Rzymskokatolicka Parafia
pod wezwaniem św. Zygmunta
05-507 Słomczyn
ul. Wiślana 85
dekanat konstanciński
m. i gm. Konstancin-Jeziorna
powiat Piaseczno
tutaj ⇐ 108 polskich męczenników niemieckiej okupacji podczas II wojny światowej
bł. ANICET antoni adalbert KOPLIŃSKI
1875, Debrzno (Frydląd) – ✟ 1941, Auschwitz
męczennik, „św. Franciszek Warszawy”
patron: ubogich Warszawy,
zakonu Braci Mniejszych Kapucynów
wspomnienie: 16 października
„Biała Księga” (martyrologium) duchowieństwa Polski ⇒ tutaj
Na świat przyszedł 30.vii.1875 r. we Frydlądzie (niem. Preußisch Friedland) — dziś Debrzno — w powiecie Człuchów, w północnej części historycznej polskiej krainy Krajna, ówcześnie należących do tzw. niem. Provinz Westpreußen (pl. Prowincja Pomorze Gdańskie), części składowej niem. Königreich Preußen (pl. Królestwo Prus), kraju związkowego Cesarstwa Niemieckiego — czyli od 1772 r. — roku I rozbioru Polski — w zaborze pruskim.
Urodził się w zgermanizowanej rodzinie mazurskiej. Był synem Wawrzyńca (niem. Lorenz) Koplina, Niemca, robotnika, katolika, o korzeniach polskich, i Niemki Berty z domu Moldenhau, luteranki.
Na chrzcie — katolickim, bowiem zgodnie z prawodawstwem niemieckim potomstwo przyjmowało wyznanie ojca — nadano mu imię Antoniego Adalberta (pl. Wojciecha), ale niebawem imieniem używanym stało się to drugie.
Był drugim synem z 12 rodzeństwa. Jak można się domyślić rodzina była bardzo uboga…
Szkołę podstawową i średnią ukończył w Debrznie.
We wczesnej młodości zachorował na tyle poważnie, że lekarze czuli się bezsilni i wtedy młody pacjent ślubował, że jeśli wyzdrowieje wstąpi do zakonu. Tak też się stało i po ukończeniu szkoły średniej rozpoczął — 23.xi.1893 r., nowicjat w zakonie Braci Mniejszych Kapucynów (łac. Ordo Fratrum Minorum Capuccinorum – OFCM) prowincji reńsko–westfalskiej w klasztorze w Sigolsheim w Alzacji, w północno–wschodniej Francji.
Musiał się udać aż do Alzacji bowiem w Prusach władze zamknęły wszystkie klasztory kapucyńskie. Mimo tego ślad pozostawiony przez ten zakon, w szczególności apostolstwo społeczne, na ziemiach pruskich był na tyle silny, że przyciągnął do kapucynów młodego Adalberta…
Wtedy też otrzymał imię zakonne: Anicet — swój źródłosłów mające w greckim określeniu gr. ανίκητος (pl. niepokonany)…
Śluby czasowe złożył po zakończeniu nowicjatu, 24.xi.1894 r. w Sigolsheim, po czym przeniesiony został do klasztoru w Münster, w niemieckiej Nadrenii Północnej–Westfalii, gdzie ukończył nauki na poziomie gimnazjalnym. Zwieńczyły je śluby wieczyste, które złożył 25.xi.1897 r. w Münster.
Następnie rozpoczął studia seminaryjne w klasztorze w Krefeld, również w Nadrenii Północnej–Westfalii. Ukończył je i 15.viii.1900 r. przyjął święcenia kapłańskie — prezbiteratu — z rąk współbrata zakonnego, biskupa misyjnego Emmanuela van den Boscha (1854, Anversa, Belgia – 1921, Agra, Indie) z prowincji belgijskiej.
Posługę rozpoczął w Dieburgu w niemieckiej Hesji. Następnie powrócił do Nadrenii Północnej–Westfalii, do przemysłowego Zagłębia Ruhry (niem. Ruhrgebiet). Tam posługiwał m.in. w Werne, Sterkrade, oraz ponownie — od 1913 r. — w Krefeld. Tam też natknął się na polskich emigrantów zarobkowych, zwanych niem. Ruhrpolen. Przydało się, że wyniósł z domu rodzinnego trochę wiedzy o Polsce i trochę rozumiał nasz język. By pogłębić wiedzę o Polakach i Polsce spędził wakacje u jednej ze sióstr, która mieszkała w środowisku polskim. Szybko zyskał też opinię świetnego kaznodziei i homilisty — w języku niemieckim.
Z posługą trafił też klasztoru kapucyńskiego przy pałacu myśliwskim (niem. Jagdschloss) Clemenswerth w miejscowości Sögel w Dolnej Saksonii, ufundowanym ongiś i wybudowanym — w latach 1737‑47 — przez ordynariusza archidiecezji Kolonii, abpa Klemensa Augusta Wittelsbacha (1700, Bruksela – 1761, Ehrenbreitstein), wnuka króla polskiego, Jana III Sobieskiego (1629, Olesko – 1696, Wilanów)…
Były to pierwsze od wielu lat kontakty z polskością i Polską, z którą — czego zapewne nie przypuszczał — przyszło mu później związać swoje losy. Na dobre i złe. Na stałe.
Choć powoli dowiadywał się i uczył o Polsce pozostał niemieckim patriotą. I to takim, który na początku I wojny światowej pisał wiersze, ją i udział w niej Niemiec, wysławiające!
Ufamy „staremu Bogu”
Przed Nim klęczymy w pokornym błaganiu,
Wierzymy w najwyższy skarb Sprawiedliwości,
Że pewnie dojdziemy z Nim do zwycięstwa.
Więc w górę do zwycięstwa flagi:
Pozdrawiam was,
moje Niemcy,
pozdrawiam Cię Austrio…
Wielu dzielnych mężczyzn już przelało
Za prawą,
świętą rzecz z radością swą krew,
Oby wkrótce zrodził ten krwawy siew
Trwały pokój narodów —
wspaniałe dobro!
tłum. ks. Ryszard Ukleja, SDB
Owe wierszyki, pisane po niemiecku i łacinie, zazwyczaj komentujące bieżące wydarzenia, przybierały postać hymnów: e.g. na cześć niemieckiego miecza (niem. „Heil deutsche Schwert!”), modlitw: e.g. niemieckiego żołnierza (niem. „Des Deutschen Kriegers Schlachtgebet”), akrostychów — wierszy, których pierwsze litery każdego wersu tworzyły tytuł utworu — e.g. w 1915 r. na cześć niemieckiego marszałka Pawła (niem. Paul) von Hindenburga (1847, Poznań – 1934, Neudeck): „Heil unserm Hindenburg!” (pl. „Bądź zdrów, Hindenburg!”).
Pisanie stało się jedną z jego pasji. Tworzył szkice historyczne na tematy kościelne, pisał wiersze, artykuły publicystyczne — noty przypominające aktualia z życia kościelnego, zakonnego i stołecznego. Najwięcej jego dzieł powstało w czasie wspomnianej I wojny światowej, w latach 1914‑8…
W 1916 r. został kapelanem więziennym i jeńców wojennych, głównie Polaków — Polacy stanowili poważną część sił zbrojnych trzech potęg zaborczych zwalczających się w czasie wojny: Niemiec i Austro–Węgier (państwa centralne) oraz Rosji (członek sojuszu Ententa); w armiach tej ostatniej służyły tysiące Polaków wcielonych siłą i tysiące dostały się do niewoli niemieckiej bądź austriackiej — oraz kapelanem weteranów wojennych.
W 1918 r. został wysłany na pogłębienie znajomości języka polskiego — do Warszawy.
W Warszawie kapucyni działali od 1681 r. Jeszcze tego samego roku, 27.xii.1681 r., poznański ordynariusz, bp Stefan Wierzbowski (1620, Szadek – 1687, Góra Kalwaria), wydał kanoniczne zezwolenie na założenie ich warszawskiego klasztoru. Dwa lata później rozpoczęła się jego budowa — w zasadzie dwóch klasztorów, przy ul. Kapucyńskiej 4 i ul. Miodowej 13. Ów najstarszy klasztor kapucyński w Polsce ufundowany został 11.vii.1683 r. przez króla Jana III Sobieskiego (1629, Olesko – 1696, Wilanów) — stąd zwany jest też Klasztorem Królewskim — a pięć dni później sam król, w obecności królowej Marii Kazimiery Marysieńki (1641, Nevers – 1716, Blois) położył kamień węgielny pod jego budowę. Był więc swego rodzaju modlitwą monarszą — darem wotywnym — przed wyruszeniem na wyprawę i spodziewaną walną rozprawą z Turkami, w bitwie pod Wiedniem 12.ix.1683 r., a także wcześniejszym zwycięstwem Rzeczpospolitej nad Turkami w bitwie pod Chocimiem w 1673 r. Zbudowany został w latach 1683‑94.
Wewnątrz kompleksu klasztornego, w kościele pw. Przemienienia Pańskiego, złożono później, w 1830 r., sarkofag z sercem fundatora, króla Jana III Sobieskiego. Były to już czasy rozbiorowe i w rok po wybuchu powstania styczniowego, 8.xi.1864 r., rosyjski car Aleksander II Romanow (1818, Moskwa – 1881, Sankt Petersburg) wydał — jako formę represji za wsparcie wysiłku powstańczego przez Kościół katolicki — ros. указ (pl. dekret) kasacyjny, w wyniku czego klasztor kapucyński został rozwiązany (jeden ze 110 klasztorów rozwiązanych przez Rosjan na terenie zaborczego ros. Царство Польское (pl. Królestwo Polskie)). W 1888 r. rozebrano budynki klasztorne…
Tak więc o. Anicet przyjechał do Warszawy — od 1915 r., od klęski Rosji w tzw. bitwie pod Gorlicami, znajdującej się pod kontrolą niemiecką — gdzie jego zgromadzenie dopiero się odradzało. Nie jest jasne, czy wysłany został właśnie tu, by tylko uczyć się języka i później pracować wśród polskich robotników w Niemczech. A może skierowano go do Polski już z zamiarem służenia we właśnie wznawianej — dokładnie od 28.i.1918 r., gdy za zgodą niemieckiego zaborcy oo. kapucyni objęli dawną posiadłość — misji w Warszawie…
W każdym razie do Warszawy zajechał 20.iii.1918 r. Swój przyjazd tak opisał: „Przy wejściu do starej polskiej rezydencji królewskiej ogarnęło mnie miłe ciepło łagodnych promieni słonecznych budzącej się właśnie w tym kraju młodej wiosny, przyjacielski zwiastun owego uszczęśliwiającego światła słonecznego, które uśmiechnęło się do mnie z oczu ojca komisarza Kazimierza [Jana Kuderkiewicza–Kudirki (zm. 1941)] przy wejściu do nowego domu zakonnego. Uściskał mnie z prawdziwie polską serdecznością i franciszkańską braterskością, a okazywał miłość najczulszej i najtroskliwszej matki”21.iii.1918 r., list do prowincjała reńsko–westfalskiego…
Miał ponoć zostać w Warszawie przez rok. A tymczasem niecałe osiem miesięcy później Niemcy skapitulowały. I wojna światowa dobiegła końca. A w Warszawie, po 123 latach niewoli, ponownie zawisła polska flaga a władzę objął suwerenny rząd II Rzeczypospolitej.
Okazało się, że był to przełomowy moment życia o. Aniceta. Pewnie mógł wyjechać z powrotem do Niemiec. Czuł wszak, iż Polacy nie mieli zbyt przyjaznych uczuć wobec Niemców — przywitanie, które mu zgotowali polscy kapucyni było raczej wyjątkiem, niż regułą. Jak sam pisał: „Istotnie, tu w kraju Sobieskiego, dobry Niemiec — a za takiego chciałbym przecież uchodzić — nigdy nie może czuć się tu jak u siebie w domu, z powodu tak bardzo ostentacyjnie występującej sympatii dla Francji, którą prawdziwy Polak, że tak powiem, wyssał już z mlekiem matki”. I uściślał: „Prawdziwy bowiem Polak jest przyjacielem i wielbicielem Francuzów i dlatego z drugiej strony wrogiem Niemców bardzo ich nienawidzącym”. Wszelako w odrodzonej Rzeczypospolitej trzeba było organizować życie kapucyńskie — od nowa. A nadto zakochał się od pierwszego wejrzenia w Warszawie… i pozostał w niej na stałe.
W 1922 r. do Polski przeniósł się również jego ojciec, Wawrzyniec, i osiadł w Nowym Mieście nad Pilicą (Debrzno nie znalazło się w granicach odrodzonej w 1918 r. Rzeczypospolitej). Tam też wkrótce zmarł.
W latach 1930. o. Anicet, ten, który jeszcze kilkanaście lat wcześniej wynosił niemiecką Ojczyznę na piedestał, stał się „filius Polonus” — jak sam siebie określałlisty do prowincjała — i przyjął polskie obywatelstwo, aczkolwiek ciągle formalnie pozostawał członkiem reńsko–westfalskiej prowincji kapucyńskiej. Wtedy też spolszczył swoje nazwisko na Kopliński. Wyuczył się języka polskiego wystarczająco, by móc się porozumiewać, acz nie wystarczająco, by czynić to, co tak lubił — głosić kazania…
Za to cieszył się sławą świetnego spowiednika. Z jego posługi korzystali świeccy i ludzie Kościoła, m.in. nuncjusze, w tym kard. Achilles (wł. Achille) Ratti (1857, Desio – 1939, Watykan), przyszły papież Pius XI, kard. Wawrzyniec (wł. Lorenzo) Lauri (1864, Rzym – 1941, Rzym), kard. Franciszek (wł. Francesco) Marmaggi (1870, Rzym – 1949, Rzym), i abp Filip (wł. Filippo) Cortesi (1876, Alia – 1947, Rzym), kard. Aleksander Kakowski (1862, Dębiny k. Przasnysza – 1938, Warszawa), bp Stanisław Gall (1865, Warszawa – 1942, Warszawa), bp Józef Gawlina (1892, Strzybnik – 1964, Rzym). U jego konfesjonału w jednej kolejce stali oficerowie wojska polskiego i chłopi, panie z dobrych domów i biedne wdowy… Na pokutę zazwyczaj nakazywał bogatym akty dobroczynne, złożenie darów, chleba. Biednym zadawał modlitwę za bogatych. Kard. Kakowski musiał dostarczyć zapas węgla na zimę dla biednej rodziny…
Nic w tym dziwnego. Przede wszystkim zajmował się wszak działalnością wśród ubogich, dla których kwestował, pomagał w nauce i znalezieniu pracy. Był nazywany „jałmużnikiem”, „św. Franciszkiem Warszawy”, „opiekunem ubogich”. W pamięci wielu osób utrwalił się jego obraz z piuską kapucyńską w wyciągniętej ręce, powtarzającego „pro pauperibus” (pl. „dla biednych”). Otaczała go atmosfera świętości…
Wiele czasu spędzał na podwarszawskim osiedlu Annopol, gdzie na terenie po–fortecznym należącym do Skarbu Państwa ulokowano osiedle dla bezrobotnych i bezdomnych. W 113 barakach żyło ok. 11 tysięcy ubogich. Z inicjatywy kapucynów — ze środków pozyskanych na kwestach — powstała tam duża kuchnia, przygotowana do wydawania 8 tysięcy posiłków dziennie…
Zorganizował specjalny system zbierania pomocy potrzebującym. Uczestniczyło w nim wielu darczyńców, którzy raz na tydzień, raz na miesiąc, wspomagali podopiecznych o. Aniceta. Przyjmował dary w postaci pieniężnej i rzeczowej, zbierając mąkę, tłuszcz, cukier, chleb, słodycze dla dzieci, etc. Chodził od drzwi do drzwi, nie omijając najwyższych dostojników państwowych i kościelnych…
Na Annopol dostarczał tygodniowo 100 kg wędlin oraz pieczywo. Na święta — Wielkanocy, Bożego Narodzenia — przywoził pół tony mięsa i kilka tysięcy sztuk pieczywa…
W 1928 r. w liście do prowincjała, o Ignacego (wł. Ignazio) Rupperta pisał: „Te setki biednych i bezrobotnych to szczególne zadanie wymagające ciężkiej pracy i zaangażowania. Prawie każdego dnia wychodzę prosić i błagać o wsparcie…”
Widziano go noszącego worki z darami na plecach. A ponieważ od najmłodszych lat codziennie wykonywać ćwiczenia gimnastyczne, podnosił — po powrocie do swej celi klasztornej — ciężary, robił to z łatwością…
Tężyznę fizyczną wykorzystywał zresztą w inny sposób, a mianowicie pokazowo podnosił publicznie stoły i ławki, po czym wyciągał swój kapelusz lub piuskę z prośbą o datki…
Nie zaprzestał pisania. Słynne stały się jego krótkie łacińskie mądrości. Pisał też wiersze, głównie po łacinie, w formie wspomnianego akrystychu, ku chwale eminentnych postaci ówczesnej Polski. Recytował je publicznie zbierając datki na potrzebujących. Pojawiał się wszędzie tam, na spotkaniach i rautach, gdzie mógł zasilić fundusz dla biednych w stolicy…
Pius Jedenasty,
tak zawsze nam drogi,
Ten najlepszy wiary prawdziwej strażnik,
Pasterz niestrudzony,
ofiarny dla wszystkich,
Zwłaszcza dla Polaków nieszczędzący czasu,
Kolegium „Ojców Purpuratów”,
Łaskawemu papieskiemu Senatowi dał
Teraz nowego członka z rodu Polaków,
Zdobiąc purpurą naszego Prymasa…
łac. „Novo Cardinali” (pl. „Nowemu kardynałowi”)
na wyniesienie Prymasa Augusta Hlonda do godności kardynalskiej
tłum. ks. Ryszard Ukleja, SDB
Nie obywało się bez oszczerstw i oskarżeń, bluźnierstw, kalumni i prześmiewczych komentarzy, ale o. Anicet znosił je spokojnie i z pokorą.
Pokornie, gdy trudności dotyczyły jego samego. Gdy dotyczyły innych objawiał się inny rys charakteru o. Aniceta — był cholerykiem, oczekującym szybkich, natychmiastowych rozwiązań. Po Warszawie krążyła opowieść o pewnym policjancie, który niecnie traktował swoją rodzinę, żonę i dzieci. O. Anicet nie mógł sobie z nim poradzić. Nie pomagały ostrzeżenia, spowiedź. Pewnego dnia zatem, po spowiedzi, przyprowadził owego policjanta do zakrystii, chwycił za pas i podrzucił ponad głowę. Krzyczał: „Widzisz, co mogę z tobą zrobić? A co zrobi z tobą Pan Bóg, gdy będziesz dalej takim gwałtownikiem?”. Pomogło…
Kobietom–matkom też nie pobłażał — o ile uznał, że jego interwencja była niezbędna. Jedną z kobiet miał pouczyć: „Siostro, wzięłabyś się do pracy, umyła dzieci, wyszorowała podłogę. Bieda nie musi śmierdzieć brudem!”
„Wzrost niski, blondyn, trochę pochylony. Oczy niebieskie, rybie, trochę podpadające. Patrzył na ziemię, z umartwieniem, rzadko w twarz. Broda długa, patriarchalna, wąsów nie podcinał. Habit nosił stary i wytarty. Ze względów praktycznych chodził przeważnie w pelerynie, nawet w upały, bo w połach jej były wielkie kieszenie, prawie zawsze czymś wypchane. Buty rzadko zakładał, a chodził przeważnie w sandałach, nawet w zimie […]. Mówił niewyraźnie bo nie miał zębów. Wprawdzie przełożony postarał się o potrzebną protezę, ale rzucił ją gdzieś w celi i nie nosił. Był mrukliwy i porywczy, temperamentu cholerycznego. Nieraz w stół bił pięścią z irytacji, ale szybko się opanowywał i przepraszał […]. Abnegat zapominający o sobie, dobrze pamiętał o tym, co mogłoby pomóc biednym […]”A. Jastrzębski OFMCap, „Kapucyni prowincji polskiej po kasacie”, Nowe Miasto n. Pilicą, 1975, maszynopis.
A potrzeby biednych były tak wielkie, że ok. 1930 r. w zasadzie zrezygnował ze swojej pasji — pisania…
Stał się znaną, charakterystyczną postacią przedwojennej Warszawy…
Pracował razem z o. Fidelisem Chojnackim (1906, Łódź – 1942, Dachau), także kapucynem (który został później razem z nim ogłoszony błogosławionym…).
o. Fidelis, który do zakonu wstąpił pod wpływem Aniceta, miał opowiadać o swym współbracie:
„Dla ubogich dawał się często nabierać i wykorzystywać.
Było to w kasynie oficerskim w Warszawie […] Był już wieczór. Wtem wchodzi nieduży, chudy, brodaty kapucyn i pozdrowiwszy wszystkich, zdjął piuskę i wyciągnął ją ku siedzącym przy stoliku, prosząc o jałmużnę dla biednych.
Nie odmówili, ale pod warunkiem, że 'braciszek z nimi wypije'.
Ojciec Anicet zgodził się na warunek. Zrobiono koktajl — pomieszano różne trunki. Mieszanina nabrała mocy takiej, że duży kieliszek powinien zawrócić w głowie i 'mocarzowi'. Ojciec Anicet był tego wszystkiego nieświadomy. Po wypiciu wytarł szybko usta, wyciągnął piuskę i zebrał jałmużnę.
Dla wesołości powtórzyli to parę razy. Widząc, że na Anicecie nie znać było nic z wypicia tych paru kieliszków […], postanowili poczęstunek zakończyć, mówiąc pod adresem ojca Aniceta:
— 'To nie głowa, to łeb'.
On zadowolony, że będzie miał czym wspomóc biednych, odszedł”.A. Jastrzębski OFMCap, op. cit.
Przyjaźnił się z artystami (m.in. Mieczysławem Frenkielem (1858, Byszów – 1935, Warszawa)) i aptekarzami, pisarzami i tramwajarzami, dostojnikami kościelnymi i dorożkarzami, przedsiębiorcami i rzemieślnikami. Wiele lat później wspominano: „Mogli go nie znać tylko ci, którzy nie byli wybitni, czy bogactwem, czy nędzą, czy dostojeństwem, bo o. Anicet zajmował się tylko tymi, co mogli dać albo wziąć”…
Pewnie udając się codziennie wypełniać swoje obowiązki — w poszukiwaniu wsparcia choćby dla ubogich studentów seminariów i uniwersytetów, których wspomagał — idąc ulicą Miodową w kierunku Placu Zamkowego, napotykał po drodze rektora kościoła akademickiego pw. św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu, ks. Edwarda Detkensa (1885, Mokotów – 1942, Hartheim). Nie wiedzieli, że Pan wkrótce powoła ich obu do siebie, a Kościół po latach obu ogłosi błogosławionymi…
Nie wiedzieli też, że gdy 23.viii.1939 r. dwaj potężni sąsiedzi Rzeczpospolitej — Niemcy i Rosja — zawarli sławetne porozumienie, zwane od nazwisk sygnatariuszy — ministrów spraw zagranicznych obu państw — paktem Ribbentrop–Mołotow, podpisali też tajny protokół dodatkowy, który ustalił strefy wpływów owych nowych zaborców i był de‑facto paktem o współpracy przy zaatakowaniu i podziale Rzeczpospolitej.
I rzeczywiście 1.ix.1939 r. Niemcy zaatakowali Polskę. 17 dni później inwazji dokonali Rosjanie.
Rozpoczęła się II wojna światowa.
Warszawa pod naporem niemieckim padła 28.ix.1939 r. Tego samego dnia bandycką współpracę Niemiec i Rosji formalnie przypieczętował tzw. „traktat o granicach i przyjaźni Rosja–Niemcy”, będący de‑facto IV rozbiorem Polski. o. Anicet oczywiście nie wiedział, że w tajnym aneksie dodano: „Obie strony nie będą tolerować na swych terytoriach jakiejkolwiek polskiej propagandy, która dotyczy terytoriów drugiej strony. Będą tłumić na swych terytoriach wszelkie zaczątki takiej propagandy i informować się wzajemnie w odniesieniu do odpowiednich środków w tym celu”.
Nie wiedział też, iż tego samego dnia — warto tę datę, 28.ix.1939 r., zapamiętać — dwaj urzędnicy niemieckiego centralnego niem. Rassenpolitisches Amt der NSDAP (pl. Urząd Polityki Rasowej NDSAP), Erhard Wetzel (1903, Szczecin – 1975) i dr Günther Hecht (1902–1945), w oparciu o wytyczne wyartykułowane dwa dni wcześniej przez niemieckiego socjalistycznego przywódcę, Adolfa Hitlera (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin), opracowali memoriał niem. „Die Frage der Behandlung der Bevölkerung der ehemaligen polnischen Gebiete nach rassepolitischen Gesichtspunkten” (pl. Traktowanie ludności byłych obszarów Polski z punktu widzenia polityki rasowej), w którym pisali m.in.: „Należy [Polakom] zezwolić jedynie na szkoły podstawowe, które powinny nauczać jedynie najbardziej prymitywnych rzeczy: rachunków, czytania i pisania”. Inny „wybitny” niemiecki przywódca narodowy i socjalistyczny, zbrodniczny Henryk (niem. Heinrich) Himmler (1900, Monachium – 1945, Lüneburg) uściślał: „dla polskiej ludności […] nie mogą istnieć szkoły wyższe niż 4‑klasowa szkoła ludowa. Celem takiej szkoły ma być wyłącznie proste liczenie, najwyżej do pięciuset; napisanie własnego nazwiska; wiedza, iż boskim przykazaniem jest być posłusznym Niemcom, uczciwym, pracowitym i rzetelnym. Czytania nie uważam za konieczne”…
Od tych aktów, mocą których Polacy stawali się ludźmi drugiej kategorii — niem. slawische Untermenschen (pl. niższa rasa słowiańska — podludzie), według założeń niemieckiej polityki rasowej — siłą roboczą na rzecz zaborczego państwa, rozpoczynała się eksterminacja narodu polskiego, w podobny zresztą sposób dokonywana przez drugiego zaborcę, Rosjan.
Rozpoczęła się straszliwa niemiecka okupacja.
Niebawem Niemcy na okupowanych ziemiach centralnej Polski zorganizowali pseudo–państewko, nazwane niem. Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete (pl. Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich) — w skrócie Generalne Gubernatorstwo. Warszawa stała się siedzibą władz niem. Distrikt Warschau (pl. dystrykt warszawski). Stolicą całego Gubernatorstwa został Kraków.
Tymczasem już od ix.1939 r. na terenach ziem polskich bezpośrednio włączonych do III Rzeszy trwała niem. Intelligenzaktion (pl. Akcja Inteligencja), niemiecki ludobójczy program eksterminacji polskich elit, głównie inteligencji. W jej trakcie „zlikwidowano” razem ok. 100,000 Polaków, połowę z nich w obozach koncentracyjnych, połowę zaś od ix.1939 r. do iv.1940 r. w zbiorowych egzekucjach i mordach.
Wprawdzie początkowo ta główna fala ludobójstwa ominęła Generalne Gubernatorstwo, ale już ok. 8.iii.1940 r. gubernator owego quasi–państewka, Hans Michael Frank (1900, Karlsruhe – 1946, Norymberga), oznajmił: „Najmniejsza podjęta przez Polaków próba jakiegokolwiek wystąpienia pociągnie za sobą potężną akcję likwidacyjną przeciwko nim. Nie zawahałbym się wówczas przed żadną metodą terroru i nie cofnąłbym się przed żadnymi następstwami”.
I nie wahał się i nie cofał. Już 16.v.1940 r., na terenie Generalnego Gubernatorstwa Niemcy rozpoczęli ludobójczą niem. Außerordentliche Befriedungsaktion (pl. Nadzwyczajna Akcja Pacyfikacyjna), zwaną Akcją AB. W jej ramach wymordowali co najmniej 6,500 Polaków, w tym ok. 3,500 przedstawicieli polskich elit politycznych i intelektualnych…
o. Anicet o tych straszliwych kryptonimach ludobójczych akcji niemieckich pewnie nic nie wiedział. Obserwował jednak życie Warszawy spod swego zakonnego habitu, codziennie przemierzając w poszukiwaniu pomocy dla swych podopiecznych jej ulice. I widział straszliwe zubożenie mieszkańców Warszawy. I słyszał o zbrodniach, rozstrzeliwaniach dokonywanych przez Niemców, łapankach mających na cel wywóz Polaków na niewolnicze roboty przymusowe w Niemczech bądź ich zastraszenie i wywóz do obozów koncentracyjnych…
Choć część z jego działalności siłą rzeczy musiała ulec zawieszeniu, gdy tylko nadarzyła się okazja, wykorzystywał znajomość języka niemieckiego, by organizować pomoc dla biednych. A ich liczba rosła — kończyły się zapasy, wiele urzędów zostało przez Niemców zlikwidowanych, szkoły zamknięto — na wiosnę 1940 r. polska prasa konspiracyjna rodzącego się dopieru ruchu oporu (późniejszego Polskiego Państwa Podziemnego) podawała, że 90% warszawiaków była bezrobotna i biedna. Brakowało też opału, a zima przełomu lat 1939‑40 była jedną z najmroźniejszych w XX w. — 11.i.1940 r. w niedalekich Siedlcach zanotowano najniższą oficjalną temperaturę w historii polskiej meteorologii −41.0°C.
Z narażeniem życia spieszył też, jak to zaświadczył wyrzucony w 1939 r. ze swej diecezji, z Pińska, przez Rosjan i deportowany do zarządzanego przez Niemcy Generalnego Gubernatorstwa, biskup pomocniczy Karol Niemira (1881, Warszawa – 1965, Czubin), z pomocą Żydom, których obejmowały coraz większe restrykcje i prześladowania wprowadzane przez niemieckiego okupanta — pierwszą kulminacją procesu zagłady Żydów warszawskich było utworzenie 2.x.1940 r getta w Warszawie. Odtąd o. Anicet pomagać miał przy wyrabianiu fałszywych metryk chrztu św. Żydom, którzy próbowali znaleźć miejsce schronienia poza gettem, by ukryć się wśród polskiej większości Warszawy. Akt wyrabiania metryk nie był prostym — sfałszować należało nie tylko same świadectwo, ale i prowadzone systematycznie przez lata księgi parafialne… Ponadto mimo głodu panującego w Warszawie dostarczano zamkniętym w getcie Żydom żywność…
Wcześniej, w vi.1940 r. o. Anicet został po raz pierwszy wezwany, wraz z gwardianem swego klasztoru, o. Innocentym Cezarym Hańskim (1905, Kijów – 1978, Warszawa?), na posterunek okupacyjnej niemieckiej Tajnej Policji Państwowej (niem. Geheime Staatspolizei) — Gestapo. Pytany, czy ktoś w klasztorze czyta polską prasę podziemną, odpowiedział zgodnie z prawdą, że tak. Następnie miał rzec przesłuchującemu go gestapowcowi, że „po tym, co Hitler robi w Polsce, wstydzi się, iż jest Niemcem”…
W swej celi przechowywał wydawnictwa Polskiego Państwa Podziemnego. Do dziś kapucyni opowiadają sobie, że gdy podczas niespodziewanego najścia Gestapo na klasztor żołdak niemiecki wtargnął do celi o. Aniceta wystarczyło jedno spojrzenie i … z niej wyszedł. „Święty nieporządek” — jako go określić miał sam o. Anicet — czyli stan sanitarny sterty ubrań i obuwia, przeznaczonej dla biednych Warszawy, na tyle zaniepokoił gestapowców, że odstąpili od rewizji celi. Nie przypuszczali, że pod nią kryje się prawdziwy skarb — odznaki żywotności polskiego ruchu oporu — „nielegalne” wydawnictwa…
Po pierwszym przesłuchaniu na Gestapo o. Anicet jeszcze przez rok posługiwał w okupowanej Warszawie. Wreszcie w nocy z 26 na 27.vi.1941 r., w dzień po kolejnym rosyjskim nalocie bombowym na Warszawę — Rosjanie zaatakowali Warszawę z powietrza zaraz po niemieckim ataku na uprzedniego sojusznika, Rosję, i rozpoczęciu 22.vi.1941 r. wojny niemiecko–rosyjskiej; naloty w vi.1941 r. więcej szkód poczyniły jednak wśród polskiej ludności cywilnej niż wojsk niemieckich, które były ich celem: m.in. rosyjska bomba spadła na tramwaj na warszawskiej Pradze zabijając 34 Polaków – został razem z 21 współbraćmi, kapucynami klasztoru warszawskiego, aresztowany przez Gestapo. Tylko dwóm zakonnikom udało się uniknąć aresztowania — ukryli się na gzymsie kapucyńskiego kościoła pw. Przemienienia Pańskiego…
Aresztowanych, o 200 w nocy, osadzono na Pawiaku, osławionym jeszcze za czasów zaboru rosyjskiego carskim więzieniu, które stało się największym więzieniem politycznym na terenie okupowanej przez Niemców Polski.
Czy warszawscy bracia kapucyńscy spodziewali się aresztowań? Trudno powiedzieć, ale musieli mieć świadomość, że może to nastąpić każdego dnia. Wiedzieli wszak o aresztowaniach 15 kleryków i 8 zakonników kapucyńskich 25.i.1940 r. w Lublinie — w ramach zorganizowanej niemieckiej akcji przeciw polskiej inteligencji, zwanej Sonderaktion Lublin, o czym zapewne nie wiedzieli. Być może dotarły już do nich informacje o aresztowaniach wśród innych zgromadzeń, w v‑vi.1941 r. bowiem Niemcy przeprowadzili szereg akcji aresztowań wśród polskich zakonników Generalnego Gubernatorstwa. Pod pretekstem oskarżeń o współpracę z rodzącym się ruchem oporu, skupionym w Polskim Państwie Podziemnym — w szczególności Związkiem Walki Zbrojnej ZWZ (późniejszą Armią Krajową AK) — oraz o pomoc udzielaną Żydom Niemcy 23.v.1941 r. dokonali aresztowań wśród oo. salezjanów SDB, czyli Towarzystwa św. Franciszka Salezego (łac. Societas Sancti Francisci Salesii), w Krakowie, a w v.1941 r. wśród oo. palotynów SAC, czyli Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego (łac. Societas Apostolatus Catholici), w Ołtarzewie k. Warszawy. Zatrzymanych zakonników wywieziono do obozów koncentracyjnych, gdzie większość zginęła.
Aresztowania oo. kapucynów z klasztoru przy ul. Miodowej w Warszawie stanowią część owej represyjnej niemieckiej akcji zastraszania społeczeństwa polskiego. Niemcy wiedzieli wszak doskonale, że klasztory stanowiły w przeszłości — w szczególności w czasie powstania styczniowego 1863 r. — bazę polskiego ruchu niepodległościowego. Ale pewnie nawet nie wiedzieli, że w owym klasztorze przy ul. Miodowej rzeczywiście funkcjonował punkt rozdzielania i przekazywania funduszy napływających z polskiego rządu w Londynie na potrzeby ZWZ…
Na Pawiaku kapucyni spotkali się z ośmieszaniem i prześladowaniem. Ogolono im głowy, usunięto brody, zabrano habity, choć zostawiono brewiarze. Urządzano im wycieńczające „ćwiczenia gimnastyczne”. Oprawcy szczególnie upodobali sobie o. Aniceta. Zerwali z niego sutannę, pozostawiając tylko w bieliźnie i koszuli (jeszcze w 1943 r. Polacy pracujący w magazynie Gestapo pokazywali sobie stary, zniszczony habit o. Aniceta, i traktowali go jak relikwię…). Dopiero po kilku dniach dali mu cywilne ubrania. Cywilne — ponieważ Pawiak był formalnie „tylko” więzieniem śledczym i przetrzymywani więźniowie mogli zachować własne ubrania. Wszyscy — tylko nie oo. kapucyni…
Kapucynów torturowano, by wyciągnąć zeznania. Przesłuchiwano ich zapewne w siedzibie Gestapo przy ul. Szucha w Warszawie. By wydobyć zeznania Niemcy wykorzystywali nieraz nawet wiertarki, wiercąc nimi dziury w podniebieniach nieszczęśników…
o. Anicet nie załamał się. Miał mówić przesłuchującym: „Jestem kapłanem i wszędzie tam, gdzie są ludzie będę pełnił posługę kapłańską: niezależnie czy wśród Żydów czy Polaków. Szczególnie wśród biednych i cierpiących”…
Mimo szykan i prześladowania nie wykorzystał swego niemieckiego obywatelstwa dla ratowania życia…
5.ix.1941 r. przetransportowano go do niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Auschwitz–Birkenau, którego częścią był obóz zagłady (niem. Vernichtungslager) Birkenau, znajdującego się już na terytorium Niemiec, poza granicami Generalnego Gubernatorstwa — na obszarze bezpośrednio po agresji w 1939 r. przyłączonym przez Niemców do Rzeszy — najpierw w niemieckiej niem. Provinz Schlesien (pl. Prowincja Śląsk), ze stolicą we Wrocławiu, a od 1941 r. w niemieckiej prowincji niem. Provinz Oberschlesien (pl. Prowincja Górny Śląsk), ze stolicą w Katowicach.
W obozie prawd. witał ich zastępca komendanta, Karol (niem. Karl) Fritzsch (1903, Nassengrub – 1945?, Berlin?):
„Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin […] Z prawdziwą przyjemnością przepędzimy was wszystkich przez ruszty pieców krematoryjnych.
Dla nas wszyscy razem nie jesteście ludźmi, tylko kupą gnoju […]
Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty.
Jeśli są w transporcie Żydzi to mają prawo żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące…”
Zaraz potem prawd. zdarto z o. Aniceta zakrwawione już ubranie otrzymane na Pawiaku. Następnie wytatuowano mu na przedramieniu numer obozowy: 20376. KL Auschwitz był jedynym obozem, gdzie Niemcy tatuowali więźniów — albo na lewym przedramieniu, albo na lewej piersi. Robili to za pomocą zamoczonego w tuszu metalowego stempla, do którego wkładano wymienne płytki z igłami, tworzące oddzielne cyfry.
o. Anicet, z urodzenia Niemiec, otrzymał też „pasiak” — czyli obozowy ubiór — z naszytym czerwonym trójkątem, tzw. „winklem”, z literą „P”, na oznaczenie więźnia politycznego, Polaka (niem. „Polen”)…
Już przy wysiadaniu z wagonu został pobity i pogryzł go pies esesmański.
Umieszczono go, jako „nieproduktywnego więźnia” — miał już wszak 66 lat — w bloku nr 19, gdzie Niemcy, by szybciej „doprowadzić więźniów do zdrowia” wymyślili dla nich specjalne ćwiczenia „gimnastyczne”. Codziennie umierało tam prawie 100 osób…
W tych swoich ostatnich dniach ten, który w Warszawie głośno krzyczał w obronie biednych i potrzebujących, który nawracał grzeszników, miał zachowywać, jak zaświadczył jeden ze współwięźniów „milczenie i wielki spokój, nieustannie będąc zanurzonym w modlitwie”. Innemu współwięźniowi miał powiedzieć, za swym Panem: „Musimy wypić ten kielich, do dna. Ale Bóg jest Bogiem i On jest sędzią…”
Według zapisów rejestrowych KL Auschwitz — Niemcy, niedościgli formaliści, skrzętnie notowali wszelkie wydarzenia, acz później próbowali owe zapisy zniszczyć — do Chrystusa odszedł 16.x.1941 r. W piekle KL Auschwitz przeżył więc niewiele dłużej, niż obiecywał mu to wspomniany komendant Fritsch. Nie wiadomo, czy zmarł z wyczerpania, czy też został zamordowany, e.g. w komorze gazowej. Być może dostał — jak św. Maksymilian Kolbe — zastrzyk z fenolu: bezpośrednio do komory serca. Według jeszcze jednej wersji wrzucono go do rowu i zasypano wapnem palonym…
W końcu ciało spalono — zapewne — w krematorium.
W KL Auschwitz zginęło ponadto 11 zakonników kapucyńskich, aresztowanych wraz z o. Anicetem 26–27.vi.1941 r. w Warszawie. Byli to:
„Święty Franciszek Warszawy” został beatyfikowany 13.vi.1999 r., w swojej ukochanej Warszawie, przez św. Jana Pawła II (1920, Wadowice – 2005, Watykan) w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Wraz z nim beatyfikowany został współbrat, Symforian Feliks Ducki, zamordowany w KL Auschwitz, oraz trzej inni kapucyni, którzy zginęli w obozie koncentracyjnym KL Dachau lub komorze gazowej na zamku w Hartheim: Fidelis Hieronim Chojnacki, Henryk Józef Krzysztofik i Florian Józef Stępniak.
Podczas czwartej pielgrzymki do Ojczyzny św., podczas homilii wygłoszonej w Warszawie 9.vi.1991 r, św. Jan Paweł II powiedział:
„Miłość, która jest gotowa nawet oddać życie, nie ginie […] »Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje«J 15, 13 — powiedział Chrystus. Chrystus sam jest pierwszym wśród tych, którzy dawali życie: za bliźnich, za sprawę, za ojczyznę. Nie brak w naszych dziejach Jego naśladowców.
Jeśli pamiętamy o tej wielkiej daninie krwi, jaką Warszawa tyle razy składała na ołtarzu miłości Ojczyzny, jawi się nam nasza stolica — zwłaszcza w chwilach podniosłych — jako męczeńskie sanktuarium narodu. Męczeńskie sanktuarium narodu — tak nazwał Warszawę Prymas Tysiąclecia [Stefan kard. Wyszyński]. Zauważmy w tym określeniu cały ciężar gatunkowy ewangelicznego świadectwa. Męczennik — martyr — świadek. Świadek miłości, która jest większa od nienawiści.
Bo przecież w naszym już [XX] stuleciu […] stolica stała się widownią śmiertelnego zwarcia pomiędzy heroizmem a bestialstwem — tak zatytułował swą powojenną książkę wielki filozof, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, ks. Konstanty Michalski, więzień [KL] Sachsenhausen.
To, co wtedy działo się w Warszawie, było jakby ostatnim spiętrzeniem nienawiści, która przez kilka pokoleń starała się zniszczyć, dosłownie zniszczyć nasz naród. I oto ta Warszawa — Warszawa elekcji królów polskich, stała się w naszym już stuleciu miejscem innych jeszcze wyborów i rozstrzygnięć: między życiem a śmiercią, między miłością a nienawiścią. Przedziwny ciąg wydarzeń. Zapis dawny i zapis współczesny — jeden i drugi ważny dla dziejów narodu”…
Myśl tę jakby uzupełniał w homilii wygłoszonej podczas wspomnianej Mszy św. beatyfikacyjnej 13.vi.1999 r w Warszawie. św. Jan Paweł II mówił wówczas:
„[Dziś] […] żywotność […] [Kościołów] […] [ludów nam bliskich, które wyszły z katakumb i otwarcie pełnią swą misję] jest wspaniałym świadectwem mocy Chrystusowej łaski, która uzdalnia słabych ludzi do heroizmu posuniętego nierzadko aż do męczeństwa”.
I pytał, mając zapewne przed oczyma także i postać o. Aniceta, męczennika:
„Czy nie jest to owoc działania Bożego Ducha?”
Dziś w Warszawie, przy klasztorze kapucyńskim, funkcjonuje „Fundacja Kapucyńska im. bł. Aniceta Koplińskiego”, powstała w celu niesienia pomocy potrzebującym. Prowadzi m.in. „Jadłodajnię Miodową” dla ubogich i bezdomnych…
Pomódlmy się litanią do 108 błogosławionych męczenników:
Popatrzmy na kapucyńską opowieść o bł. Anicecie, w sześciu odsłonach:
Obejrzyjmy etiudkę o polskich świętych i błogosławionych wyniesionych na ołtarze przez św. Jana Pawła II:
Obejrzyjmy krótki film o powołaniu kapucyńskim:
Spotkajmy się też z Ojcem św. Janem Pawłem II w słowach zapisanych przez Niego w encyklice „Fides et ratio”:
Posłuchajmy słów św. Jana Pawła II z homilii beatyfikacyjnej:
Pochylmy się także nad słowami Ojca św. Jana Pawła II z 13.vi.1999 r. w Warszawie:
Popatrzmy na mapę życia błogosławionego:
Opracowanie oparto na następujących źródłach:
polskich:
angielskich:
czeskich:
norweskich:
włoskich:
innych: