Rzymskokatolicka Parafia
pod wezwaniem św. Zygmunta
05-507 Słomczyn
ul. Wiślana 85
dekanat konstanciński
m. i gm. Konstancin-Jeziorna
powiat Piaseczno
tutaj ⇐ 108 polskich męczenników niemieckiej okupacji podczas II wojny światowej
bł. paweł ALOJZY LIGUDA
1898, Winów – ✟ 1942, Dachau
męczennik
patron: Opola
wspomnienie: 8 grudnia
„Biała Księga” (martyrologium) duchowieństwa Polski ⇒ tutaj
Na świat przyszedł 23.i.1898 r. w Winowie, niewielkiej wsi ok. 5 km od Opola, należącej wówczas do do niem. Regierungsbezirk Oppeln (pl. Rejencja opolska), wchodzącej w skład niem. Provinz Schlesien (pl. Prowincja Śląsk), części składowej Rzeszy Niemieckiej (niem. Deutsches Reich). Wieś jak i okolica pozostały w granicach Rzeszy, także po I wojnie światowej…
Już następnego dnia, 24.i.1898 r. został przyjęty, w kościele katedralnym pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Opolu, do Kościoła w sakramencie chrztu św., otrzymując imiona Pawła Alojzego — do historii przeszło wszelako tylko imię, pod którym był znany: Alojzy…
Był przedostatnim z siedmiorga dzieci (4 synów i 3 córki) w średniozamożnej, polskiej rodzinie Wojciecha (1853, Winów – 1922, Winów) i Rozalii z domu Przybyła. Rodzice prowadzili gospodarstwo rolne.
Ojciec był znanym działaczem narodowym i społecznym. Organizował polskie pielgrzymki do sanktuariów w Bardzie Śląskim, Wambierzycach, Piekarach Śląskich, Górze św. Anny i innych. Był sekretarzem a potem wiceprezesem Towarzystwa Polsko–Katolickiego w Opolu. Podczas zebrania założycielskiego tej organizacji miał powiedzieć: „Mówią ludzie, jako z polską mową daleko zajść nie można. A przecież można z nią zajść aż do Nieba, a dowodem tego Święci polscy, którzy po polsku żyli, po polsku się modlili”. Był uczestnikiem wielu polskich wieców w Opolu — 10.iii.1901 r. miał publicznie skrytykować obowiązujący system oświaty, zmuszający dzieci do nauki religii w obcym im języku, co prowadzić miało do tego, iż „wskutek niezrozumienia religii w języku niemieckim robi się z nich socyalistów”. Był też założycielem Banku Ludowego w Opolu, członkiem rady nadzorczej Banku Rolników w Opolu, wiceprezesem powiatowego Związku Kółek Rolniczych w Opolu. Był też udziałowcem spółki wydającej w Opolu polską gazetę…
Alojzy szkołę elementarną, dziś już nieistniejącą, ukończył w Górkach, ok. 1 km od Winowa.
Mając w ojcu znamienity wzorzec i przykład już w dzieciństwie wyróżniał się aktywnością i zaradnością. Organizował i przewodził — prawd. wraz z ojcem — pieszym pielgrzymkom do wspomnianych sanktuariów pw. Królowej Rodzin w Wambierzycach niedaleko Kłodzka (ok. 120 km od Opola) i do sanktuarium św. Anny Samotrzeciej na Górze Świętej Anny (ok. 40 km od Opola).
Zaczęła go pociągać myśl o wyjeździe na misje i dlatego w 1913 r. zgłosił się do Niższego Seminarium Misyjnego św. Krzyża, czyli gimnazjum, prowadzonego przez Zgromadzenie Słowa Bożego (łac. Societas Verbi Divini – SVD), czyli werbistów — misyjnego zgromadzenia, założonego w 1875 r. przez św. o. Arnolda Janssena (1837, Goch – 1909, Steyl/Venlo) w Steyl (dziś dzielnica miasta Venlo) w Holandii, próbującego przekuwać w rzeczywistość słowa Jezusa Chrystusa: »Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!”Mk 16, 15 — we wsi Górna Wieś (dziś stanowiąca dzielnicę Nysy). Ta sama myśl przyświecała jego rówieśnikowi, Stanisławowi Kubiście (1898, Kostuchna – 1940, KL Sachsenhausen), który w Nysie pojawił się rok wcześniej. Odtąd losy obydwu przyszłych zakonników miały się prawie nierozerwalnie sprząc, aż do wyniesienia przez Kościół na ołtarze…
Przed skończeniem nauki wszelako, w 1917 r., obaj powołani zostali do wojska niemieckiego. Już czwarty rok trwała I wojna światowa i 20‑letniego Alojzego wysłano na front zachodni, na pola Francji i Flandrii. Tam, gdzie zwalczające się przez wiele lat potęgi dziesiątkowały się okopane w swoich szańcach, gdzie zginęły miliony ludzi, uczestniczył w walkach jako artylerzysta. Tam też, w okopach, w armii niemieckiej zginęli wcześniej jego dwaj starsi bracia, a trzeci, w wyniku działań wojennych, został inwalidą (zmarł w 1923 r.)…
Rok później Niemcy i Austriacy przegrali wojnę. 11.xi.1918 r., w wagonie kolejowym, który zatrzymał się w Lesie Compiègne (fr. Forêt de Compiègne), cesarstwo niemieckie podpisało rozejm — a w praktyce akt uznania klęski — ze zwycięskimi potęgami Ententy. Alojzy, jak i setki tysięcy żołnierzy strasznego konfliktu II wojny światowej, wrócił do domu i do gimnazjum w Nysie.
Dwa lata później, w 1920 r. zdał maturę.
1920 r. był kulminacyjnym rokiem zmagań odrodzonej II Rzeczypospolitej o kształt powstałego państwa. Losy Górnego Śląska zdecydować miał plebiscyt — stanowiący jedno z postanowień kończącego I wojnę światową traktatu wersalskiego. Zarówno Alojzy jak i cała rodzina bardzo go — jak i będące jego pochodną Powstania Śląskie (w latach 1919‑21) — przeżywali. Ojciec, Wojciech Liguda, wraz z rodziną wziął 2.v.1920 r. udział w wielotysięcznej manifestacji polskiej w Opolu z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja. Manifestacja została zaatakowana przez niemieckie bojówki, a w obronie uczestniczących w niej kobiet i dzieci wystąpił również Wojciech. Powstania wprawdzie nie objęły okolic Opola, ale ojciec Alojzego był za demonstrowanie polskości prześladowany przez Niemców. Musiał się ukrywać. Niestety, po zakończeniu zmagań i plebiscycie Opole pozostało — tak jak i rodzinny dom Ligudów — w rękach Rzeszy Niemieckiej…
Niedługo potem, w 1922 r., Wojciech Liguda zmarł. W nekrologu napisano:
„Nieubłagana śmierć wyrwała z pośród nas dzielnego Polaka, lubianego powszechnie obywatela, śp. Wojciecha Ligudę z Winowa. Będąc jeszcze w sile wieku śp. Wojciech kroczył na czele szermierzy sprawy narodowej. Przy zakładaniu instytucyi polskich w Opolu czynny zawsze biorąc udział, zyskiwał sobie szacunek. Życie jego jednak często zaćmiewał smutek. Wojna światowa wzięła mu drogich synów, śp. dr. Franciszka i śp. Karola. Trzeci syn postradał na wojnie nogę. Te ciężkie ciosy wstrząsnęły nader silnym organizmem śp. Wojciecha. Zachorował i już nie wyleczył się na dobre. Niechaj pamięć o Zmarłym przyświeca młodym pokoleniom i wskazuje im drogę postępu. Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie!”
Mimo rodzinnej tragedii — śmierci braci, a później i ojca — Alojzy, wówczas młody człowiek, nie obwiniał Boga za to, co się stało. Na pytanie ojca — zadane po powrocie z frontu zachodniego — co będzie dalej robił, odparł w pięknej gwarze śląskiej: „Papo, musa iś za ty, cego Pon Bocek pragnie. Wrołcą sie do Nyse”…
I tak zrobił.
Nie miał wahań i trzy miesiące po zdaniu matury, w ix.1920 r., pojawił się u bramy międzynarodowego domu i seminarium misyjnego św. Gabriela (niem. Missionshaus St. Gabriel), wówczas w Mödling (dziś w Maria Enzersdorf) pod Wiedniem, należącego do Zgromadzenia Słowa Bożego — oo. werbistów — którego kamień węgielny położono 26.iv.1889 r. 24.ix.1920 r. rozpoczął nowicjat. Wraz z nim nowicjat rozpoczął wspomniany Stanisław Kubista…
Werbiści, do których Opatrzność skierowała kroki młodego Alojzego, byli wówczas bardzo prężnie rozwijającym się zgromadzeniem. W 1909 r. — roku śmierci założyciela — należało do nich już 400 kapłanów, 400 seminarzystów, ponad 600 wychowanków i ponad 700 braci, nowicjuszy i postulantów…
Po roku Alojzy złożył pierwsze śluby zakonne. Następnie rozpoczął przygotowania do kapłaństwa — dwuletnie studium filozofii i czteroletnie teologii.
Prawd. 21.xii.1923 r. otrzymał tonsurę, czyli zgolenie krążka włosów na ciemieniu — na przypomnienie korony cierniowej Pana oraz na znak przynależności do duchowieństwa Kościoła katolickiego…
Na przełomie 1925/5 r. odbył praktykę w Pieniężnie na Warmii, należącej wówczas także do Niemiec, gdzie mieszkając w domu misyjnym pw. św. Wojciecha nauczał w niższym seminarium języka łacińskiego i matematyki, po czym powrócił na dalsze studia do Mödling…
Śluby wieczyste złożył prawd. 29.ix.1926 r.
Nadszedł czas święceń. Prawd. już 17.x.1926 r. przyjął święcenia subdiakonatu (gr. ὐποδιάκονος), a 18.xii.1926 r. diakonatu (gr. διάκονος). Wreszcie 26.v.1927 r., w kościele pw. Ducha Świętego (niem. Heilig–Geist–Kirche), należącym do kompleksu domu misyjnego St Gabriel, z rąk metropolity wiedeńskiego o. Fryderyka Gustawa (niem. Friedrich–Gustav) kard. Piffla (1864, Lanškroun – 1932, Wiedeń), członka Zakonu Kanoników Regularnych św. Augustyna (łac. Ordo Canonicorum Regularium Sancti Augustini ‑ CRSA), przyjął, wraz z 66 współbraćmi — byli wśród nich o. Stanisław Kubista oraz o. Jan Frank (1900, Niederscheidweiler – 1945, łagier Stalino) — święcenia kapłańskie, czyli prezbiteratu (gr. πρεσβύτερος).
Na prymicyjnych obrazkach — Mszę św. prymicyjną odprawił w miejscu, gdzie został ochrzczony, czyli w opolskiej katedrze — wydrukował: „Duch Pański nade mną, dlatego mnie namaścił, abym ubogim głosił Dobrą Nowinꔣk 4, 18.
Choć ponoć marzył o pracy duszpasterskiej i misyjnej w Chinach lub w Nowej Gwinei przełożeni skierowali go do powstałej w 1926 r. Regii Polskiej — przynależącej do prowincji wschodnio–niemieckiej — którą kierował regionał, o. Franciszek Herud (1885, Szardzin – 1948, Rybnik). W odrodzonej Rzeczypospolitej, w domu zakonnym w Górnej Grupie (powstałym w 1923 r.), kociewskiej wsi niedaleko Świecia, znajdującej się w diecezji chełmińskiej z siedzibą w Pelplinie (dziś diecezja pelplińska), znalazł się jesienią 1928 r.…
Przez pierwsze dwa lata pracował jako nauczyciel w Niższym Seminarium Duchownym pw św. Wojciecha, czyli gimnazjum, w Górnej Grupie. Nie posiadał aliści polskich kwalifikacji nauczycielskich, a w ówczesnej Polsce i w zakonie brakowało wykwalifikowanych nauczycieli. Po zdaniu więc dodatkowych egzaminów uzyskał polską maturę i wstąpił na wydział filologii polskiej Uniwersytetu Poznańskiego (dziś Uniwersytet im. Adama Mickiewicza). W 1934 r. uzyskał dyplom na podstawie pracy magisterskiej „Gall–Anonim jako literat”. W Poznaniu pracował także jako kapelan i katecheta w szkole powszechnej i gimnazjum sióstr Urszulanek Unii Rzymskiej (łac. Ordinis Sanctae Ursulae – OSU) — czyli urszulanek — dziś kontynuowanym jako liceum ogólnokształcące sióstr urszulanek i gimnazjum sióstr urszulanek.
Opuszczając Poznań w 1934 r., za namową sióstr urszulanek i uczennic, zebrał wygłoszone dla nich katechezy (zwane egzortami) i wydał je w zbiorze „Audi filia”. Życzliwość, z jaką zostały przyjęte, spowodowały, iż wydał następne w publikacji „Naprzód i wyżej”, komentując: „Ach, jak wdzięczny jestem Boskiej Opatrzności! Pozwoliła mi wglądnąć w świat dotychczas zupełnie mi nie znany, w świat duszy dziewczęcej”…
Póżniej, w 1939 r., wydał także „Chleb i sól”, publikację — dedykowaną pamięci nieżyjącego ojca — zawierającą czytania homiletyczne na każdą niedzielę roku. Zanotował wówczas znamienne wyznanie: „Potrzeba tylko, bym sobie słowa Jego [Pana Jezusa: »wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat«J 15, 26] w porę przypomniał i nimi się pokrzepiał. Zachowają mię one od smutku, uchronią od rozpaczy. Będę głowę wysoko nosił mimo niepowodzeń i upokorzeń. Można mię podle traktować, ale nie upodlić! Rewolucje mogą znieść wszystkie moje dyplomy i tytuły — synostwa Bożego nikt mi nie wydrze. Niech gniję w lochach, niech marznę na Sołówkach, zawsze będę powtarzał arcypiękne »Exivi a Patre« (pl. »Wyszedłem od Ojca«), zawsze też Bóg będzie moim Ojcem”.
Sołówki — czyli wyspy Sołowieckie — były rosyjskim obozem koncentracyjnym na dalekiej północy, w którym zginęły setki księży, głównie prawosławnych ale i katolickich, prekursorem niemieckich obozów koncentracyjnych…
Pochylmy się nad paroma innymi kazaniami Alojzego z owych lat, świadczącymi o „słuchu absolutnym” przyszłego błogosławionego, który doskonale widział i rozróżniał czające się poza granicami II Rzeczypospolitej niebezpieczeństwa, widział jak wlewają się one także w dusze Polaków:
„Kiedyż to właściwie odstąpiliśmy od Chrystusa? Należy zaznaczyć, że od Chrystusa nie oderwaliśmy się od razu. Ten proces odbywał się pomału, powolutku… Ale każde lekceważenie prawd Jego, każde obluźnianie praw Jego, było konsekwentnym oddalaniem się od Niego samego. Dopiero kiedyśmy niemal wszystkie nauki Jego i wszystkie przykazania wyrzucili poza burtę, sądząc, że nam są uciążliwym a niepotrzebym balastem, zauważyliśmy, że toniemy…
Któż z nas mówi o Bogu z zachwytem? Któz z nas agituje za Nim? Nie ma chyba tchórzliwszych ludzi niż my, chrześcijanie. Muzułmanin jest zawsze i wszędzie sobą. Jest nawet fanatykiem. Komunista nie tylko zachwala swoje utopie na każdym kroku, lecz gotów jest życie położyć w ofierze dla swego ideału. Tylko my milczymy na wszystko i zasłaniamy swoje tchórzostwo czy lenistwo wygodnym frazesem o postępie czy tolerancji.
Jest nas 400 milionów, ale czy możemy powiedzieć, że nadajemy swój ton polityce światowej? Wymordowano Ormian, wytruto Tasmańczyków, a myśmy na wszystko milczeli, jakbyśmy się na te zbrodnie zgadzali. Naprawdę głusi jesteśmy i niemi? Dojdzie jeszcze do tego, że z Afryki i Nowej Gwinei będziemy otrzymywali światło chrześcijaństwa, i że czarni bądź żółci biskupi udzeilać nam będą sakramentów. Nam, ostatnim Mohikanom zgrzybiałem Europy.
Niech przyjdzie Chrystus, skądkolwiek bądź, byle się nami zajął i nas wyleczył.”„Chleb i sól”, 1939 r..
Wyjaśniał dalej:
„Kto prowadził dysputy z ludźmi nie wierzącymi w Bóstwo i posłannictwo Chrystusa, ten wie, ile kłopotu sprawia owo Janowe pytanie: 'Czyś Ty jest tym, który ma przyjść, czy też innego czekamy?' […]
Ludzkość przed–Chrystusowa ani w małej części nie była tak wyjałowiona i przygnębiona, jak ludzkość dzisiejsza, która się boryka bez Boga […] Cechą znamienną, a zarazem grozą przejmującą dzisiejszego adwentu jest fakt, że miliony ludzi, zamiast korzystać ze zbawienia Bożego, spodziewają się ratunku od rasizmu i komunizmu.
Wyznawcy rasizmu twierdzą, że czego nie zdołała zbawić krew Chrystusowa, to poratuje czysta krew nordycka. Wyleczy wszystkie choroby społeczne, usunie swary dogmatyczne, zespoli naród i zapewni mu nieśmiertelność. Jesteśmy świadkami, jak kult Boga zastępuje się ubóstwianiem państwa, a na miejscu krzyża stawia się swastykę, symbol bezwzględnej zaczepności. Owoce rasizmu są na razie imponujące. Ale niestety okupione tym, co w chrześcijaństwie uchodzi za dobro najwyższe: wolnością i godnością człowieka. Niemniej ludzie nie przestają ulegać jego urokowi i wierzą, że pod znakiem swastyki będą szczęśliwsi niż pod znakiem krzyża.
Jeszcze więcej zwolenników ma komunizm. Setki milionów ludzi wierzy, że komunizm właśnie jest tym, który ma przyjść i na którego narody czekają. Tak głębokie jest powszechne wzdychanie za komunizmem, że nie można go inaczej nazwać, jak psychozą nagminną. Ludzie, urzeczeni przez gwiazdę bolszewicką, stają się ślepi na wszystkie okropności komuny, lekceważą pożogi, przelanie krwi i spustoszenia. Próżno im mówisz, że w raju komunistycznym panują: nędza, ucisk, terror i niewolnictwo, oni mimo to będą za nim przepadali. Czytając 'Hymny' Kasprowicza przejęliśmy się do głębi sceną, w której ludzie–nędzarze, od Boga niby opuszczeni, przechodzą pod panowanie szatana i jemu oddają pokłon. Co u Kasprowicza jest tylko pomysłem poetyckim, to teraz staje się rzeczywistością. Bo czymże jest bolszewizm, jeśli nie odwróceniem od Boga miłości i prawdy, a poddaniem się wcielonym szatanom, okrutnym i krwawym?”„Pytanie zawsze aktualne” (kazanie na 2. niedzielę adwentu, „Chleb i sól”, 1939 r.)…
I ostrzegał:
„»Strzeżcie się fałszywych proroków« — [Pan Jezus] ostrzega apostołów — «strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są wilkami drapieżnymi»Mt 7, 15. Rolę fałszywych proroków znamy z dziejów Starego Zakonu. Byli to marni i podli demagogowie, którzy w czasach krytycznych występowali wpośród narodu wybranego, aby serca ludzkie wprowadzić w zamęt i odwrócić dusze nieśmiertelne od Boga prawdziwego. […]
Najsłuszniej jednak przysługuje tytuł fałszywych proroków dzisiejszym komunistom. Naprawdę nie można im odmówić miana 'proroków', gdyż zapał i gorliwość są u nich przynajmniej takie, jak u ludzi, którym wzniosłe prawdy rozpierają serce. A jak świetnie umieją wyzyskiwać obecne trudne położenie. Krytykując faktyczną niesprawiedliwość społeczną świecą ubogim przed oczyma wspaniałymi hasłami i zapowiadają nową epokę, tak świetną i szczęśliwą, jakiej nie było w dziejach ludzkości. […]
Niemniej są tylko fałszywymi prorokami, którzy przychodzą w owczej skórze, a wewnątrz są wilkami drapieżnymi. […]
Po owocach poznacie ich!por. Mt 7, 16 […] Żadna wędrówka ludów, żadna wojna, nawet światowa nie ma tyle mienia i życia na sumieniu, co rządy bolszewickiej Sowdepii. […]
I hasła pokoju biorą na usta swoje ci fałszywi prorocy. A tymczasem pożerają się wzajemnie i roznoszą żagiew rewolucji i wojny po całym świecie. 'Dicunt pax, sed non est pax!'Ez 13, 10 (pl. 'Mówią pokój, a nie ma pokoju') — tak szydził Ezechiel z fałszywych proroków Izraela i tak wolno nam szydzić z fałszywych proroków doby obecnej. […]
Zachodzi pytanie, jak się bronić przed komunizmem […]. Jedno jest pewne, że nie da się zwalczyć bronią, ani ustawodawstwem. Lecz Pan Jezus, który nam dał sposób na poznanie i zdemaskowanie tego wroga, dał nam też sposób na jego zwalczanie. Sposób taki prosty a skuteczny, jak wszystko, co się cieszy autorstwem Zbawiciela. Trzeba być samemu dobrym, aby rodzić dobre owoce. Oto i wszystko!”„Fałszywi prorocy doby obecnej” („Chleb i sól”, 1939 r., VII niedziela po Zielonych Świątkach)…
I dawał rady, dodawał otuchy:
„Serce Jezusowe psuło interesy 'wielkich tego świata', tak samo jak niegdyś Dobry Pasterz. Trudno tyranom i dyktatorom wytrzymać konkurencję Tego, który jest cichy i pokornego serca. Ciemiężyciele wszelkiego rodzaju daremnie szukają aprobaty swego postępowania u Jezusa, który przecież podkreśla, że jarzmo Jego jest słodkie, a brzemię lekkie.
Ludu chrześcijańskiego nie można olśnić przepychem, bo proste słowo Syna Bożego, że przyszedł, aby służyć, a nie na to, by być obsługiwanym, robią na sercach niewypaczonych głębsze wrażenie, niż razem wzięte bogactwa wszystkich królów. To, że Chrystus wśród mocarzy tego świata nie znalazł gorących wielbicieli, można sobie tłumaczyć rażącym przeciwieństwem między ich życiem, a Jego postępowaniem. […] Nie mogło i nie może być porozumienia między największym samolubcą a największym Ofiarnikiem. Tamten kochał [i kocha] wyłącznie siebie, Ten zaś miłością obejmuje wszystkie swoje owieczki.
Jeszcze trudniejsza jest do pomyślenia zgoda między Chrystusem a bezbożnymi dyktatorami obecnej doby. Do prześladowania chrześcijaństwa w Bolszewii przywykliśmy do tego stopnia, że wcale już nie szukamy jego najgłębszej przyczyny[ …] Pożałowania godne są miliony młodzieży, które piekło bolszewickie uważają za stan normalny, a w człekokształtnym potworze na Kremlu widzą swego zbawcę. Ach, jakaż bierze nas ochota oświecić w błąd wprowadzonych, przedstawić im postać Dobrego Pasterza i mówić im o Bogu, który umiłowawszy ludzi, życie swoje położył za nich w ofierze. Lecz czyżby zrozumieli dobroć Boskiego Zbawiciela? […]
U naszych zachodnich sąsiadów odrzuca się Dobrego Pasterza, nie żeby dobrocią swoją robił konkurencję, lecz że jest dla rasy germańskiej za łagodny. Jak może Germanom imponować Syn człowieczy, który o Sobie mówi, że jest cichy i pokornego serca, albo który tak bardzo świat ukochał, że nie wahał się położyć zań życie w ofierze. Wszak muszą Mu to poczytać za słabość, zwłaszcza, że sami szanują tylko siłę. […]
Jakież szaleństwo oddalać się od Chrystusa! Jest to przecież to samo, co stronić od słońca. Czyż słońce na tym ucierpi, że ktoś się przed nim chowa? Ono nadal będzie świeciło i grzało i promieniowało swoje dobrodziejstwa. Szkodę poniesie tylko ten, kto się przed nim chowa. […]
Cóż to będzie, gdy wszyscy uwiedzeni przez gwiazdę bolszewicką albo przez swastykę zaczną marznąć i w pochodzie swoim zastygać? Jak planety przezwyciężą swoje afelium i tym szybciej wracać będą do życiodajnego słońca — do Boga. Nastanie potem jeden Pasterz i jedna owczarnia, nastanie Królestwo Boże, w którym tryumfować będzie miłość nad nienawiścią i światło nad mrokiem. Ustaną dyktatury i kolektywy, a każdy pojedynczy człowiek będzie przedstawiał wielką wartość wobec Tego, który każdego zna po imieniu”„Pod znakiem Dobrego Pasterza” („Chleb i sól”, 1939 r., II niedziela po Wielkanocy)…
Na rok przed magisterium, 31.iii.1933 r., otrzymał polskie obywatelstwo — do tej pory go nie miał, wszak pochodził z rejonu znajdującego się w Rzeszy Niemieckiej. Stało się to w dwa miesiące po dojściu w Niemczech do władzy narodowo–socjalistycznej partii robotniczej NSDAP…
W 1934 r. powrócił do Górnej Grupy i został — odbywając w ten sposób dwuletni cykl praktyk — nauczycielem języka polskiego, a w niższych klasach Misyjnego Gimnazjum pw. św. Józefa także historii. Dla swych wychowanków był ich ojcem duchowym. Wolne dni od nauki oraz wakacje często poświęcał na udzielanie rekolekcji zamkniętych i parafialnych. Jak pisał, a pisał nadal dużo: „Spełniamy swoje obowiązki jako obywatele teraźniejszości”…
W niedziele i święta pełnił także funkcję kapelana wojskowego. W Górnej Grupie funkcjonował tzw. „Obóz Pułaskiego”, czyli wojskowy Plac Ćwiczeń (tę nazwę noszący jeszcze od czasów zaboru pruskiego). Organizowano na nim ćwiczenia dla wojsk piechoty oraz oddziałów artyleryjskich, lotniczych i kawaleryjskich, m.in. dla stacjonujących w Grudziądzu żołnierzy Centrum Wyszkolenia Kawalerii oraz Lotniczej Szkoły Strzelania i Bombardowania, dla ćwiczących w Grupie kadetów Korpusu Kadetów Nr 2 z Chełmna.
W 1936 r. — rok po tym jak 14.xii.1935 r. Regia Polska podniesiona została do rangi samodzielnej Prowincji Polskiej Zgromadzenia Słowa Bożego, a jej superiorem został o. Tomasz Puchała (1890, Dziedzice – 1946, Poznań) — otrzymał dyplom, dający mu prawo nauczania języka polskiego w szkołach średnich oraz seminariach nauczycielskich.
Trzy lata później, w vi.1939 r., objął funkcję rektora domu w Górnej Grupie. Podlegało mu 80 zakonników i 200‑300 uczniów. Pełnił też funkcję admonitora — czyli poufnego doradcy w sprawach duchowych — w radzie prowincjalnej…
W miarę spokojnych czasach przyszło mu zarządzań klasztorem w Górnej Grupie tylko przez niecałe trzy miesiące. Później nadszedł czas próby. Ostatecznej.
23.viii.1939 r. dwóch wybitnych przywódców socjalistycznych — niemiecki, o odcieniu nazistowskim, Adolf Hitler (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin), i rosyjski, o odcieniu komunistycznym, Józef Stalin (1878, Gori – 1953, Kuncewo) — doprowadzili do podpisania sławetnego porozumienia, zawierającego nie znane wówczas tajne aneksy, od nazwisk sygnatariuszy, czyli ministrów spraw zagranicznych dwóch wspomnianych zbrodniarzy, zwanego paktem Ribbentrop–Mołotow. Znaczenie owego porozumienia dwóch, do tej pory pozornych wrogów, nie umknęło niczyjej uwagi. Wojna wisiała na włosku.
Na Pomorzu uaktywniła się piąta kolumna — niemieckie grupki dywersantów, sabotażystów, szpiegów. W szczególności aktywne się stało niem. Deutsche Vereinigung DV (pl. Zjednoczenie Niemieckie) oraz przeszkolone w zakresie sabotażu oraz walki partyzanckiej organizacje niem. Selbstschutz (pl. Samoobrona), przekształcone następnie w ludobójcze paramilitarne grupy Volksdeutscher Selbstschutz. Wśród ludności cywilnej widoczne były — po obu stronach — odznaki paniki. Po stronie polskiej, jak się miało okazać, jak najbardziej usprawiedliwione — dziś wiadomo, że Niemcy już wówczas mieli przygotowane listy proskrypcyjne, zawierające ok. 61 tys. nazwisk wybitnych Polaków „szczególnie niebezpiecznych dla Rzeszy”…
Przytoczmy współczesny, beletrystyczny opis pewnego zdarzenia, które miało wówczas miejsce w Górnej GrupieMarcin Kowalski, Piotr Głuchowski, wyborcza.pl, 24.ii.2006 r.:
„31 sierpnia 1939 roku tłumek Polaków przychodzi pod plebanię o. Boecklera z kamieniami w rękach. Ktoś krzyczy:
— Vater! Wychodź!
Ale ktoś inny biegnie po o. Ligudę:
— Chcą zabić pastora! — krzyczy.
Werbista wybiega z klasztoru, od ewangelickiej plebanii dzieli go kilometr. Biegnie szybko — potężny artylerzysta zachował dobrą kondycję. Dobiega, przepycha się przez tłum, staje w zamkniętych ciągle drzwiach plebanii i krzyczy:
— Mnie ukamienujcie pierwszego!
Ktoś w tłumie woła:
— Niemce wyjeżdżają, to niech Vater się też zabiera! A nie, że będzie tu na Hitlera czekał…
Ktoś inny krzyczy do Ligudy:
— Niech się ojciec odsunie!
Liguda stoi na schodkach niewzruszony, patrzy na ludzi, których co niedziela widział w kościele, nie spuszcza wzroku. Tłum powoli się rozchodzi”…
Helmut (niem. Helmuth) Boeckler (1903, Puck – 1970) był niemieckim, protestanckim pastorem zaprzyjaźnionym z o. Alojzym. Ponoć często się spotykali, rozmawiali, wymieniali poglądy, dyskutowali. Takich Niemców było jednak niewielu…
Już następnego dnia, 1.ix.1939 r., w granice Rzeczypospolitej, bez wypowiedzenia wojny, wkroczyli ci inni Niemcy, umundurowani i uzbrojeni. 17 dni później od wschodu Polskę najechali Rosjanie. Dwie oszalałe nacje dokonały w ten sposób czwartego rozbioru Polski — w praktyce uczestniczyli w nim także, acz w różnym stopniu zaangażowania, Słowacy i Litwini — uzgodnionego formalnie i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni Rosja–Niemcy”.
Rozpoczęła się II wojna światowa.
Polskie Pomorze padło szybko. I natychmiast rozpoczęły się prześladowania ludności polskiej. Szczególną „troską” Niemców stała się inteligencja, do której zaliczali się polscy kapłani. Dla niej Niemcy uruchomili specjalną „Intelligenzaktion” (pl. „Akcja Inteligencja”), zwaną także „Flurbereiningung” (pl. „Akcja Oczyszczenia Gruntu”) — akcję fizycznej eksterminacji polskiej inteligencji oraz polskich warstw kierowniczych na terenach przyłączonych do Rzeszy, w ramach której wymordowali setki tysięcy Polaków (podobną akcję na okupowanych przez siebie terytoriach rozpoczęli Rosjanie)…
Szczególne natężenie ta „akcja” miała na Pomorzu. W ciągu pierwszych dwóch miesięcy w ramach ludobójczej „Intelligenzaktion” Niemcy wymordowali ok. 40,000–60,000 osób narodowości polskiej, w większości osoby znajdujące się na wspomnianej liście proskrypcyjnej. Polacy ginęli w dziesiątkach miejsc — mniej lub bardziej dziś znanych dołach śmierci, w lasach, żwirowiskach, etc. Ginęli w więzieniach — na przykład w więzieniu w Inowrocławiu, gdzie w nocy z 22 na 23.x.1939 r. miała miejsce tzw. „krwawa niedziela inowrocławska”, podczas której pijani niemieccy strażnicy zamordowali 56 Polaków — i obozach — to wówczas Niemcy założyli obóz koncentracyjny (niem. Konzentrationslager) KL Stutthof, 36 km na wschód od Gdańska.
Nie było to jedyne ludobójstwo na terenie Pomorza. Trwała także inna niemiecka akcja specjalna, tzw. „Aktion T4” (pl. „Akcja T4”), czyli program eutanazyjny „Vernichtung von lebensunwertem Leben” (pl. „eliminacja życia niewartego życia”), systematycznego fizycznego mordu ludzi niedorozwiniętych psychicznie, przewlekle chorych psychicznie i neurologicznie. W jej trakcie w dniach 10‑17.ix.1939 r. w lasach k. Mniszka — ok. 5 km w linii prostej od Górnej Grupy — Niemcy wymordowali ok. 1,000 pacjentów zakładu psychiatrycznego z oddalonego o ok. 18 km od Górnej Grupy Świecia.
Klasztor w Górnej Grupie niemieckie wojsko otoczyło drugiego dnia wojny. Trzeciego, 3.ix.1939 r., za wojskiem pojawiła się niem. Geheime Staatspolizei (pl. tajna policja polityczna) — czyli osławione Gestapo…
Zaraz potem zaczęła się grabież. Zabierano i wywożono m.in. maszyny drukarskie i ślad po większości z nich zaginął — wiadomo tylko, że te najlepsze przejęła niemiecka drukarnia w Gdańsku, „Der Danziger Vorposten”, wydająca m.in. skrajnie antysemicki i antypolski, prasowy organ gdańskiej organizacji niemieckiej narodowo socjalistycznej partii rządzącej NSDAP, o tej samej nazwie — a pozostałe dewastowano, niszczono zapasy…
Do przebywających domu misyjnym w Górnej Grupie zakonników musiały docierać informacje o potwornościach dziejących się w sąsiedztwie klasztoru, na Pomorzu. Polacy, głównie polska inteligencja, po prostu nagle „znikali”. W miejscach ich zamieszkania pojawiali się funkcjonariusze wspomnianej organizacji paramilitarnej Volksdeutscher Selbstschutz — i ślad po nich ginął.
Nie wiedzieli natomiast na pewno, że 28.ix.1939 r. — tę datę warto zapamiętać: to jedna z najtragiczniejszych dat w polskiej historii, nie tylko dlatego, że wówczas podpisano wymieniony powyżej „traktat o granicach i przyjaźni Rosja–Niemcy” — dwaj urzędnicy niemieckiego centralnego niem. Rassenpolitisches Amt der NSDAP (pl. Urząd Polityki Rasowej NDSAP), Erhard Wetzel (1903, Stettin – 1975) i dr Günther Hecht (1902‑1945), w oparciu o wytyczne wyartykułowane dwa dni wcześniej przez niemieckiego socjalistycznego przywódcę, Adolfa Hitlera, opracowali memoriał niem. „Die Frage der Behandlung der Bevölkerung der ehemaligen polnischen Gebiete nach rassepolitischen Gesichtspunkten” (pl. Traktowanie ludności byłych obszarów Polski z punktu widzenia polityki rasowej). Owi wybitni przedstawiciele „rasy panów” pisali m.in.: „Uniwersytety i inne szkoły wyższe, szkoły zawodowe, jak i szkoły średnie były zawsze ośrodkiem polskiego szowinistycznego wychowania i dlatego powinny być w ogóle zamknięte. Należy zezwolić jedynie na szkoły podstawowe, które powinny nauczać jedynie najbardziej prymitywnych rzeczy: rachunków, czytania i pisania. Nauka w ważnych narodowo dziedzinach, jak geografia, historia, historia literatury oraz gimnastyka, musi być zakazana”.
Jedną z pierwszych decyzji Niemcy zabronili prowadzenia nauczania Polaków na poziomie wyższym niż w zakresie szkoły zawodowej. Jak to określił inny „wybitny” niemiecki przywódca narodowy i socjalistyczny, zbrodniczy Henryk (niem. Heinrich) Himmler (1900, Monachium – 1945, Lüneburg): „dla polskiej ludności […] nie mogą istnieć szkoły wyższe niż 4‑klasowa szkoła ludowa. Celem takiej szkoły ma być wyłącznie proste liczenie, najwyżej do pięciuset; napisanie własnego nazwiska; wiedza, iż boskim przykazaniem jest być posłusznym Niemcom, uczciwym, pracowitym i rzetelnym. Czytania nie uważam za konieczne”…
Zakonnicy Górnej Grupy nie wiedzieli więc, że wyrok na prowadzone przez nich szkoły, zapadł…
Ale musiały do nich dochodzić pogłoski o martyrologii polskiej elity Pomorza, polskiego duchowieństwa katolickiego, która na terenach Pomorza przeszła do historii pod mianem „krwawej jesieni pelplińskiej”. Jej kulminacją był aresztowanie 20.x.1939 r. w Pelplinie wszystkich przebywających w mieście kanoników kapituły katedralnej diecezji chełmińskiej oraz profesorów Wyższego Seminarium Duchownego tej diecezji i renomowanego gimnazjum katedralnego Collegium Marianum. Większość jeszcze tego samego dnia zamordowano w Tczewie. Łącznie w czasie II wojny światowej Niemcy zamordowali ok. 340 duchownych spośród ogólnej liczby 670 księży diecezji chełmińskiej — na terenie której znajdowała się Górna Grupa — i administracji apostolskiej Wolnego Miasta Gdańska…
Kilka dni później, od 26.x.1939 r., Pomorze znalazło się formalnie w tzw. niem. Reichsgau Danzig–Westpreußen (pl. Okręg Rzeszy Gdańsk–Prusy Zachodnie), czyli zostało przyłączone bezpośrednio do państwa niemieckiego, podlegając jego prawom. Jego przywódcą — niem. Gauleiter (pl. naczelnik okręgu) — został kolejny „wybitny” niemiecki socjalista, Albert Maria Forster (1902, Fürth – 1952, Warszawa).
Już następnego dnia, 27.x.1939 r. — w święto Chrystusa Króla!! — w związku z przepełnieniem więzienia zorganizowanego we wspomnianym zakładzie psychiatrycznym w Świeciu — po wymordowaniu jego pacjentów — do klasztoru w Górnej Grupie weszli Niemcy. Przedstawicielom zbrodniczego Volksdeutscher Selbstschutz towarzyszyli funkcjonariusze Gestapo…
Wszystkich ojców i braci Górnej Grupy zamknięto w domu misyjnym. Stał się on de‑facto obozem dla internowanych. Niebawem dowieziono doń ok. 95 księży i kleryków z całego obszaru Pomorza — m.in. część przywieziono 8.xi.1939 r. — z okolic Świecia, Bydgoszczy, Chełmna, Grudziądza i Starogardu Gdańskiego, tych, którzy przeżyli eksterminację „krwawej jesieni pelplińskiej” pierwszych dwóch miesięcy wojny. Konfiskując oo. werbistom gospodarstwo i dobytek klasztoru pozostawiono wszystkich bez środków do życia — a zima tego roku była bardzo sroga. Na szczęście parafie uwięzionych kapłanów zaczęły dostarczać żywność i opał…
Tak rozpoczęła się prawdziwa droga krzyżowa wielu z nich…
A wśród internowanych wyróźniał o. Alojzy. „Potężna jego postać w sutannie, dzielnie, odważnie i z pewnością siebie krąży między esesmanami. To dodaje otuchy. W następnych dniach i tygodniach dodawał otuchy przez wielką życzliwość i właściwy sobie humor. Chętnie go widziano, bo mówił jak prorok, rozgrzewał jak słońce, szedł przez salę jak anioł pokoju z dobrym słowem na ustach” — wspominał w książce „Klechy w obozach śmierci” jeden z przetrzymywanych w Górnej Grupie kapłanów, o. Henryk Maria Malak (1912, Sadki – 1987, Lemont).
Jakże to było ważne dla uwięzionych, niepewnych każdego dnia i każdej godziny! Jakże to było ważne dla tych, którzy przeżyli w Górnej Grupie 11.xi.1939 r. — dzień polskiego Narodowego Święta Niepodległości, które Niemcy postanowili uczcić, nie tylko w Górnej Grupie, ale na całym okupowanym terytorium, na swój sposób. Na poligonie wojskowym w pobliżu Górnej Grupy — wspomnianym w lasku Mniszek — Niemcy rozstrzelali wówczas co najmniej 15 kapłanów i 2 kleryków przetrzymywanych w klasztorze werbistów. Ponoć wśród nich miał być i Alojzy, ale w ostatniej chwili — dzięki interwencji protestanckiego pastora, wspomnianego o. Boecklera — został wyłączony.
Tylko on. Ok. 10,000 Polaków zamordowych w lasach Mniszek w czasie całej II wojny światowej tego szczęścia nie miało…
Na Boże Narodzenie 1939 r. Alojzy wysłał rodzinie obrazek z Chrystusem niosącym krzyż, z grupą księży za Nim podążającą — także z krzyżami…
5.ii.1940 r. wszystkich pozostałych internowanych w Górnej Grupie wywieziono, przy temperaturach dochodzących do –28oC do niem. Zivilgefangenenlager Neufahrwasser (pl. obozu przejściowego dla jeńców cywilnych) w Nowym Porcie w Gdańsku (przeszło przezeń ok. 10,000 Polaków), stanowiącego filię obozu KL Stutthof…
Z Neufahrwasser więźniów — głównie z terenów Trójmiasta, ale także zwożonych z okolicznych miejscowości Pomorza — kierowano zasadniczo w dwóch kierunkach: do KL Stutthof lub do lasów Wielkiej Piaśnicy. Ten drugi kierunek oznaczał ludobójczą egzekucję. Wśród straconych w Piaśnicy było co najmniej 49 duchownych oraz dwie siostry zakonne, a między nimi siostra Alicja Maria Jadwiga Kotowska (1899, Warszawa – 1939, lasy Piaśnicy), zmartwychwstanka, później beatyfikowana wraz z Alojzym.
Już 8.ii.1940 r. Alojzego skierowano, wraz z innymi duchownymi, do wznoszonego — rękami więźniów — wspomnianego wyżej, znajdującego się na terenie ówczesnych Niemiec, obozu koncentracyjnego KL Stutthof. Zgromadzono w nim grupę księży i zakonników pochodzących z kościołów i zakonów pomorskich, liczącą ok. 250‑300 osób.
Zimno, głód, wyniszczająca i bezsensowna praca (na przykład przerzucanie kup śniegu z miejsca na miejsce), tortury, były na porządku dziennym. Przygnębienie pogłębiał dodatkowo zakaz sprawowania jakichkolwiek praktyk religijnych…
21.iii.1940 r. (Wielki Czwartek) współzorganizował pierwszą nielegalną obozową Mszę św., odprawianą przez zagazowanego parę lat później w Hartheim Bolesława Bronisława Piechowskiego (1885, Osówek – 1942, Hartheim) — aktywnie uczestniczył w niej także i ją organizował bł. Stefan Wincenty Frelichowski (1913, Chełmża – 1945, KL Dachau) — podczas której przyjął Komunię św.:
„ […] Wszyscy leżeli normalnie na swych siennikach a tylko celebrans, którym był ks. Bolesław Piechowski, siedząc szczelnie okryty kocami sprawował Najświętszą Ofiarę. Ks. Frelichowski zaś, który leżał obok prowizorycznego ołtarza, szeptem informował wszystkich o poszczególnych czynnościach Mszy św. Po konsekracji, by nie powodować zbytniego zamieszania, z rąk do rąk podawano sobie ćwiartki małych Hostii. Nie było normalnie mowy o paramentach liturgicznych czy kielichu. Konsekrowano w zwykłej szklance i zadowolono się dwiema mizernymi świecami.”
„Bezszelestnie prawie przyczołgują się uczniowie Pańscy do stóp Pana. Wielu po raz ostatni przyjmuje Go na ziemi. To ich wiatyk, zaopatrzenie na ostatnią drogę”ks. Wojciech Gajdus (1907, Papowo Toruńskie – 1957, Nawra)…
W tej niezwykłej Mszy św. uczestniczyło 6 przyszłych błogosławionych męczenników: poza o. Alojzym — ks. Władysław Demski (1884, Straszewo – 1940, KL Sachsenhausen), ks. Marian Górecki (1903, Poznań – 1940, KL Stutthof), ks. Bronisław Komorowski (1889, Barłożno – 1940, KL Stutthof), oraz wspomniani o. Stanisław Kubista i ks. Stefan Wincenty Frelichowski…
Dla wielu okazała się wiatykiem (łac. viaticum) na drodze do męczeństwa. W 1940 r. w obozie KL Stutthof Niemcy zamordowali co najmniej 22 duchownych, wśród nich 22.iii.1940 r., dzień zatem po owej Mszy św., dwóch jej wymienionych uczestników — ks. Bronisława Komorowskiego i ks. Mariana Góreckiego.
Większość duchownych — tych, którzy przeżyli — 9.iv.1940 r., w bydlęcych wagonach, wywieziono z KL Stutthof do obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Sachsenhausen, niedaleko Berlina.
Chwilę dotarcia do obozu — 10.iv.1940 r. — niezwykle plastycznie opisał świadek i zarazem ofiara tego wydarzenia, ks. Wojciech Gajdus (1907, Papowo Toruńskie – 1957, Zakopane):
„To […], co zaczyna się dziać w chwili, gdy opuszczamy spiesznie nasze klatki, przypomina jakąś jazdę wysokiej szkoły woltyżerskiej.
Tuż przy budce z napisem Sachsenhausen wysoko usypany, nieuregulowany nasyp. Przy nasypie z obu stron piaszczystej dróżki, wiodącej w dół, stoi dwóch strażników tutejszych. Widać, że dobrze im się spało, bo obydwaj i przy głosie, i w dobrym humorze.
Podbiegamy do nasypu. Stojący w przejściu strażnicy SS podstawiają nieświadomym, zwłaszcza starym, nogi, tak, że ci zwalają się głową na dół, a na nich wali się fala innych. Powstaje wielkie kotłowisko ciał. Śmigają w powietrzu zawiniątka, kapelusze, czapki, chleb, a nad całym tym rozruchem świszczy, jak bat, dobrze znany, złośliwy niecierpliwy okrzyk:
— los, los, schnell, schnell […]
Błyskawicznie formują się czwórki i zanim ostatni pozbierał się u naszych stóp, czoło rusza szybkim marszem czy truchcikiem naprzód […]
Pochód biegnie porządnie wybrukowaną ulicą, skręca między wysokie białe mury. Z dala widać bramę. Powiewają dwie wielkie chorągwie: państwowa, czarno–czerwona ze swastyką i czarna zupełnie, przecięta dwoma SS, które chwiejąc się w rannym wietrze, wyglądają jakby dwa białe nagie kościotrupy przylepione do żałobnej płachty”.
Trudno opisać to, co działo się w KL Sachsenhausen. Niewielu potrafiło to uczynić. Dla oddania tego, z czym musieli się zmierzyć polscy duchowni, może warto przytoczyć jedno krótkie wspomnienie ówczesnego kleryka, później ks. Władysława Sarnika (1912, Wielka Wieś – 1999, Charłupia Mała), o kolejnym wojennym dniu 11 listopada, tym razem 11.xi.1940 r.:
„Zatrzymałem jednego ze starych numerów [, czyli więźniów o dłuższym obozowym stażu] i pytam, co oznacza ten niepokój wśród więźniów? […] [W odpowiedzi usłyszałem:]
— Jutro jest przecież 11 listopada, rocznica niepodległości Polski. Niemcy dobrze o tym wiedzą. W roku ubiegłym — gdy was jeszcze nie było — w nocy poprzedzającej ten dzień, wpadli na polskie bloki i wyciągnęli z łóżek kilku naszych kolegów. Rankiem postawili ich pod bramą komendantury, a potem wszystkich rozstrzelali w pobliskiej żwirowni. Boimy się, by kolejna rocznica nie została skropiona polską krwią.
Spełniło się najgorsze.
Tego właśnie ranka 11 listopada odnosiłem do pralni obozowej worki z bielizną. Z placu apelowego spojrzałem w kierunku bramy komendantury. Ogarnęło mnie przerażenie. Pod bramą stali oni — nasi bracia, Polacy.
Jest ich siedmiu, może ośmiu. Stali bez czapek, ręce wzdłuż bioder. Przy nich dwaj zbrojni SS‑mani.
Czuję, że usta ich wydają się krzyczeć na cały świat: Ludzie! Ludzie! Czy wiecie co oni z nami robią, czy wiecie co się tutaj dzieje! Ludzie…
Nigdy w całym moim życiu nie czułem się tak straszliwie bezradnie, jak wówczas. Ta wołająca ludzka krzywda sparaliżowała moje myśli i ruchy.
Tego dnia w godzinach przedwieczornych doszły do nas od strony żwirowni głuche odgłosy salw karabinowych. Trudno sobie wyobrazić, jak bardzo przeżyli to Polacy w barakach obozowych…
Jakim prawem — pytaliśmy”…
Jakżeż Niemcy musieli nienawidzić ową datę — 11 listopada — datę klęski w I wojnie światowej, a jednocześnie datę Narodowego Dnia Niepodległości naszego, polskiego państwa…
Alojzego, dzięki doskonałej znajomości języka niemieckiego, przydzielono do obsługi izby oraz do uczenia języka niemieckiego. „Rozpoczynało się od rozstawienia stróżów przy oknach, aby ostrzec przed zbliżaniem się ;SS‑manów. Tymczasem o. Liguda opowiada dowcipy, których posiadał niewyczerpane zapasy, czasami miał referat na różne tematy, albo też ktoś z księży dzielił się swoją wiedzą z innymi. I o. Ligudę spotykały czasami udręki ze strony władz obozowych. Pamiętam jak dziś jak o. Liguda drżał jeszcze po otrzymaniu dziesięciu razów żelaznym prętem za to, że na chwilę przystanął w czasie pracy”, wspominał jeden ze współwięźniów…
W tym czasie na sile przybrały starania o jego zwolnienie. W jego imieniu występowało jego zgromadzenie, nuncjatura w Berlinie, rodzina, nawet wspomniany pastor ewangelicki, o. Boeckler z Górnej Grupy. Wszak rodzina posiadała obywatelstwo niemieckie, on sam był byłym żołnierzem armii niemieckiej, jego bracia zginęli podczas I wojny światowej… Ale Niemcy stwierdzili, że jako „należący do inteligencji polskiej musi być na czas wojny odizolowany od społeczeństwa”. Sam bowiem oświadczył: „jestem Polakiem i w przyszłości chcę pracować dla Polski”…
Alojzy natomiast został, 14.xii.1940 r., wraz z większością duchowieństwa przetrzymywanego w KL Sachsenhausen, przewieziony do niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Dachau w niemieckiej Bawarii. Wśród kapłanów nie było już wówczas rówieśnika Alojzego, kolegi seminaryjnego i wieloletniego współpracownika, o. Stanisława Kubisty. 26.iv.1940 r. bowiem, 16 dni po przywiezieniu do KL Sachsenhausen, o. Kubista został zamordowany — w baraku, na oczach współwięźniów — przez niemieckiego strażnika…
Tam otrzymał obozowe ubranie — zwane od charakterystycznych biało–czarnych pasów „pasiakiem” — okraszone namalowanym farbą lub naszytym na odzieży, na wysokości piersi, tzw. winklem, czyli czerwonym trójkątem z literą „P”, na określenie więźnia politycznego — Polaka, oraz wytłoczonym na białej taśmie numerem obozowym — 22604.
Polski kapłan, sługa Boży, stawał się niczym — jedynie wpisem w niemieckich księgach ewidencyjnych…
Został jednym z wielu katolickich kapłanów z Polski, „wrogów III Rzeszy”, przetrzymywanych — zgodnie z już wówczas zadecydowanym niemieckim planem zgromadzenia wszystkich kapłanów katolickich z ziem okupowanych w jednym miejscu — w specjalnym więziennym bloku, zwanym niem. „Priesterblock”…
W KL Dachau, od 24.viii.1940 r., więziony już był jeden ze szwagrów Alojzego, mąż siostry Łucji, były śląski powstaniec Józef Baron (1897, Wójtowa Wieś/Opole –– 1945, KL Dachau). Pewnie się szybko spotkali…
A było to „piekło na ziemi”. „Nie było gorszego miejsca na ziemi” — tak wiele lat po wojnie określił KL Dachau misjonarz i apostoł trędowatych, o. Marian Żelazek (1918, Palędzie – 2006, Puri, Indie) — „panowało bestialstwo, śmierć i głód”.
Przetrzymywanych duchownych wykańczały m.in. wielogodzinne marsze po placu i śpiewanie, aż do obrzydzenia, obozowych piosenek. Czasami prowadził je Alojzy. Robił wówczas wszystko, jak zaświadczał współwięzień, aby zniknąć z oczu blokowych i obozowych. Niby ćwiczył śpiew, objaśniał teksty, a w rzeczywistości zabawiał żartami przygnębionych więźniów…
Nie zbywał milczeniem prowokacyjnych nagabywań ateistów, komunistów, kapo, nawet komendanta, ale podejmował inicjowane przez nich „dysputy biblijne”, wyśmiewające religię i stan kapłański. Jak zanotował jeden z świadków: „Całą swą postawą nienaganną, wyższością duchową i intelektualną zamykał usta niejednemu ateiście. Naturalnie sprawą honoru było pozbycie się tego 'butnego klechy'. Miał dane, że od początku one go wyniosły na naszego opiekuna, przewodnika. Księża do niego garnęli się.
W KL Dachau o. Liguda przejmuje nad nami przewodnictwo. To jest święty człowiek! Po prostu był on dla mnie symbolem bezpieczeństwa, twierdzą, zawsze spokojny, zawsze równy, zawsze pogodny, zawsze cicho uśmiechnięty, zawsze prawy człowiek. Zamiast nas, Niemcy tłukli go za to, że był klechą, ale i szanowali. Bo on mówił do nich rzeczowo, a nas nigdy nie zaniedbywał dla własnej korzyści. Kiedy stał się porządkowym naszej izby i dzielił chleb, nasze zgłodniałe oczy widziały, że jest to człowiek prawy, uczciwy, kapłan według Bożego Serca. Poprzez lata obozowe nie zawsze byliśmy razem, ale spotykałem się z nim i zawsze był dla mnie oparciem moralnym, zawsze ojcowski, zawsze święty”.
W i.1941 r. został zamknięty w baraku chorych na świerzb. Był mróz, okna stale otwarte w ciągu dnia, głód wykańczał więźniów. Straszną beznadziejność ożywiał znów Alojzy swoimi opowiadaniami — „on nie pozwolił się załamać”, wspominano. Choć trupy wynoszono codziennie, podtrzymywał resztki nadziei…
Tym razem wyzdrowiał. Ale zmuszono go do katorżniczej pracy w komandzie transportowym na tzw. „plantagach”, czyli rozległych ok. 170‑hektarowych, bagnistych polach przylegających do obozu, na których uprawiano, bez używania jakichkolwiek narzędzi, głównie zioła lecznicze i rośliny. SS następnie sprzedawała niewolniczo produkowane mieszanki jako lekarstwa. „W obozie nie było zwierząt. My je zastępowaliśmy. Ziemię uprawialiśmy zaprzęgnięci do bron. Zimą wozami wywoziliśmy śnieg. Każdego dnia żegnaliśmy kilkunastu z nas”ks. Leon Stępniak (1913, Czarnotki – 2013, Kościan)…
Któregoś dnia podczas pracy jakiś Rosjanin zapalił papierosa. „Niespodziewanie wpadł [okrutny niemiecki kapo] Rogler. Papierosa wygaszono, ale dym został. Do o. Ligudy zwrócił się kapo z zapytaniem:
— Kto palił?
Sytuacja wytworzyła się napięta. Powiedzieć: 'ja nie'; znaczyłoby zdradzić innych. Pozostało więc wziąć całą winę na siebie.
— Ja paliłem — odpowiada o. Liguda.
Wściekły kapo zabrał go do swego pokoju. Opuchła twarz, siniec pod lewym okiem były dowodami wymierzonej kary. Z kolei zmęczony oprawca przeprowadził rewizję ubrania. Papierosa nigdzie nie było.
— Gdzie masz papierosa? — pyta.
— Nie posiadam żadnego — pada odpowiedź.
— Jesteś klechą i kłamiesz? Przecież sam się przyznałeś.
— Paliłem, ale nie dziś.
Dopiero przyznanie się właściwego winowajcy zakończyło tortury”…
Najgorszy okres dla polskiego duchowieństwa przetrzymywanego w KL Dachau\ zaczął się 15.ix.1941 r. Wówczas miał miejsce tzw. „apel pokuty”:
„Serca łomoczą w piersiach. Ziel [właśc. Egon Gustav Adolf Zill (1906, Plauen – 1974, Dachau), wówczas niem. Schutzhaftlagerführer (pl. kierownik obozu) w randze SS‑Hauptsturmführera, późniejszy SS‑Sturmbannführer], jako że nikłego wzrostu, wchodzi na stojący pod ścianą taboret. W ciszę śmiertelną padają słowa:
— Wszyscy więźniowie Reichsdeutsche — wystąp!
Bawoł [— przydomek nadany Franzowi Böttgerowi (1888, Monachium – 1946, więzienie Landsberg am Lech), wówczas oficerowi logistyki, odpowiedzialnemu za cenzurowanie listów więżniów, później w randze SS‑Oberscharführera —], z czapką przyciśniętą do nogawki, wyjaśnia, że wszyscy księża niemieccy już zostali wysegregrowani.
— Wobec tego, wszyscy będący obywatelami niemieckimi — wystąp!
— Wystąpią wszyscy ci, którzy mieli kogoś z przodków pochodzenia niemieckiego!
— Wystąpią wszyscy ci, którzy mają krewnych czy powinowatych narodowości niemieckiej!
— Niech wystąpią ci, którzy czują duchowe pokrewieństwo z narodem niemieckim!
— Kto z was chciałby zostać Niemcem i przejść na oddzielny blok, na lepsze warunki?!
— A więc słuchajcie, ihr polnischen Schweine! Z dniem dzisiejszym pozbawia się was wszelkich dotychczasowych przywilejów. Z dniem dzisiejszym zakazuje się wam, pod najsurowszymi karami, wykonywania praktyk religijnych! Księża niemieccy mieszkać będą odtąd na bloku 26 i zatrzymują wszelkie przywileje, wraz z kaplicą. Zabrania się wam wszelkiego z nimi kontaktu!
— Od dziś przedstajecie być traktowani jako duchowni i od jutra ruszacie do pracy!
— Wszystko!”ks. Henryk Malak, op. cit.
Żaden się nie zgłosił (według niektórych źródeł oprócz dwóch czy trzech). Cofnięto im wszelkie udogodnienia — obozowe „przywileje”. Niemcy zabronili jakichkolwiek przejawów religijności w obozie, odebrali wszystkie różańce, modlitewniki i medaliki. Zakazano nawet niesienia pomocy duchowej w godzinie śmierci. Najbardziej uciążliwym było odebranie „przywileju” korzystania z obozowej kaplicy. „Przywileje” zachowali ksiąza niemieccy, a po paru tygodniach dołączono do nich księży innych narodowości. Tylko polscy i litewscy duchowni — bo odmówili wpisania na tzw. listę „volksdeutschów” (pl. „etnicznych Niemców” albo: „folksdojczów”), i nie wyparli się polskości i godności kapłańskiej — zostali na blokach 28 i 30, i potraktowano ich „jak resztę więźniów, a nawet gorzej”s. Stefania Anna Hayward OCD…
A jednocześnie w 1942 r., najtragiczniejszym okresie w historii obozu KL Dachau, Niemcy zmniejszyli i tak już głodowe racje żywnościowe. Stało się to, gdy waga większości więźniów — także kapłanów — nie przekraczała często 40 kg. Stało się, gdy większość zmuszana była do niewolniczej pracy na wspomnianych tzw. „plantagach”, polach przylegających do obozu. Zimą dokuczał deszcz, mróz i śnieg, w upalne dni górskie słońce. Panował nieopisany głód, który nie pozwalał myśleć o niczym innym, jak tylko o jednym — w jaki sposób zdobyć kawałek chleba…
„ […] uczucie ciągłego głodu i słabości, oglądanie się z żalem, czemu te kamienie nie są kawałkami chleba. […] Ludzie jedli najgorsze rzeczy, aby napełnić czymś swój żołądek. […] Kawałek chleba porzucony przez dziecko na ulicy był przysmakiem albo wykradzione z psiej miski kawałki skórek chleba lub z klatki króliczej. Nawet garść owsa zabrana po kryjomu z kurnika była przysmakiem. Zapominać kazała choć na chwil kilka o głodzie. A śmierć się zbliżała, okazywało to powolne puchnięcie od stóp, jeżeli doszło do brzucha, już koniec, nie było ratunku […]. Tułów wychudzony, a nogi grube i ciężkie, w ciężkich buciorach ledwie się wlokące” — tak wspominał swoje przeżycia w Dachau jeden z kapłanów, ks. Franciszek Mączyński (1901, Pacyn – 1998, Rzym), późniejszy rektor Polskiego Papieskiego Instytutu Kościelnego w Rzymie…
Setki polskich kapłanów, z głodu i wyczerpania, zaczęło odchodzić do Pana, często w samotności.
Alojzy zachorował na gruźlicę. Przeniesiono go więc do obozowego „szpitala”. Tam warunki były lepsze, otrzymywał także paczki od rodziców i dobrodziejów i zaczął powracać do zdrowia. Ale wtedy, na przełomie ix–xii.1942 r. przeniesiono go niespodziewanie do innego baraku, tzw. „baraku inwalidów”.
Choć nie istnieją materialne dowody na przełomie 1941 i 1942 r. Niemcy zdecydowali o fizycznej likwidacji polskiego duchowieństwa przetrzymywanego w KL Dachau. W iii.1942 r. zaczęli ogłaszać, że starsi i inwalidzi mogą „zgłaszać się na wyjazd do obozu specjalnego”, o mniejszym rygorze. Rozpoczęły się wywózki w tzw. „transportach inwalidów”. Celem nie był jednak „ośrodek wypoczynkowy”, a zamek Hartheim, niemieckie centrum eutanazyjne, gdzie w ramach zorganizowanej Aktion T4 (pl. akcja T4) — „likwidacji życia niewartego życia” (niem. „Vernichtung von lebensunwertem Leben”) Niemcy mordowali wszystkich w komorach gazowych: samochodach, których rury wydechowe skierowane były nie na zewnątrz a do wnętrza pojazdów…
Pierwszymi ofiarami byli właśnie więźniowie „baraku inwalidów”, którzy następnie wywożeni byli z KL Dachau w tzw. „transportach inwalidów” i nikt nic więcej o nich nie słyszał…
W xi.1942 r., gdy w „baraku inwalidów” znalazł się Alojzy, nikt w obozie nie miał już złudzeń, co do losu wywożonych…
Napisał wtedy ostatni list do rodziny: „Matka wkrótce ukończy 84 lata. Jak mocno życzę jej długiego wieku, tak nie chciałbym, by przeżyła swego najmłodszego syna, bo to byłoby dla niej tragedią rzeczywiście. Ja osobiście noszę się często z myślą, że wkrótce wrócę do domu mego Ojca i do moich braci. Może jednak Opatrzność poprowadzi mnie przez wiele niebezpieczeństw, żeby mnie uczynić duchowo dojrzalszym i bogatszym”.
Do matki napisał, pod czujnym okiem niemieckiej obozowej cenzury: „Najdroższa Mamo! Piszę dziś tylko wyłącznie do Ciebie. Nie wiem, co mnie do tego zmusza. Myślę tak często o Tobie i mam obawę, że my się już w tym życiu nie zobaczymy […] teraz jednak nie wiem, jakie Opatrzność ma względem mnie plany. Przyszłość moja leży całkiem w rękach Bożych. Jego świętej woli poddaję się całkowicie! Ty jednak, Najukochańsza Mamulko, nie przestań się modlić […] W każdym bądź razie będę to uważał za największą łaskę i najoczywistszy cud, gdy spotkamy się jeszcze w ojczystym Winowie […]”.
„Gdy na wieczornym apelu jego numer był wyznaczony na stawienie się do [baraku inwalidów] rano, tego wieczoru poszedłem do niego, płakałem żegnając się z nim, a on stał przede mną pogodny, spokojny, zapatrzony w inną rzeczywistość, powtarzając 'Bóg wie wszystko'”, zapamiętał świadek…
W drodze do „baraku inwalidów” powiedział do spotkanego pisarza obozowego: „Gdy dowiecie się, że nie żyję, wiedzcie, że zamordowali zdrowego człowieka”.
Alojzy nie wyjechał „transportem inwalidów” do Hartheim. Ostatni transport z polskimi duchownymymi wyjechał z KL Dachau 1.xii.1942 r. Ale pozostałych „inwalidów” — czyli wycieńczonych do cna więźniów — Niemcy nie pozostawili przy życiu. Jeden z nich, Alojzy, 8.xii.1942 r., w święto Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej, został po prostu bestialsko w obozie zamordowany…
Relacja, pochodząca od któregoś z sanitariuszy, mówi o zabiciu tego dnia ok. 10 osób, w tym Alojzego, w lodowatej wodzie, w ramach tzw. eksperymentów medycznych. Jedna z ofiar, która cudem przeżyła takie doświadzenie, ks. Leon Michałowski (ur. 1908, Prosna), były wikariusz w Świeciu nad Wisłą, tak je opisywał: „Ubrano mnie w kombinezon, do przegubów rąk i nóg przywiązano mi jakieś przewody i połączono z aparatami i zegarami. Tak uzbrojonego zanurzono po szyję w zimnej wodzie. Lekarze i obsługa przy aparatach robili stale jakieś notatki. Kostniałem z zimna. Kombinezon przemókł momentalnie. Po kilkunastu minutach zaczęto wodę oziębiać przez dodawanie brył lodu. Zimno było straszne. Leżałem w basenie szepcząc w duchu różaniec. Wiedziałem, co mnie czeka, dlatego byłem przygotowany na śmierć.”
Ale wśród więźniów krążyła i inna wersja, wedle której zanim Alojzego zanurzono w wodzie miano z niego, jeszcze żyjącego, zdzierać pasy skóry. Miała to być zemsta jednego z kapo, któremu Alojzy miał zwrócić uwagę, że niesprawiedliwie wydziela porcje żywności i krzywdzi pacjentów bloku chorych na gruźlicę. I to tenże kapo miał włączyć Alojzego do „baraku dla inwalidów”. Mówiono, że biorący udział w tej egzekucji kapo miał wyznać, iż „czegoś podobnego nie chciałby więcej robić”…
Matkę Alojzego, staruszkę, powiadomiono lakonicznym listem, iż „Syn Pani, Alojzy Liguda, ur. 23 stycznia 1898 r. zmarł dnia 8 grudnia 1942 r. w tutejszym szpitalu na skutek gruźlicy płuc”.
Możliwe jest wszelako, że Alojzy zmarł jednak następnego dnia, 9.xii.1942 r. Wśród udostępnionych ostatnio, w v.2019 r., w wersji cyfrowej niemieckich dokumentów z czasów II wojny światowej, przechowywanych w niemieckim instytucie Międzynarodowej Służby Poszukiwań ITS (ang. International Tracing Service) w miejscowości Bad Arolsen w niemieckim kraju związkowym Hesja — największym na świecie archiwum danych osobowych z czasów II wojny światowej, gromadzonych pod auspicjami Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża — znajdują się zapiski świadczące o tym, iż droga krzyżowa o. Alojzego dobiegła końca o 500 rano tegoż dnia.
Być może, iż rankiem 9.xii.1942 r. — była to środa — po prostu poinformowano niemieckich strażników o zgonie Alojzego, który aliści zmarł wieczorem dnia poprzedniego. Do przełomu 1942 i 1943 r. wiele zwłok przewożono do krematorium w Monachium (niem. München), bowiem ilość zgonów wśród więźniów KL Dachau była w latach 1941‑2 tak duża, że lokalne krematorium okazało się za małe. Tam spalano je m.in. w krematorium przy cmentarzu niem. Ostfriedhof (pl. cmentarz wschodni). Być może tak było także w przypadku o. Alojzego — świadczyć o tym może zapis w dokumentach przechowywanych we wspomnianym instytuci ITS w Bad Arolsen, mówiący o rejestracji 10.xii.1942 r. faktu śmierci Alojzego Pawła Ligudy w niem. Staatspolizeilietstelle München (pl. posterunek policji w Monachium).
Duże krematorium, zwane niem. Baracke X (pl. barak X), wybudowane zostało w KL Dachau właśnie na przełomie 1942 i 1943 r. — rękami polskich kapłanów, tych, którzy przeżyli tragiczny rok 1942…
Już po zakończeniu II wojny światowej, w 1950 r., monachijskie urny z prochami zgromadzono w jednym miejscu, na cmentarzu w lesie Perlacher (niem. Friedhof am Perlacher Forst), w 44 nagrobkach, każdym zawierającym 96 urn…
Glinianą urnę z numerem 22604 Niemcy wszelako przesłali do Winowa prawd. jeszcze w 1942 r. Dzięki temu prochy Alojzego pochowano w grobie, obok ojca Wojciecha, na winowskim cmentarzu. Później obok spoczęła matka, Rozalia, i w ten sposób spotkała się z synem w ów przedziwny sposób „w ojczystym Winowie”…
Uwolnienia z KL Dachau nie doczekał też wspomniany szwagier Alojzego, Józef Baron. Zginął niedługo przed wyzwoleniem obozu, 29.i.1945 r. Dopełniła się ofiara rodu Ligudów dla Kościoła i Polski…
13.vi.1999 r. w Warszawie św. Jan Paweł II beatyfikował Alojzego w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej, wśród nich trzech współbraci–werbistów: o. Grzegorza Frąckowiaka (1911, Łowęcice – 1941, Drezno), o. Ludwika Mzyka (1905, Chorzów Stary – 1940, KL Posen) i wspomnianego o. Stanisława Kubistę.
Wiele lat wcześniej, 21.vi.1983 r., św. Jan Paweł II stanął na szczycie Góry Świętej Anny, gdzie przed ponad półwiekiem pielgrzymował młody jeszcze Alojzy. Papież powiedział wówczas:
„Ze czcią wspominamy na Górze Świętej Anny również i tych, którzy na tej ziemi nie wahali się, w odpowiednim czasie, złożyć ofiary życia na polu walki, jak o tym świadczy znajdujący się tutaj pomnik Powstańców Śląskich. Góra Świętej Anny pamięta również o nich.
Równocześnie zaś nosi ona w samym sercu sanktuarium pamięć tych wszystkich, którzy z pokolenia na pokolenie przybywali tutaj, aby 'otrzymać przybrane synostwo'Ga 4, 5: synostwo Boże. Aby żyć tym Bożym życiem, jakie za cenę ofiary Chrystusa stało się darem dla wszystkich ludzi. Ażeby na nadprzyrodzonym gruncie łaski uświęcającej budować uczciwe, szlachetne ludzkie życie: życie godne chrześcijanina, zarówno w domu rodzinnym, jak przy warsztacie pracy rolniczej czy przemysłowej, jak wreszcie w życiu całej społeczności.
'Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: «Abba, Ojcze!»'Ga 4, 6.
Tu, na Górę Świętej Anny, przychodziły i przychodzą całe pokolenia pielgrzymów po to, aby nauczyć się tego wołania. Aby nauczyć się modlitwy, która następnie przenika ludzkie życie — przenika i kształtuje je po Bożemu. A ta modlitwa, zespalając obok siebie rodziców i dzieci, dziadków i wnuki, stwarza zarazem najgłębszą więź pokoleń. Czyż w tej więzi nie przetrwało wielkie dziedzictwo Boże i ludzkie aż od czasów piastowskich: od czasów świętej Jadwigi i Władysława Opolskiego, fundatora Jasnej Góry?”
Przetrwało. Także poprzez Alojzego Ligudę, który „w odpowiednim czasie złożył ofiarę życia”, bowiem zaiste „'otrzymał przybrane synostwo'Ga 4, 5: synostwo Boże”.
Pomódlmy się litanią do 108 błogosławionych męczenników:
Obejrzyjmy etiudkę o polskich świętych i błogosławionych wyniesionych na ołtarze przez św. Jana Pawła II:
Obejrzyjmy piękny film p. Barbary Maliszkiewicz o bł. Alojzym Ligudzie:
Posłuchajmy audycji o bł. Alojzym Ligudzie:
Popatrzmy na film o powołaniu werbistów:
Obejrzyjmy też film o KL Dachau (po niemiecku):
a także amatorski film o muzeum w Dachau:
Posłuchajmy słów Jana Pawła II z homilii beatyfikacyjnej:
Pochylmy się nad słowami Ojca św. Jana Pawła II z 13.vi.1999 r. w Warszawie:
oraz jego homilią z 21.vi.1983 r. wygłoszoną na Górze Świętej Anny:
Zróbmy wirtualny spacer po katedrze opolskiej:
Popatrzmy na mapę życia błogosławionego:
Opracowanie oparto na następujących źródłach:
polskich:
norweskich:
włoskich:
innych: