Rzymskokatolicka Parafia
pod wezwaniem św. Zygmunta
05-507 Słomczyn
ul. Wiślana 85
dekanat konstanciński
m. i gm. Konstancin-Jeziorna
powiat Piaseczno
tutaj ⇐ 108 polskich męczenników niemieckiej okupacji podczas II wojny światowej
bł. DOMINIK JĘDRZEJEWSKI
1886, Kowal – ✟ 1942, Dachau
męczennik
patron: Kowala, diecezji włocławskiej
wspomnienie: 28 sierpnia
„Biała Księga” (martyrologium) duchowieństwa Polski ⇒ tutaj
Na świat przyszedł 4.viii.1886 r. w osadzie Kowal, w części Kujaw ówcześnie należącej do guberni warszawskiej (ros. Варшавская губерния), wchodzącej w skład tzw. Królestwa Kongresowego — Królestwa Polskiego (ros. Царство Польское). zwanego półoficjalnie Krajem Nadwiślańskim (ros. Привислинский край) — stanowiącego część Imperium Rosyjskiego (ros. Российская империя) — czyli w zaborze rosyjskim.
Był najmłodszym spośród sześciorga dzieci Andrzeja i Katarzyny z Zakrzewskich, prowadzących gospodarstwo pobożnych rolników.
Kowal, miejsce urodzenia Kazimierza III Wielkiego (1310, Kowal – 1370, Kraków) dawne miasto królewskie — czyli zlokalizowane na gruntach należących do monarchy Rzeczpospolitej Obojga Narodów, na tzw. królewszczyźnie — województwa brzeskokujawskiego Korony Królestwa Polskiego (łac. Corona Regni Poloniae), oddalone o ok. 15 km na południe od Włocławka, w czasach rozpoczętego w 1815 r. zaboru rosyjskiego najpierw — w 1831 r., w wyniku nieudanego Powstania Listopadowego — przestało być stolicą powiatu, co doprowadziło do zamknięcia, a potem zniszczenia, m.in. królewskiego zamku i dawnych kościołów pw. św. Mikołaja, pw. św. Fabiana i Sebastiana oraz pw. Świętego Ducha. Później — w 1867 r., po upadku nieudanego Powstania Styczniowego — Kowal został pozbawiony praw miejskich. Miasto królewskie stało się osadą…
W osadzie Kowal zatem, w wybudowanym w latach 1604‑8 parafialnym kościele pw. św. Urszuli, przyjął 5.viii.1886 r., w dzień po przyjściu na świat, sakrament chrztu św.
Uczył się najpierw w szkole powszechnej w Kowalu — której współczesnym następcą jest prawd. Szkoła Podstawowa im. Kazimierza Wielkiego, początki wywodząca z 1849 r. — a potem — indywidualnie — w domu brata, mieszkającego w oddalonym o ok. 220 km na południe Działoszynie, ówcześnie w sąsiedniej guberni kaliskiej (ros. Калишская губерния) Kraju Przywiślańskiego.
W 1902 r. wstąpił do Seminarium Nauczycielskiego w Łęczycy (ówcześnie także w guberni kaliskiej rosyjskiego zaboru).
Trzyletnie seminaria nauczycielskie były szkołami kształcącymi przyszłych nauczycieli szkół elementarnych. W rosyjskim Królestwie Polskim pełniły podwójną rolę: wypełniały wprowadzony zarządzeniem — czyli ukazem (ros. указ) — rosyjskiego cara z 14.i.1871 r. obowiązek nauczania i pisania uczniów szkół elementarnych w języku rosyjskim, stając się jednocześnie narzędziem rusyfikacji polskiej młodzieży. By ograniczyć wpływy polskie zakładano je — dla Polaków w całym Królestwie funkcjonowało tylko pięć: oprócz Łęczycy w Jędrzejowie, Siennicy, Solcu nad Wisłą i Wymyślinie; jedno dla Litwinów: w Wejwerach; i dwa dla prawosławnych: w Białej Podlaskiej i Chełmie — z dala od dużych miast, reprezentowały niski poziom, a nauczycielami byli Rosjanie. Od 1882 r. nawet religię nauczano w języku rosyjskim. W pierwszym rzędzie przyjmowano doń dzieci — wyłącznie chłopców — chłopskich analfabetów. Absolwent szkoły w Łęczycy wspominał: „Seminarium Nauczycielskie było wówczas wybitnie nastawione na rusyfikację uczniów, aby ci po ukończeniu kursu, szerzyli ją w całym kraju. W internacie, w klasach i na korytarzach nie wolno było rozmawiać po polsku. Uczeń przyłapany na tym, za trzecim razem, był wydalony ze szkoły”Stanisław Zuchowicz, rocznik 1902, w: Józef Zarębski, „Szkoła Pedagogiczna w Łęczycy”.
Narzędziem rusyfikacji były zatem nawet internaty. W Łęczycy musieli w nich mieszkać wszyscy uczniowie, nawet miejscowi. Były prymitywne — łóżka i pościel były własnością uczniów, kuferki zawierające rzeczy osobiste przechowywano pod łóżkami. Opłata roczna to 26 rubli. Wszystko pod kontrolą rosyjskiego nauczyciela — nadzorcy — pilnującego stosowanie regulaminów, zakazujących wszystkiego co polskie.
Mimo takiej presji, mimo zagrożenia wyrzuceniem ze szkoły, a nawet zesłaniem na Syberię, za działalność polską w szkole w Łęczycy działała polska, uczniowska konspiracja, głównie samokształceniowa, wspierana m.in. przez jedyną w mieście polską księgarnię. Nie wiadomo aliści, czy Dominik w niej uczestniczył…
Rusyfikacja, stanowiącą jeden z filarów polityki rosyjskiej w Królestwie Polskim, doprowadziła w końcu do buntu polskiej młodzieży. W 1905 r. rozpoczął się tzw. strajk szkolny. Głównym postulatem było wprowadzenie języka polskiego do szkół jak wykładowego. Zaczęło się od Warszawy, a później rozlało na teren całego zaborczego państewka. Objęło też wszystkie pięć Seminaria Nauczycielskie.
W Łęczycy strajk zaczął się 4.iii.1905 r. Tego dnia uczniowie wręczyli zaskoczonemu rosyjskiemu dyrektorowi petycję podpisaną przez uczniów, którzy następnie gromadnie opuścili szkołę i udali się na Mszę św. do kościoła, po czym rozjechali się do domów. Natychmiast rozpoczęło się policyjne śledztwo. 38 na 74 uczniów po perswazjach powróciło do nauki. Rozpoznani przywódcy strajku otrzymali tzw. „wilcze bilety” — zostali wydaleni ze szkoły bez prawa kontynuowania nauki w jakiejkolwiek szkole państwowej…
Dominik był prawd. wśród tych, którzy już do szkoły nie wrócili. W 1905 r. wyjechał do domu rodzinnego…
Tam podjął najważniejsze decyzje swojego życia. Doświadczenie — być może najbardziej znaczące w życiu — strajku szkolnego — którego przejawy trwały aż do 1908 r., a nawet dłużej, i który doprowadził do pewnej liberalizacji: zaborcze władze rosyjskie zgodziły się na nauczanie w języku polskim w szkołach państwowych, ale jedynie języka polskiego i religii — dla chłopca z niezamożnej chłopskiej rodziny zamknęło drogę posługi pedagogicznej w rosyjskim państwie zaborczym. A jednocześnie musiało jednoznacznie określić go narodowościowo — jako Polaka. I wówczas przyszło powołanie…
Egzamin gimnazjalny — maturę — złożył eksternistycznie w 1906 r., w gubernialnej stolicy Kaliszu, i zaraz potem wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku, obu miastach należących do zaboru rosyjskiego.
Święcenia diakonatu otrzymał 12.iii.1910 r., a w następnym roku, 18.vi.1911 r., prawd. w katedrze pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny we Włocławku, przyjął święcenia prezbiteratu, czyli kapłańskie. Wraz z nim kapłanem został także ks. Józef Straszewski (1885, Włocławek — 1942, Hartheim). Ordynariuszem diecezji kujawsko–kaliskiej, której stolicą był Włocławek, był wówczas bp Stanisław Kazimierz Zdzitowiecki (1854, Barczkowice – 1927, Włocławek), i to on prawd. położył swe dłonie na głowie młodego kapłana…
Duszpasterstwo rozpoczął od posady wikariusza parafii pw. św. Małgorzaty we wsi Zadzim k. Sieradza. Od 1912 r. tę samą funkcję pełnił w parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Poczesnej, w dekanacie częstochowskim (dziś dekanat Poraj), u boku proboszcza, ks. Jana Knorra (1868, Chocz – 1924, Włocławek), znanego społecznika i krzewiciela polskości — m.in. organizatora konspiracyjnego nauczania dzieci chłopskich w języku polskim, w czym prawd. uczestniczył też i Dominik. Wiele lat później, już po zdobyciu władzy przez komunazistowską agenturę rosyjską w Polsce, owoce pracy obu duszpasterzy sprawiły, iż by podporządkować sobie parafię Poczesna nowi okupanci musieli w roku 1950 uciec się do zbrodni, gdy zamordowano ówczesnego proboszcza i 4 jego współpracowników.
W Poczesnej posługiwał, gdy — po wybuchu I wojny światowej — ok. 4.viii.1914 r. w okolicach Częstochowy zakończył się trwający prawie 100 lat, od kongresu wiedeńskiego 1815 r., zabór rosyjski. Odtąd okolice okupował inny zaborca, Niemcy, acz linia frontu zatrzymała się kilkadziesiąt zaledwie kilometrów od miasta, mniej więcej w połowie drogi między Częstochową a Kielcami. Niecały rok później, 2.v.1915 r., rozpoczęła się bitwa pod Gorlicami, w wyniku której ofensywa armii Cesarstwa Niemieckiego (niem. Deutsches Kaiserreich) i Monarchii Austro–Węgierskiej (niem. Österreich–Ungarn) przełamała front rosyjski i odsunęła go daleko na wschód…
Następnie — w latach 1917‑20 — Dominik był wikariuszem parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Kaliszu, z późnobarokową kolegiatą pod tym samym wezwaniem, w której królował i do dziś króluje niezwykły Obraz Świętej Rodziny. Jednocześnie wypełniał posługę kapelana w znanym Zakładzie Karnym — więzieniu dla mężczyzn, odbywających karę pozbawienia wolności po raz pierwszy, zwanym „Zamkiem” — położonym w kaliskiej dzielnicy Tyniec.
W Kaliszu posługiwał zatem, gdy po latach niewoli Polska odzyskała niepodległość. Natomiast w 1920 r., gdy trwała wojna polsko—rosyjska, gdy ważyły się losy odrodzonej Rzeczpospolitej, został prefektem Gimnazjum Męskiego im. Tadeusza Kościuszki i Gimnazjum Żeńskiego im. Królowej Jadwigi w Turku — od 1924 r. oba gimnazja połączyły się w Gimnazjum Koedukacyjne. W Turku nauczał do 1925 r.
Urząd wikariusza i prefekta traktował bardzo poważnie. Bo wikariusz — i w szczególności prefekt, czyli nauczyciel–katecheta — w przedwojennej Rzeczypospolitej to nie był tylko pomocnik proboszcza, osoba godna najwyższego szacunku i poważania, to — po pierwsze i najważniejsze — było zobowiązanie. O podjęciu przez Dominika owego zobowiązania świadczyć może ilość obowiązków, które wziął na siebie.
Oprócz działalności sensu stricto religijnej prowadził działalność charytatywną, społeczną i oświatową. Od 1920 r. był członkiem zarządu powiatowego oddziału Czerwonego Krzyża, komisji rewizyjnej Powiatowego Komitetu Rady Obrony Państwa, Towarzystwa Szkolnego, Koła Przyjaciół Harcerstwa, wiceprezesem Koła Polskiej Macierzy Szkolnej, sekretarzem zarządu Towarzystwa Dobroczynności.
W 1921 r. został przewodniczącym Powiatowego Komitetu Odbudowy Wawelu, przyczyniając się do zbiórki znacznych kwot na ten cel.
Udostępnił młodzieży i mieszkańcom swój księgozbiór, co w końcu doprowadziło dzięki jego staraniom do utworzenia w Turku biblioteki publicznej.
Ze względu na trudną sytuację finansową Gimnazjum Żeńskiego im. Królowej Jadwigi w roku szkolnym 1922/23 zrzekł się części przysługujących mu poborów i tym samym zachęcił innych nauczycieli do rezygnacji z części zarobków. Podobna sytuacja miała miejsce rok później w Gimnazjum Męskim, gdy nauczyciele dobrowolnie obniżyli swoje płace o 15%…
Prowadził bezpłatną stołówkę, organizował zbiórki żywności i odzieży.
Tak, bycie wikariuszem było rzeczywiście zobowiązaniem. I Dominik wypełniał je wzorowo…
Najwięcej jednak wagi poświęcał pracy z młodzieżą. Odznaczał się wyjątkowym talentem pedagogicznym, ciesząc się wielkim autorytetem i życzliwością ze strony wychowanków.
W 1925 r. z powodu pogarszającego się stanu zdrowia odszedł, na własną prośbę, do małej wiejskiej parafii pw. św. Marii Magdaleny w Kokaninie.
Dwa lata później musiał poddać się ciężkiej operacji nerek w Kaliszu. Operacja się powiodła i w 1928 r. został mianowany proboszczem w parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Gosławicach k. Konina (dziś dzielnica tego miasta).
Cieszył się ogromnym szacunkiem i zaufaniem. Był postrzegany jako niezwykle oddany sprawie Bożej… Zaskarbił sobie u parafian przydomek „kochanego ojczulka”. Szanowano go za dużą wiedzę, wynik oczytania w literaturze teologicznej i społecznej. Posiadał bogatą bibliotekę, której gromadzenie rozpoczął już w czasach uczniowskich. Pamiętajmy — były to jeszcze lata o dużym poziomie analafabetyzmu, szczególnie wśród społeczności chłopskiej. Zbierał m.in. dzieła pisarzy starochrześcijańskich z serii „Pisma Ojców Kościoła”, publikacje „Biblioteki Życia Wewnętrznego”, etc.…
W 1929 r., z okazji jubileuszu 20‑lecia pracy kapłańskiej, odbył pielgrzymkę życia — do Rzymu…
Owocna posługa przerwana została 1.ix.1939 r.…
Tego dnia w granice Rzeczypospolitej wkroczyli Niemcy. Na podstawie osławionego porozumienia z 23.viii.1939 r. dwóch wybitnych przywódców socjalistycznych — niemieckiego, o odcieniu nazistowskim, Adolfa Hitlera (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin), i rosyjskiego, o odcieniu komunistycznym, Józefa Stalina (1878, Gori – 1953, Kuncewo) — i jego tajnych aneksów, od nazwisk sygnatariuszy, czyli ministrów spraw zagranicznych dwóch wspomnianych zbrodniarzy, zwanego paktem Ribbentrop–Mołotow, Niemcy do Rzeczpospolitej wkroczyli od zachodu, a 17 dni później od wschodu Polskę najechali Rosjanie. Dwaj bandyci dokonali w ten sposób czwartego rozbioru Polski (w praktyce uczestniczyli w nim także, acz w różnym stopniu zaangażowania, Słowacy i Litwini), uzgodnionego formalnie i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni Rosja–Niemcy”. Rozpoczęła się II wojna światowa.
Wielkopolska i Kujawy zostały zajęte przez Niemców (do Konina wtargnęli 14.ix), którzy szybko włączyli je bezpośrednio do Rzeszy Niemieckiej, jako tzw. niem. Reichsgau Wartheland (pl. Okręg Rzeszy Kraj Warty), i natychmiast poddali mieszkańców rygorom prawa niemieckiego. Polacy traktowani byli jako obywatele drugiej kategorii, przeznaczeni na wywłaszczenie i wywiezienie na wschód. Część z nich zresztą została wyrzucona do utworzonego w centralnej Polsce tzw. niem. Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete (pl. Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich) — czyli Generalnego Gubernatorstwa — ze stolicą w Krakowie.
Rozpoczęły się też bezpośrednie prześladowania, w szczególności elit polskich, w ramach programu fizycznej likwidacji polskiej inteligencji i warstw przywódczych niem. „Intelligenzaktion” (pl. akcja inteligencja), zwanej także niem. „Flurbereiningung” (pl. akcja oczyszczenia gruntu). W dziesiątkach miejsc w latach 1939‑40 r. Niemcy mordowali polskich kapłanów, nauczycieli, pracowników urzędów państwowych… Podobną zbrodniczą politykę stosowali Rosjanie na terenach przez siebie zajętych…
Następnie niemiecki nadzorca okupacyjnego tworu Provinz Warthegau, niem. Gaulaiter (pl. naczelnik okręgu), Obergruppenführer SS (niem. Die Schutzstaffel der NSDAP) i niem. Reichsstadtthalter (pl. namiestnik Rzeszy), Artur Karol (niem. Arthur Karl) Greiser (1897, Środa Wlkp. – 1946, Poznań), rozpoczął realizację polityki niem. „Ohne Gott, ohne Religion, ohne Priesters und Sakramenten” (pl. „bez Boga, bez religii, bez kapłana i sakramentu”). Jej znaczącym przejawem — pierwszym były aresztowania polskiego duchowieństwa przeprowadzone w 1939 r., a razem w latach 1940‑41 Niemcy aresztowali ok. 90% kapłanów pełniących posługę na terenach podległych Greiserowi — były masowe aresztowania polskich kapłanów rozpoczęte 26.viii.1940 r.
Wśród zatrzymanych tego dnia był ks. Dominik. Wszystkich aresztowanych kapłanów zwieziono do obozu przejściowego w Szczeglinie (pow. Mogilno). Niemcy zorganizowali tam obóz przejściowy i obóz pracy, który funkcjonował od 1.x.1939 r. do 15.x.1940 r. Przetrzymywali w nim — w zabudowaniach gospodarczych: stajniach, oborach i stodołach — przed wysłaniem do obozów koncentracyjnych, ok. 4,600 polskich więźniów. Ok. 150 z nich zostało w Szczeglinie zamordowanych…
Tam Dominik po raz pierwszy miał możliwość uratowania się, ale nie skorzystał z propozycji ucieczki…
Trzy dni później wszyscy przetrzymywani w Szczeglinie duchowni, w tym Dominik, zostali 29.viii.1940 r. zagnani — pieszo — do oddalonej o ok. 30 km stacji kolejowej w Inowrocławiu. Było ich ok. 525, w tym, oprócz Dominika, co najmniej 7 przyszłych męczenników, a dziś błogosławionych Kościoła Powszechnego: ks. Franciszek Drzewiecki (1908, Zduny – 1942, Hartheim), kleryk Tadeusz Dulny (1914, Krzczonowice – 1942, KL Dachau), o. Krystyn Wojciech Gondek (1909, Słona – 1942, KL Dachau), ks. Edward Grzymała (1906, Kołodziąż – 1942, Hartheim), kleryk Bronisław Jerzy Kostkowski (1915, Słupsk – 1942, KL Dachau), ks. Władysław Mączkowski (1885, Przygodzice Wielkie – 1942, KL Dachau) i o. Marcin Jan Oprządek (1884, Kościelec – 1942, Hartheim).
Już 29.viii.1940 r. wywieziono ich pociągiem na zachód, w kierunku Berlina. Tam wszystkich zapakowano na ciężarówki.
o. Józef Kubicki (1916, Słotnica — 2000), ze Zgromadzenia Małego Dzieła Synów Boskiej Opatrzności (łac. Parvum Opus Filiae Divinae Providentiae – FDP), czyli oo. orionistów, wspominał:
„Przybyliśmy do Berlina.
— Berlin! Wyłazić! — ustawiono nas w rzędzie, by można było wszystkich zobaczyć […]
Gdy ciężarówki zatrzymały się na światłach przechodnie wypytywali eskortę, kto jest nimi więziony.
— 'Polscy bandyci' — usłyszeli w odpowiedzi.
Wówczas dotarły do nas przekleństwa i obelgi rzucane w naszą stronę. Potraktowano nas jak przestępców. Zaczęto nam wygrażać, popychać, bić pięściami. Pamiętam starego człowieka, który zaczął nas uderzać laską”…
Upchane do granic możliwości ciężarówki ruszyły dalej. Ks. Bolesław Kurzawa (1912, Pieczyska – 2001), brat innego męczennika, bł. Józefa Kurzawy (1910, Świerczyna – 1940, Witowo/Osięciny), pisał:
„Z Berlina w czarnych autach SS‑mańskich z trupią czaszką przewożą nas dalej. Ale dokąd? Dokąd? Po drodze odczytujemy na drogowskazie: Oranienburg. Potem las. W lesie baraki. Auta stanęły. Co to? Oczom nie wierzymy”…
Samochody znów po ok. 20 km się zatrzymały, tym razem przed bramami niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Sachsenhausen.
Samo przybycie do obozu najbardziej plastycznie opisał inny jego więzień, przywieziony tam trochę wcześniej, bo 10.iv.1940 r., ks. Wojciech Gajdus (1907, Papowo Toruńskie – 1957, Zakopane):
„To […], co zaczyna się dziać w chwili, gdy opuszczamy spiesznie nasze klatki, przypomina jakąś jazdę wysokiej szkoły woltyżerskiej.
Tuż przy budce z napisem Sachsenhausen wysoko usypany, nieuregulowany nasyp. Przy nasypie z obu stron piaszczystej dróżki, wiodącej w dół, stoi dwóch strażników tutejszych. Widać, że dobrze im się spało, bo obydwaj i przy głosie, i w dobrym humorze.
Podbiegamy do nasypu. Stojący w przejściu strażnicy SS podstawiają nieświadomym, zwłaszcza starym, nogi, tak, że ci zwalają się głową na dół, a na nich wali się fala innych. Powstaje wielkie kotłowisko ciał. Śmigają w powietrzu zawiniątka, kapelusze, czapki, chleb, a nad całym tym rozruchem świszczy, jak bat, dobrze znany, złośliwy niecierpliwy okrzyk:
— los, los, schnell, schnell […]
Błyskawicznie formują się czwórki i zanim ostatni pozbierał się u naszych stóp, czoło rusza szybkim marszem czy truchcikiem naprzód […]
Pochód biegnie porządnie wybrukowaną ulicą, skręca między wysokie białe mury. Z dala widać bramę. Powiewają dwie wielkie chorągwie: państwowa, czarno‑czerwona ze swastyką i czarna zupełnie, przecięta dwoma SS, które chwiejąc się w rannym wietrze, wyglądają jakby dwa białe nagie kościotrupy przylepione do żałobnej płachty”.
U celu na Dominika czekało prawd. obozowe ubranie — zwane od charakterystycznych biało–czarnych pasów „pasiakiem” — „udekorowane” namalowanym farbą lub naszytym na odzieży, na wysokości piersi, tzw. winklem, czyli odwróconym czerwonym trójkątem z literą „P”, na określenie więźnia politycznego — Polaka, oraz wytłoczonym na białej taśmie numerem obozowym — 29935.
KL Sachsenhausen był modelowym obozem o typowo pruskiej organizacji i dyscyplinie. Niemcy prowadzili go w taki sposób, by wykorzystać do końca wszelkie siły więźniów, jak najmniejszym kosztem. Prostą drogą prowadziło to do śmierci przetrzymywanych. W rezultacie fatalnych warunków egzystencji, braku odzieży, ciężkiej, wykańczającej pracy, i w szczególności nieludzkiego traktowania szybko słabli…
Dominik przeżył ów obóz. Umieszczony w izbie 2 bloku 27 dotrwał do 14.xii.1940 r., gdy w kolejnym, masowym transporcie większości polskich kapłanów przetrzymywanych w KL Sachsenhausen — transport liczył ok. 525 kapłanów — przetransportowano go do innego niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Dachau, ok. 20 km na północny–zachód od bawarskiego Monachium.
Transport do KL Dachau był rezultatem niemieckiej decyzji o koncentracji wszystkich kapłanów w jednym miejscu. Od xii.1940 r. KL Dachau stał się głównym ośrodkiem przetrzymywania aresztowanych księży z obszarów zajętych przez Niemcy. Na 2,720 duchownych zanotowanych w aktach obozowych 95% należało do Kościoła Katolickiego…
Niemcy witali tam nowych więźniów złowieszczym przemówieniem: „Jesteście więźniami. Społeczeństwo wyrzekło się was, usunęło poza nawias życia. Jesteście w Dachau, a tu jest obóz koncentracyjny, skąd się nie wychodzi”. W jedynym znanym przypadku polski więzień i obozowy tłumacz, Jan Domagała (1896, Herne – ?), pragnąc dodać otuchy nowo przybyłym ostatnie zdanie miał przetłumaczyć: „Jesteście w Dachau, skąd można wyjść. Trzymać się”. Niewielu się jednak to udało…
Dominikowi nadano nowy numer obozowy — 22813 — który, podobnie jak w KL Sachsenhausen, niemieccy strażnicy umieścili na tzw. winklu, odwróconej trójkątnej, czerwonej naszywce z literą „P”, na określenie więźnia politycznego — Polaka, przyszytym na obozowym łachu, zwanym pasiakiem.
Przetrzymywano go w specjalnym bloku no28 (w izbie 3), przeznaczonym dla polskich księży i zakonników — w KL Dachau było ich 1780, z których 868 poniosło śmierć — zwanym niem. „Priesterblock” (to pojęcie obejmuje także blok no26, w którym przetrzymywano także kapłanów innych narodowości)…
„Nie było gorszego miejsca na ziemi” — tak wiele lat po wojnie określił KL Dachau misjonarz i apostoł trędowatych, o. Marian Żelazek (1918, Palędzie – 2006, Puri, Indie) — „panowało bestialstwo, śmierć i głód”.
Dzięki interwencji Stolicy Apostolskiej dozwolono im aliści sprawować Mszę św. Pierwsza z nich miała miejsce 20.i.1941 r., w baraku no26 — „międzynarodowym”. Dwa połączone stoliki formowały ołtarz, a kapłani, z jednym tylko zestawem szat liturgicznych i kilkoma naczyniami — przemyconymi przez polskich kapłanów z KL Sachsenhausen — gromadzili się wokół niego na uczcie Eucharystycznej. Jak w czasach starożytnych — w katakumbach…
W celebracjach brali także udział polscy duchowni z sąsiedniego baraku no28, w tym Dominik. Do tzw. „apelu pokuty” z 15.ix.1941 r. (albo 18.ix.1941 r.), gdy więzieni polscy kapłani — wszyscy! — odmówili wpisania na tzw. listę „volksdeutschów” (pl. „etniczni Niemcy” albo: „folksdojcze”), i nie wyparli się polskości i godności kapłańskiej, za co mogli spodziewać się „przywilejów” obozowych. Dwa dni później cofnięto im wszelkie udogodnienia — zabroniono jakichkolwiek przejawów religijności, odebrano różańce, modlitewniki i medaliki, i — co było najbardziej uciążliwe — odebrano „przywilej” korzystania z kaplicy.
Komendantura obozu Dominikowi zaproponowała także wolność, w zamian za zrzeczenie się kapłaństwa. Odmówił: już przygotowany dokument odsunął na bok. Niezłomny w swojej wierze pozostał do końca…
Dla polskich kapłanów rozpoczynała się najtrudniejsza część ich „drogi krzyżowej”…
Zaczęto zmuszać ich do jeszcze cięższej pracy fizycznej. Większość niewolniczo pracowała na tzw. „plantagach”, polach przylegających do obozu: zimą dokuczał deszcz, mróz i śnieg, w upalne dni górskie słońce. Panował nieopisany głód, który nie pozwalał myśleć o niczym innym, jak tylko o jednym — w jaki sposób zdobyć kawałek chleba. Waga więźnia nie przekraczała często 40 kg. A w 1942 r., najtragiczniejszym okresie w historii obozu KL Dachau, Niemcy głodowe racje jeszcze zmniejszyli…
„ […] uczucie ciągłego głodu i słabości, oglądanie się z żalem, czemu te kamienie nie są kawałkami chleba. […] Ludzie jedli najgorsze rzeczy, aby napełnić czymś swój żołądek. […] Kawałek chleba porzucony przez dziecko na ulicy był przysmakiem albo wykradzione z psiej miski kawałki skórek chleba lub z klatki króliczej. Nawet garść owsa zabrana po kryjomu z kurnika była przysmakiem. Zapominać kazała choć na chwil kilka o głodzie. A śmierć się zbliżała, okazywało to powolne puchnięcie od stóp, jeżeli doszło do brzucha, już koniec, nie było ratunku […]. Tułów wychudzony, a nogi grube i ciężkie, w ciężkich buciorach ledwie się wlokące” — tak wspominał swoje przeżycia w Dachau jeden z kapłanów, ks. Franciszek Mączyński (1901, Pacyn – 1998, Rzym), późniejszy rektor Polskiego Papieskiego Instytutu Kościelnego w Rzymie…
„Głód dla każdego z nas tu w KL Dachau to tortura. Pomyśl, dwa dni temu dostałem repetę południowej zupy. Jeden z kolegów z dobrego komanda dał mi również menażkę zupy. Zjadłem, raczej wlałem w siebie trzy menażki. Byłem pełny po usta. Lecz chociaż byłem pełny, głód był dalej we mnie. Czułem, że wypiłbym cały kocioł zupy. Dostaję raz dziennie, wieczorem, ćwiartkę chleba. Zjem, ale czuję, że zjadłbym cały chleb, dwa chleby, pięć, dziesięć chlebów. I chociaż byłbym całkiem najedzony, nażarty, napchany, to mój organizm domagałby się więcej i więcej. Głód we mnie byłby dalej nienasycony i chciałbym chyba jeszcze połknąć ten parkan, ten blok”ks. Tadeusz Gaik (1914, Bochnia – 1980, Halifax), „Byłem tam, wspomnienia więźnia nr 27369 KL Auschwitz i nr 30283 KL Dachau”. Autor zacytowanej wypowiedzi, ks. Mieczysław Kłoczkowski (1910, Kielanowice – 1942, Dachau) obozu nie przeżył…
Choć nie istnieją materialne dowody Niemcy zdecydowali wówczas o fizycznej likwidacji polskiego duchowieństwa przetrzymywanego w KL Dachau. W iii.1942 r. zaczęli ogłaszać, że starsi i inwalidzi mogą „zgłaszać się na wyjazd do obozu specjalnego”, o mniejszym rygorze. Rozpoczęły się wywózki w tzw. „transportach inwalidów”. Celem nie był jednak „ośrodek wypoczynkowy”, a zamek Hartheim, niemieckie centrum eutanazyjne, gdzie w ramach zorganizowanej Aktion T4 (pl. akcja T4) — „likwidacji życia niewartego życia” (niem. „Vernichtung von lebensunwertem Leben”) Niemcy mordowali wszystkich w komorach gazowych: samochodach, których rury wydechowe skierowane były nie na zewnątrz a do wnętrza pojazdów…
Współwięzień, dr S. B., wspominał:
„Był to rok 1942, rok wielkiego głodu, rok masowych inwalidzkich transportów na stracenie, rok przeróżnych doświadczeń chorobowych na zdrowych ludziach. W tym też roku ci dwaj blokowi zastosowali niebywałe nawet na obozowe stosunki praktyki. Prawie codzienna szczegółowa i męcząca rewizja w poszukiwaniu wszystkiego — papieru toaletowego oraz papieru i szmat, któreby chroniły plecy przed deszczem, śniegiem i dotkliwym zimnym wichrem; w poszukiwaniu scyzoryków, sznurków, drugiego swetra, drugiej chustki do nosa, notatek czy zapisków, itp. Po wyczerpującej dwunastogodzinnej pracy, po długim męczącym apelu wieczornym, dwa bloki księży polskich musiały jeszcze maszerować bez końca, ćwiczyć zwroty w prawo, lewo, zdejmować na rozkaz czapki, biegać…, zanim blokowi zezwolić raczyli, aby wejść na izbę i wypić ostygłą już zupę lub ziółka zwane herbatą. A potym? Potym w szalonym tempie, przy nieustannych wrzaskach, popychaniu i biciu, trzeba było myć naczynia, czyścic ubranie, obuwie, myć się przed spaniem, gdyż światło gasło i wszyscy musieli być w łóżkach o 9 godzinie. [Blokowi — o duszach zbójeckich —] Zier i Becher[, zwany 'bawołem',] przy lada okazji bili aż do krwi, aż do utraty przytomności katowanej ofiary. Oni też głównie zestawiali spisy tych, których wysłano z transportami inwalidów, wiedząc że są to transporty na śmierć […]
A ich pomocnicy — izbowi ([niem. ]Stubenältester) — dostrajali się do kursu, jaki nadawał blokowy, a w okrucieństwie i złośliwości potrafili dorównać najgorszym. Niepodobna wspominać wszystkich niesławnych ich wyczynów i wymieniać nazwisk. Nie można jednak powstrzymać się aby nie przekazać potomnym odstraszającego przykładu człowieka–potwora, którego specjalnością było pastwienie się nad starcami napoły już niedołężnymi. Nazywał się Willi Eichel, przezywano go zaś krótko: kretyn. Będąc chorobliwie podejrzliwym, śledził każde słowo, poruszenie, wyraz twarzy osoby, zazwyczaj starca, na którą zwrócił uwagę a później bił nieludzko, pozbawiał jedzenia lub skazywał na prace ponad siły”…
Dominik uniknął wywiezienia, choć pracował przy kopaniu łąk na wspomnianych plantagach, w komandzie kopaczy (niem. Erdbewegung), w podobozie Liebhof. Z natury wątły fizycznie był stale wyczerpany, ale jak pisał współtowarzysz drogi krzyżowej Dominika, ówczesny kleryk a późniejszy wybitny profesor–archiwista, ks. Stanisław Librowski (1914, Krzemieniewice – 2003, Włocławek), w swojej pracy poświęconej męczennikom diecezji włocławskiej: „pogodny uśmiech nigdy nie schodził mu z twarzy, nigdy słowo skargi nie wyszło z jego ust. W wolnych i bezpieczniejszych chwilach zbierał wokół siebie młodzież duchowną, którą wrogowie odstręczali od kapłaństwa i barwnym opowiadaniem malował piękno duszpasterskiego życia. Chciał w ten sposób paraliżować ujemny wpływ życia obozowego”„Ofiary zbrodni niemieckiej spośród duchowieństwa diec. włocławskiej”, „Kronika Diecezji Włocławskiej”, vii‑viii.1947…
Mimo pogarszającego się stanu zdrowia, pracy ponad siły był, nawet w tak okrutnym miejscu jak KL Dachau, zawsze niezawodnym przyjacielem…
W 1942 r. już nie był w stanie chodzić o własnych siłach. Pomoc silniejszych kolegów, którzy nosili go na plecach do pracy, przyjmował z prostotą. Szczególnie troskliwą opieką otaczał ks. Dominika alumn Tadeusz Dulnyze wspomnień abpa Kazimierza Majdańskiego…
Zmarł, z wycieńczenia i nieustannego głodu, po zakończeniu kolejnego dnia niewolniczej pracy — 28.viii.1942 r. Jak podają ostatnio, w v.2019 r., opublikowane dokumenty, w wersji cyfrowej, przechowywane w niemieckim instytucie Międzynarodowej Służby Poszukiwań ITS (ang. International Tracing Service) — największym na świecie archiwum danych osobowych z czasów II wojny światowej, gromadzonych pod auspicjami Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża — w miejscowości Bad Arolsen w niemieckim kraju związkowym Hesja, droga krzyżowa Dominika dobiegła kresu o 2300 tegoż wieczora.
Tuż przed śmiercią, „kiedy już właściwie konał”ks. F. Korszyński, poprosił współwięźnia, przyszłego biskupa pomocniczego włocławskiego ks. Franciszka Salezego Korszyńskiego (1893, Reczno – 1962, Włocławek): „Jak ksiądz wyjdzie z obozu, proszę pojechać do Gosławic i powiedzieć moim parafianom, że ja swoje życie ofiaruję za nich”…
Ciało zapewne zabrano z baraku więziennego następnego dnia rano — dlatego też większość współczesnych źródeł podaje 29.viii.1942 r. jako datę śmierci Dominika — po czym prawd. przewieziono do krematorium w Monachium (niem. München). Świadczyć o tym może zapis w dokumentach przechowywanych we wspomnianym instytucie w Bad Arolsen, mówiący o rejestracji śmierci Dominika w niem. Staatspolizeilietstelle München (pl. posterunek policji w Monachium). Ilość zgonów wśród więźniów KL Dachau była w latach 1941‑2 tak duża, że lokalne krematorium okazało się za małe i część ofiar przewożono do kremacji właśnie do Monachium, prawd. do krematorium przy cmentarzu niem. Ostfriedhof (pl. cmentarz wschodni).
Duże krematorium, zwane niem. Baracke X (pl. barak X), wybudowane zostało w KL Dachau później, po śmierci Dominika, na przełomie 1942 i 1943 r. — rękami polskich kapłanów, tych, którzy przeżyli tragiczny rok 1942…
Już po zakończeniu II wojny światowej, w 1950 r., monachijskie urny z prochami zgromadzono w jednym miejscu, na cmentarzu w lesie Perlacher (niem. Friedhof am Perlacher Forst), w 44 nagrobkach, każdym zawierającym 96 urn…
Beatyfikowany został przez papieża, św. Jana Pawła II (1920, Wadowice — 2005, Watykan), w Warszawie 13.vi.1999 r., w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Wśród nich był kolega rocznikowy z Seminarium Duchownego we Włocławku, wspomniany ks. Józef Straszewski. Był też wspomniany alumn Tadeusz Dulny…
Wygłaszając owego dnia homilię św. Jan Paweł II wołał do zgromadzonych ówcześnie w Warszawie, i do nas — przyszłych pokoleń:
„»Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią«Mt 5, 7 […] [Jezus pozwala] zobaczyć wszystko, co dokonuje się w historii […], w perspektywie odwiecznego Bożego miłosierdzia, które najpełniej objawiło się w zbawczym dziele Chrystusa. ‘On to został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia’Rz 4, 25.
Paschalne misterium śmierci i zmartwychwstania Bożego Syna nadało ludzkiej historii nowy bieg. Jeżeli obserwujemy w niej bolesne znaki działania zła, to mamy pewność, że ostatecznie nie może ono zapanować nad losami świata i człowieka. [Nie może ono zwyciężyć].
Ta pewność płynie z wiary w miłosierdzie Ojca, który »tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne«J 3, 16”.
Myślą obejmował wtedy także i ks. Dominika…
Pomódlmy się litanią do 108 błogosławionych męczenników:
Obejrzyjmy etiudkę o polskich świętych i błogosławionych wyniesionych na ołtarze przez św. Jana Pawła II:
Obejrzyjmy też film o KL Dachau (po niemiecku):
a także amatorski film o muzeum w Dachau:
Posłuchajmy słów św. Jana Pawła II z homilii beatyfikacyjnej:
Pochylmy się także nad słowami Ojca św. Jana Pawła II z 13.vi.1999 r. w Warszawie:
Opracowanie oparto na następujących źródłach:
polskich:
norweskich:
włoskich: