Rzymskokatolicka Parafia
pod wezwaniem św. Zygmunta
05-507 Słomczyn
ul. Wiślana 85
dekanat konstanciński
m. i gm. Konstancin-Jeziorna
powiat Piaseczno
tutaj ⇐ 108 polskich męczenników niemieckiej okupacji podczas II wojny światowej
bł. EDWARD DETKENS
1885, Mokotów – ✟ 1942, Hartheim
męczennik
patron: młodzieży akademickiej
wspomnienie: 10 sierpnia
„Biała Księga” (martyrologium) duchowieństwa Polski ⇒ tutaj
Na świat przyszedł 14.x.1885 r. w podwarszawskiej ówcześnie wsi Mokotów — dziś jednej z dzielnic stolicy — należącej wówczas do guberni warszawskiej (ros. Варшавская губерния), części tzw. Królestwa Polskiego (ros. Царство Польское) wschodzącego w skład zaborczego Imperium Rosyjskiego (ros. Российская империя).
Ojciec, Aleksander Emil (ok. 1865, Koziczyn – przed 1914), pochodził ze szlacheckiej rodziny ziemiańskiej, ale pisano o nim, że ma „pochodzenie mieszczańskie”. Matką była Józefa z domu Mess (1861 – 1914, Warszawa). Miał siostrę, Stefanię Bronisławę (1888 – 1926, Warszawa).
8.xi.1885 r., w kościele parafialnym pw. św. Aleksandra w Warszawie — piątym warszawskim kościele parafialnym, wybudowanym w 1826 r., oddalonym o ok. 5 km od Mokotowa — przyjął sakrament chrztu św. i stał się członkiem Kościoła Powszechnego…
Ok. 1900 r. rodzina przeniosła się na drugą stronę Wisły, do Aleksandrowa (dziś osiedle w warszawskiej dzielnicy Białołęka).
Szkołę średnią, 4–letnie gimnazjum (prawd. dzisiejsze IV Liceum Ogólnokształcące im. hetmana Stefana Żółkiewskiego, o długiej, bogatej historii — wielu jego uczniów wzięło udział w Powstaniu Styczniowym lat 1863‑4, wśród nich uczeń lat 1861‑2, Aleksander Głowacki, późniejszy pisarz publikujący pod literackim pseudonimem Bolesława Prusa (1847, Hrubieszów – 1912, Warszawa), co spowodowało, że szkołę zaborcze władze rosyjskie poddały zabiegowi rusyfikacji; krnąbrna młodzież polska stanowiła aliści ok. 80% uczniów, którzy w gestach oporu tworzyli tajne polskie koła samokształceniowe, tzw. „latającą” bibliotekę, etc. — ukończył 9.vi.1903 r. w Siedlcach i otrzymał świadectwo z tytułem ucznia — tak w owych latach rosyjskie władze niejako wyznaczały zawód absolwentom gimnazjów — praktykanta aptekarskiego. Świadectwo zawierało oceny z języka rosyjskiego, łaciny, języka niemieckiego, historii powszechnej i rosyjskiej (jedyna ocena dobra!), geografii powszechnej i rosyjskiej, arytmetyki, algebry i geometrii…
Nie takie jednak były zamiary Opatrzności, zaraz potem bowiem — 28.vii.1903 r. — wstąpił do założonego w 1682 r. Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego św. Jana Chrzciciela w Warszawie.
Prawd. zaraz na początku studiów zdał egzamin dojrzałości, czyli maturę.
Święcenia kapłańskie przyjął na początku xi.1908 r. w warszawskiej archidiecezjalnej katedrze pw. św. Jana Chrzciciela, z rąk metropolity warszawskiego, abpa Wincentego Teofila Popiel–Chościaka (1825, Czaple Wielkie – 1912, Warszawa).
19.xi.1908 r. został wikariuszem w Żbikowie (dziś dzielnica Pruszkowa), w parafii pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Pruszków w ówczesnych czasach był niewielką osadą (prawa miejskie uzyskał dopiero w 1916 r.), ale Edward obiecał jej mieszkańcom, że jeżeli zbudują u siebie kaplicę, w każdą niedzielę i święta przyjedzie do nich, aby odprawić im Mszę św. Kaplica powstała w 1910 r., i w ten sposób Edward — przez dwa lata — pełnił faktycznie rolę pierwszego administratora–proboszcza powstającej parafii Pruszków, choć oczywiście nieformalnym. Formalnie parafię pw. św. Kazimierza erygował w 1913 r., roku wyjazdu Edwarda z Pruszkowa, nowy metropolita warszawski, późniejszy kardynał, ówczesny abp Aleksander Kakowski (1862, Dębiny – 1938, Warszawa)…
Jednocześnie, i to było jego głównym zadaniem, wspomagał proboszcza — Józefa Szczuckiego (1852 – 1926, Łąkoszyn) — w budowie nowej świątyni w Źbikowie. Powstała ona — w stylu neogotyckim, trzynawowa, z transeptem — w 1913 r. Wybudowana została też plebania…
Tegoż roku został jednakże przeniesiony do kolegium wikariuszy katedry pw. św. Jana Chrzciciela w Warszawie.
Odtąd na stałe związał się z Warszawą — wikariuszem przy katedrze był 16 lat, stając się świadkiem najważniejszych wydarzeń w stolicy z okresu w czasie i po I wojnie światowej, czyli lat 1914–20: końca rosyjskiej zaborczej okupacji, gdy 5.viii.1915 r. w oczekiwaniu na nacierające wojska niemieckie Rosjanie wysadzili w powietrze wszystkie cztery warszawskie mosty na Wiśle; okupacji niemieckiej, w trakcie której oficjalnie do Warszawy przyłączono wieś Mokotów i w ten sposób Edward mógł twierdzić, że urodził się w Warszawie; akcji rozbrajania okupujących stolicę Niemców w xi.1918 r., przyjazdu 10.xi.1918 r. z więzienia w Magdeburgu marsz. Józefa Klemensa Piłsudskiego (1867, Zułów – 1935, Warszawa) i powstania odrodzonej II Rzeczypospolitej; trudnych dni w oczekiwaniu na rosyjski najazd w viii.1920 r.; wreszcie pierwszych lat niepodległości po niezwykłym zwycięstwie nad rosyjskim agresorem w bitwie warszawskiej, zwanym „Cudem nad Wisłą”.
Później nastąpiły lata usilnej posługi dopełnianej dokształcaniem. A mianowicie 25.xi.1922 r. został immatrykulowany (łac. immatriculare) jako student Wydziału Teologii Katolickiej na Uniwersytecie Warszawskim (otrzymując indeks numer 13,838). Studia ukończył w 1926 r. — roku kolejnego ważnego wydarzenia w odrodzonej Rzeczpospolitej, które zapewne oglądał z okien swojego pokoju, czyli tzw. zamachu majowego — uzyskując magisterium ze świętej teologii…
Przez lata — w zasadzie do 1939 r. i okupacji niemieckiej — był prefektem — nauczycielem–katechetą — w warszawskich szkołach: m.in. w gimnazjum (później także liceum) im. Jana Zamoyskiego (dziś XVIII Liceum Ogólnokształcące im. Jana Zamoyskiego); w prywatnym żeńskim gimnazjum humanistycznym Haliny Gepnerówny (dziś nieistniejącej — Halina Gepner (1980, Warszawa – 1939, Warszawa) zginęła w lokalu szkoły przy ul. Moniuszki 8, róg ul. Jasnej, w czasie bombardowania Warszawy przez Niemców 19.ix.1939 r., raniona odłamkiem…); w prywatnej szkole Cecylii Kozłowskiej (w której, jeszcze za czasów zaboru rosyjskiego, konspiracyjnie nauczał historii i literatury polskiej); oraz gimnazjum żeńskim Władysławy Lange (istniejące w latach 1880–1939).
Prowadził także stowarzyszenie Iuventus Christiana (działające e.g. na Politechnice Warszawskiej i przy innych uczelniach warszawskich), założone w 1921 r. przez ks. Edwarda Szwejnica (1887 – 1934, Warszawa), skupiające inteligencką młodzież katolicką. W 1926 r. wraz z ks. Szwejnicem i starszym członkami Iuventus Christiana założył Koło Instruktorów tej organizacji, na spotkaniach którego nie tylko wspólnie rozwiązywano zaistniałe problemy ale również pogłębiano wiedzę z różnych dziedzin. W 1932 r. działało 14 kół stowarzyszenia w Warszawie, oraz po jednym w Poznaniu i Wilnie (w czasie okupacji niemieckiej istniało ono w formie konspiracyjnej, a po wojnie komunazistowskie władze zakazały jej działalności). Od 1929 r. stowarzyszenie wydawało własny miesięcznik, pod nazwą oczywiście „Iuventus Christiana”.
I ta działalność sprawiła, iż gdy w 1928 r. ks. Szwejnic został pierwszym duszpasterzem akademickim w Warszawie i rektorem kościoła pw. św. Anny (dziś kościół akademicki pw. św. Anny), rok później, w 1929 r., jego wikariuszem–pomocnikiem został Edward…
Pierwszy kościół pw. św. Anny powstał ok. 1454 r. przy klasztorze sprowadzonych tego roku do Warszawy oo. bernardynów, czyli zakonników polskiej Prowincji Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny Zakonu Braci Mniejszych (łac. Ordo Fratrum Minorum – OFM) — franciszkanów. Jednym z pierwszych przełożonych klasztoru, w latach 1504‑5, był bł. Władysław z Gielniowa (ok. 1440, Gielniów – 1505, Warszawa). Budynki kościoła, któremu służył Edward, oraz sąsiadującego z nim klasztoru wybudowane zostały, po kilku pożarach poprzedników, w 1533 r. Bernardyni swą posługę zakończyli po upadku Powstania Styczniowego, gdy w 1864 r. zaborcze władze rosyjskie w ramach represji zabroniły im przyjmować kandydatów do nowicjatu. Od 1928 r. świątynia pełniła rolę centralnego kościoła akademickiego Warszawy…
W 1934 r. ks. Szwejnic zmarł. Jego następcą, jako rektor kościoła pw. św. Anny, został Edward. Odtąd to on stał się organizatorem duszpasterstwa środowisk akademickich w stolicy…
Był także związany z warszawskimi stowarzyszeniami twórczymi, w szczególności z Akademią Sztuk Pięknych.
Ale przede wszystkim okazał się twórcą majowych pielgrzymek studentów i profesorów na Jasną Górę.
Wprowadził, realizując pomysł zmarłego wcześniej swego poprzednika w kościele pw. św. Anny, wspomnianego ks. Edwarda Szwejnica, coroczne ślubowania młodzieży akademickiej. Pierwsze odbyło się 24.v.1936 r., gdy przed szczytem Jasnej Góry zebrało się 20 tysięcy młodzieży, a modlitwie przewodniczył August kard. Hlond (1881, Brzęczkowice – 1948, Warszawa), Prymas Polski. Studenci przyrzekali „wiary naszej bronić i według niej rządzić się […] w życiu […] osobistym, rodzinnym, społecznym, narodowym i państwowym”, zawierzając swój los Matce Bożej…
W vi.1938 r. towarzyszył pielgrzymce akademickiej na kanonizację Andrzeja Boboli w Rzymie.
Nie zaniedbywał powierzonej sobie świątyni, kościoła pw. św. Anny. W latach 1938‑9 przeprowadził restaurację elewacji kościoła i sąsiadującego z kościołem budynku poklasztornego. Odnowił też kaplicę bł. Władysława z Gielniowa…
Znajdywał też czas słuchanie odpowiedzi, spędzając długie godziny, zwłaszcza w niedziele, w konfesjonale. I na czas odpoczynku, który zazwyczaj spędzał ze studentami na letnich i zimowych obozach.
W vii.1936 r. za swą ofiarną postawę uhonorowany został przywilejem noszenia łac. Rochettum et Mantolettum (pl. rokieta i mantolet), co oznaczało, że odtąd był określany mianem kanonika (łac. canonicus), acz nie należał do żadnej kapituły…
Pokorną posługę wśród braci akademickiej Warszawy brutalnie 1.ix.1939 r. przerwali sąsiedzi. Rzeczpospolitą zaatakowali Niemcy. 17 dni później niemieckich agresorów wsparł sojusznik rosyjski — bandycką przyjaźń przypieczętowało sławetne porozumienie i jego tajny aneks, zwane paktem Ribbentrop—Mołotow z 23.viii.1939 r. — najazdy które doprowadziły do czwartego rozbioru Polski, uzgodnionego formalnie w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni Rosja–Niemcy” i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. Rozpoczęła się II wojna światowa.
Warszawa pod naporem niemieckim padła tego samego dnia, 28.ix.1939 r. Niebawem Niemcy na okupowanych ziemiach centralnej Polski zorganizowali pseudo–państewko, nazwane niem. Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete (pl. Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich). Od początku używano jednak krótszej nazwy Generalne Gubernatorstwo (niem. Generalgouvernement) — dokreślenie „dla okupowanych ziem polskich” Niemcy usunęli zresztą 31.vii.1940 r. tajnym rozporządzeniem Generalnego Gubernatora. Warszawa stała się siedzibą władz niem. Distrikt Warschau (pl. dystrykt warszawski). Stolicą całego Gubernatorstwa został Kraków.
Rozpoczęła się straszliwa niemiecka okupacja.
Tego samego dnia — warto zapamiętać tę datę: 28.ix.1939 r. — dwaj urzędnicy niemieckiego centralnego niem. Rassenpolitisches Amt der NSDAP (pl. Urząd Polityki Rasowej NDSAP), Erhard Wetzel (1903, Stettin – 1975) i dr Günther Hecht (1902–1945), w oparciu o wytyczne wyartykułowane dwa dni wcześniej przez niemieckiego socjalistycznego przywódcę, Adolfa Hitlera, opracowali memoriał niem. „Die Frage der Behandlung der Bevölkerung der ehemaligen polnischen Gebiete nach rassepolitischen Gesichtspunkten” (pl. Traktowanie ludności byłych obszarów Polski z punktu widzenia polityki rasowej). Owi wybitni przedstawiciele „rasy panów” pisali m.in.: „Uniwersytety i inne szkoły wyższe, szkoły zawodowe, jak i szkoły średnie były zawsze ośrodkiem polskiego szowinistycznego wychowania i dlatego powinny być w ogóle zamknięte. Należy zezwolić jedynie na szkoły podstawowe, które powinny nauczać jedynie najbardziej prymitywnych rzeczy: rachunków, czytania i pisania. Nauka w ważnych narodowo dziedzinach, jak geografia, historia, historia literatury oraz gimnastyka, musi być zakazana”.
Jedną z pierwszych decycji Niemcy zabronili więc prowadzenia nauczania na terenie Generalnego Gubernatorstwa na poziomie wyższym niż w zakresie szkoły zawodowej. Jak to określił inny „wybitny” niemiecki przywódca narodowy i socjalistyczny, zbrodniczny Henryk (niem. Heinrich) Himmler (1900, Monachium – 1945, Lüneburg): „dla polskiej ludności […] nie mogą istnieć szkoły wyższe niż 4‑klasowa szkoła ludowa. Celem takiej szkoły ma być wyłącznie proste liczenie, najwyżej do pięciuset; napisanie własnego nazwiska; wiedza, iż boskim przykazaniem jest być posłusznym Niemcom, uczciwym, pracowitym i rzetelnym. Czytania nie uważam za konieczne”…
Edward, wszak wieloletni nauczyciel i katecheta, opiekun młodej warszawskiej inteligencji, na celowniku niemieckiego okupanta znalazł się wcześnie. Pierwszy raz niemiecka Tajna Policja Państwowa (niem. Geheime Staatspolizei) — Gestapo — aresztowała go już 4.x.1939 r. Miało to prawd. związek z planowanym triumfalnym przyjazdem niemieckiego socjalistycznego przywódcy, Adolfa Hitlera, do podbitej Warszawy. Hitler do Warszawy przyjechał 5.x.1939 r. i w przystrojonych flagami ze swastykami Alejach Ujazdowskich odebrał uroczystą defiladę Wehrmachtu (niem. siła zbrojna). Na kilka dni przed tym wydarzeniem Niemcy aresztowali — jako zakładników — m.in. ok. 250 duchownych katolickich.
Niektóre źródła mówią o „prewencyjnym” internowaniu wówczas co najmniej 354 księży i nauczycieli z niem. Distrikt Warschau, których nazwiska znalazły się w niem. Sonderfahndungsbuch Polen (pl. Specjalna księga Polaków ściganych listem gończym) — listy proskrypcyjnej, zawierającej ponad 61,000 danych osobowych Polaków, uznawanych przez Niemców za tzw. „szczególnych wrogów Niemiec”. Lista przygotowana została w ramach opracowywania niem. Unternehmen „Tannenberg” (pl. Operacja „Tannenberg”) — planu niem. Liquidierung der polnischen Führungsschicht (pl. eksterminacja polskiej warstwy przywódczej) i inteligencji, czyli planu fizycznej likwidacji polskich działaczy politycznych i samorządowych, przedstawicieli kultury, przedsiębiorców i członków różnych organizacji, w tym oczywiście duchowieństwa polskiego.
Owa „operacja” przyjęła w praktyce formę szeregu ludobójczych zbrodni, znanych dziś pod nazwą niem. Intelligenzaktion (pl. Akcja Inteligencja). W ich trakcie „zlikwidowano” razem ponad 100,000 Polaków — połowę w obozach koncentracyjnych, połowę zaś od ix.1939 r. do iv.1940 r. w zbiorowych egzekucjach.
Aresztowane na początku x.1939 r. osoby — w obławach, podczas rewizji, etc. — które ze względu „na postawę pełną polskiego szowinizmu […] stanowią poważne zagrożenie zarówno dla bezpieczeństwa oddziałów niemieckich, urzędników niemieckich, jak i niemieckiej ludności cywilnej” (niem. „die durch ihre für den polnischen Chauvinismus erwiesene Haltung eine nicht zu unterschätzende Gefahr für die Sicherheit der deutschen Truppen, der deutschen Beamten, wie der deutschen Zivilbevölkerung darstellen”), osadzono na Pawiaku. Osławione jeszcze za czasów carskich więzienie stało się największym więzieniem politycznym na terenie okupowanej przez Niemców Polski (okupacja rosyjska miała oczywiście swoje odpowiedniki…). Pawiak znajdował się wówczas pod zarządem niem. Oberster Verwaltungschef (pl. naczelny szef) administracji cywilnej okupowanych polskich ziem, do 26.x.1939 r. podlegającego władzom wojskowym Wehrmachtu. Był nim późniejszy wszechwładny władca Generalnego Gubernatorstwa, Hans Michael Frank (1900, Karlsruhe – 1946, Norymberga).
Większość internowanych zwolniono ok. 11‑15.x.1939 r. Ale nie Edwarda. Niemcy przetrzymali go w więziennych celach znacznie dłużej — przez cztery miesiące…
W więziennym szpitalu opiekował się m.in. studentem Politechniki, cierpiącym na zapalenie nerwów po wybuchu bombowym. W jednym z grypsów przemyconych na zewnątrz pisał: „Jestem więc pielęgniarzem — siostrą miłosierdzia. Czyż to nie idealna, wymarzona rola dla Rektora akademickiej młodzi? Warto siedzieć w więzieniu…”
Po czterech miesiącach, w Środę Popielcową 7.ii.1940 r., został wypuszczony. Wtedy, wraz z młodym wówczas grafikiem, Stanisławem Władysławem Tomaszewskim ps. „Miedza” (1913, Warszawa – 2000, Warszawa) (późniejszym ojcem chrzestnym prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego (1949, Warszawa – 2010, Smoleńsk) oraz mężem siostry Jadwigi Kaczyńskiej, matki Jarosława i Lecha Kaczyńskich), przygotował na Wielki Piątek (tego roku przypadał 22.iii.1940 r.) symboliczny Grób Pański. Opleciony drutem kolczastym był symbolem Polski zniewolonej. Nadpalone belki opisywały zbombardowany kraj. Kilkaset kilogramów ziemi ułożonej w formie grobów z krzyżami — jak na warszawskich ulicach — znaczyły setki tysięcy pomordowanych, a metry tiulu — całunu rozwieszonego od bocznego ołtarza po ambonę nadzieję.…
Mieszkańcy Warszawy szli tłumnie do Grobu. Kolejka stała od rana do wieczora. Wychodzili z kościoła z wielkim namaszczeniem, w spokoju. Wielu płakało…
30.iii.1940 r., zaraz po Wielkanocy, Gestapo pojawiło się przed drzwiami kościoła św. Anny. Edward został aresztowany — mówiono mu, że jedzie na krótkie przesłuchanie, w siedzibie Gestapo w al. Szucha. Ale stamtąd zawieziono go do więzienia śledczego przy ul. Rakowieckiej, a 15.iv.1940 r. na Pawiak.
Wśród przyjaciół Edwarda krążyły przypuszczenia, że został aresztowany za przygotowanie Wielkopiątkowego Grobu Pańskiego, że za działalność Iuventus Christiana. Nie da się już dziś tych przypuszczeń zweryfikować. Pamiętać należy wszelako, że Niemcy nadal realizowali wówczas wspomnianą niem. Intelligenzaktion (pl. Akcja Inteligencja)…
Wprawdzie początkowo ta główna fala ludobójstwa ominęła Generalne Gubernatorstwo ale już 8.iii.1940 r. gubernator owego quasi–państewka, wspomniany Hans Michael Frank, miał otrzymać polecenie od niemieckiego socjalistycznego przywódcy, Adolfa Hitlera (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin): „niech pan dołoży starań, żeby było tam [w Generalnym Gubernatorstwie] zupełnie cicho. Wszelkie pociągnięcia zakłócające spokój na Wschodzie są mi nie na rękę”. Frank oczywiście zareagował natychmiast. Miał powiedzieć: „Najmniejsza podjęta przez Polaków próba jakiegokolwiek wystąpienia pociągnie za sobą potężną akcję likwidacyjną przeciwko nim. Nie zawahałbym się wówczas przed żadną metodą terroru i nie cofnąłbym się przed żadnymi następstwami”.
I rzeczywiście nie zawahał się. 30.iii.1940 r. tym razem przez Generalne Gubernatorstwo przeszła fala masowych aresztowań. Niemcom udało się wówczas aresztować 1,000 osób z grona 2,200–2,400 poszukiwanych „członków ruchu oporu”, jak twierdził Bruno Heinrich Streckenbach (1902, Hamburg – 1977, Hamburg), ówczesny niemiecki dowódca policji i służby bezpieczeństwa w Generalnym Gubernatorstwie. Wśród owych aresztowanych „członków ruchu oporu” był Edward — po prostu był kapłanem i to kapłanem polskiej inteligencji akademickiej i to wystarczyło, by go zakwalifikować jako osobę niebezpieczną…
Zaraz potem, bo 16.v.1940 r., na terenie Generalnego Gubernatorstwa Niemcy rozpoczęli ludobójczą niem. Außerordentliche Befriedungsaktion (pl. Nadzwyczajna Akcja Pacyfikacyjna), zwaną Akcją AB. W jej ramach wymordowali co najmniej 6,500 Polaków, w tym ok. 3,500 przedstawicieli polskich elit politycznych i intelektualnych…
Edwarda już wówczas w Warszawie nie było. Do domu nie wrócił, 2.v.1940 r. wywieziono go bowiem do niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Sachsenhausen. Świadek wyjazdu z Pawiaka relacjonował: „Niemiec bił […] kolbą pistoletu w głowę daremnie usiłującego wdrapać się na wóz, słaniającego się na nogach więźnia o lekko szpakowatych włosach. Kiedy […] odwrócił twarz […] [poznano] w nim księdza Detkensa. […] coś z impetem uderzyło go w piersi. Kapłan zatoczył się. Czyjeś ręce podtrzymywały go, a inne podchwyciły turlający się bochenek. Wziął go w obie ręce jak hostię, otarł rękawami płaszcza i pocałował z uszanoweniem…”Barbara Wiśniewska-Sokołowska.
Trochę wcześniej, bo 10.iv.1940 r., do KL Sachsenhausen przywieziony został ks. Wojciech Gajdus (1907, Papowo Toruńskie – 1957, Zakopane), który tak to opisał:
„To […], co zaczyna się dziać w chwili, gdy opuszczamy spiesznie nasze klatki, przypomina jakąś jazdę wysokiej szkoły woltyżerskiej. Tuż przy budce z napisem Sachsenhausen wysoko usypany, nieuregulowany nasyp. Przy nasypie z obu stron piaszczystej dróżki, wiodącej w dół, stoi dwóch strażników tutejszych. Widać, że dobrze im się spało, bo obydwaj i przy głosie, i w dobrym humorze. Podbiegamy do nasypu. Stojący w przejściu strażnicy SS podstawiają nieświadomym, zwłaszcza starym, nogi, tak, że ci zwalają się głową na dół, a na nich wali się fala innych. Powstaje wielkie kotłowisko ciał. Śmigają w powietrzu zawiniątka, kapelusze, czapki, chleb, a nad całym tym rozruchem świszczy, jak bat, dobrze znany, złośliwy niecierpliwy okrzyk: los, los, schnell, schnell […]
Błyskawicznie formują się czwórki i zanim ostatni pozbierał się u naszych stóp, czoło rusza szybkim marszem czy truchcikiem naprzód […]
Pochód biegnie porządnie wybrukowaną ulicą, skręca między wysokie białe mury. Z dala widać bramę. Powiewają dwie wielkie chorągwie: państwowa, czarno–czerwona ze swastyką i czarna zupełnie, przecięta dwoma SS, które chwiejąc się w rannym wietrze, wyglądają jakby dwa białe nagie kościotrupy przylepione do żałobnej płachty”
Po przybyciu Edward otrzymał obozowy numer: „024014”…
Podczas prawie półtorarocznego pobytu w tym obozie był bity i maltretowany, zmuszany do nieludzkiej pracy przy noszeniu cegieł i budowie dróg.
W nieustającym zimnie, głodzie, szykanach obozu szybko tracił zdrowie. „[…] czy to wskutek pokarmu, czy innych przyczyn zaczęły grasować […] zdaje się, że nazywają to czyrakami, na szyi, głowie, rękach i ks. Detkens tymi wrzodami tak był obrzucony, że po prostu nie mógł chodzić”ks. Wincenty Malinowski. Inny świadek wyjaśniał: „Ks. Detkens, drobny, zgarbiony, w zniszczonych okularach powiązanych sznurkiem, był obsypany okropnymi wrzodami, zwłaszcza na karku — prawdziwy Łazarz. […] najbardziej owrzodzeni więźniowie byli grupowani w dwóch specjalnych barakach, gdzie panował straszny zaduch — cuchnęła ropa. Ks. Detkens też przebywał w takim baraku”o. Leopold Marian Wileński…
Do owego baraku, zwanego przez więźniów rewirem — od niem. Krankenrevier (pl. izba chorych, szpital) — został przyjęty 2.xii.1940 r. To sprawiło, że 13‑14.xii.1940 r. nie został przetransportowany — czego doświadczyła większość polskich kapłanów wówczas przetrzymywanych w KL Sachenhausen — do innego obozu koncentracyjnego: KL Dachau. Tam Niemcy zdecydowali się zgromadzić wszystkich — albo większość — kapłanów katolickich więzionych w niemieckich obozach koncentracyjnych.
Cierpienia nie zmieniły go. Świadkowie mówili później: „To była cudowna kapłańska postać, pełna dobroci i pogody”o. Henryk M. Malak; „[…] należał do tych nielicznych więźniów, którzy promieniowali pokojem wewnętrznym, ludzi zjednoczonych z Bogiem”o. Kajetan Ambroźkiewicz.
W rewirze przetrzymywany był do 7.iii.1941 r. Nie oznaczało to, że był całkowicie zdrowy, wyleczony. 18.v.1941 r. pisał w liście z obozu (by oszukać niemieckie władze obozowe pisał o sobie w trzeciej osobie): „[…] ta choroba skóry jest przyczyną jego [t.j. Edwarda] spuchniętych stóp, co zawsze będzie zagrażało jego zdrowiu”.
Wyzdrowiał jednak na tyle, by Niemcy mogli go przetransportować do niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Dachau, gdzie jak wspomniano powyżej przetrzymywali — a w zasadzie prowadzili rozłożoną w czasie eksterminację — tysiące przedstawicieli polskiego duchowieństwa.
Z KL Sachsenhausen wywieziono go 30.ix.1941 r., prawd. autobusem, na centralny dworzec kolejowy Berlina. Odtąd transportowano go normalnymi kursowymi pociągami niemieckimi. Z Berlina zawieziono go do Halle (Saale). Dwa dni później, 2.x.1941 r., przewieziono do Weimaru. Następnie 8.x.1941 r. przetransportowano do Hof w Bawarii, a dzień później do Norymbergii. W końcu 10.x.1941 r. dowieziono do Monachium.
Wieziono go pod eskortą, wystawiając — jak najgorszego zbrodniarza — na pośmiewisko i wzgardę niemieckiej społeczności. Świadek tych wydarzeń zanotował: „[w Norymberdze] założono mu na ręce i nogi kajdany, i tak maszerował za dnia przez ulice […] Szedł bardzo powoli, wzbudzając wśród publiczności, niestety, nie współczucie, lecz pogardę i nienawiść, przejawiającą się w oczach i podnoszonych pięściach…”ks. Tadeusz Rolski.
10.x.1941 r. o 1730 został zarejestrowany w obozie koncentracyjnym KL Dachau…
Po przyjeździe otrzymał obozowe ubranie — zwane od charakterystycznych biało–czarnych pasów „pasiakiem” — oraz tzw. winkiel: numer obozowy – 27831, który wypisano na białej taśmie, i czerwony trójkąt z literą „P”, na określenie więźnia politycznego – Polaka. Polski kapłan, sługa Boży, stawał się niczym, jedynie wpisem w niemieckich księgach ewidencyjnych…
Zaczynał się najgorszy okres znęcania się nad polskim duchowieństwem przetrzymywanym w Dachau. Było to już po tzw. „apelu pokuty” z 15.ix.1941 r., gdy polscy kapłani — wszyscy! — odmówili wpisania na tzw. listę volksdeutschów, i nie wyparli się polskości i godności kapłańskiej. W rezultacie wszyscy zmuszeni zostali do pracy ponad siły: „Ciężka była praca przy śniegu. Ks. Detkens pracował przy taczce. Ciężko mu było. Ciekły mu łzy…”o. Leopold Wileński.
Zachowało się 19 listów pisanych w Dachau, które przepuściła cenzura obozowa. Są niesamowitym świadectwem cierpień — ale i wielkiego ducha — „rzymskiego psa”abp Kazimierz Majdański, jak Niemcy nazywali polskich kapłanów, „w pośrodku tego piekła, jakim było życie w Dachau”Dorota Thompson. Pisane po niemiecku, pełne słów i zwrotów — szyfrów, anagramów, przenośni, symboli — w związku z cenzurą, możliwych do odczytania tylko przez bliskich i znajomych, zawierają też myśli i pouczenia kapłańskie dla organizacji studenckich, młodzieży akademickiej, którą tak ukochał…
Ten kapłan, który nawet w obozie pozostał kapelanem młodzieżowym, który pisał: „Christus vincit […] Żołnierz Chrystusa okazuje się dzielny i posłuszny swemu Boskiemu Wodzowi”, z dna upodlenia kierował do młodzieży słowa pociechy i zachęty: „'Przez pieśń do Boga' — oto Twój cel, i niech zawsze tak będzie: zawsze Bogu i Kościołowi służyć to rzecz najważniejsza. Kochacie Kościół, śpiew i chcecie chętnie ofiarować czas ku chwale Bożej. W imieniu Kościoła i od siebie życzę Wam wszystkiego dobrego — największych postępów w śpiewie…”
Przyjaciele przekazali mu informacje o tajnym, okupacyjnym kontynuowaniu akademickich ślubowań jasnogórskich. Cieszył się z tego odpisując (pod rygorem cenzury): „Serdeczne pozdrowienia i życzenia dla wszystkich na drogi nam dzień — 24 maja: zgromadzi nas Msza św., będziemy się modlić o lepszą przyszłość dla nas i dla całej tak smutnej teraz ludzkości…”. Tego dnia, na Jasnej Górze, z udziałem m.in. ks. Tadeusza Juliana Jachimowskiego (1892, Kazimierza Mała – 1944, Warszawa), naczelnego kapelana i szefa służby duszpasterskiej Sił Zbrojnych w Kraju (najpierw Związku Walki Zbrojnej ZWZ, potem Armii Krajowej AK, części Polskiego Państwa Podziemnego), oraz 16 przedstawicieli środowisk akademickich, wśród których był ówczesny student, Karol Wojtyła, złożono akt ślubowania: „W 6 rocznicę pierwszych uroczystych Ślubowań Akademickich — dnia 24 maja 1942 roku — w przededniu nieuniknionych zapasów między naszymi wrogami, które skończą się dla nich klęską — mimo szalonego terroru nieugięcie stojąc na straży ducha z wiarą w lepsze jutro, My — Polska Młodzież Akademicka — w podziwie dla wyroków Opatrzności składamy na Jasnej Górze nasze ślubowania”…
Męczeńska droga Edwarda zbliżała się do końca. Z każdym dniem tracił siły. Ks. Tadesz Gaik (1914, Bochnia – 1980, Halifax), współwięzień, tak wspominał„Cudem ocaleni”, wyd. Veritas, Londyn, 1981:
„Drzwi się otworzyły, wszedł nowy więzień i siadł przed ks. Piotremalter ego autora, GTKRK. Ks. Piotr popatrzył i wstrząsnął się: siadający przed nim miał na karku olbrzymi czyrak. Był to stożek o średnicy i wysokości ponad 5 cm, zawierający ropę, która osłaniała brudna, zzieleniała skóra […]
— 'Wiem, że nazywa się czyrak mnogi lub ropień gromadny' [— powiedział ks. Piotr do towarzysza z lewej strony —] 'ma też nazwę karbunkuł. To jest także nazwa pięknego, szlachetnego kamienia' […]
Zapytał, […] kto siedzi przed nim.
— 'To ksiądz z Warszawy, rektor akademickiego kościoła, ks. Edward Detkens'.
Ks. Piotr zwrócił się do ks. Detkensa:
— 'Drogi księże! […] Siedząc za księdzem nie mogłem nie zauważyć tego karbunkułu. Proszę darować ciekawość, ale chciałbym wiedzieć, czy jest on bardzo bolesny?'
— 'O tak. Boli to, że nie sposób tego opisać. Dlatego stale się modlę, to ułatwia panowanie nad bólem. Karbunkuły ma tu kilku z nas […] Cierpimy, nie leczą nas wcale'”…
5.vii.1942 r. napisał ostatni list z przesłaniem do młodzieży akademickiej, de‑facto swój testament. Pisał w nim:
„Ewangelia uczy nas żyć w Bogu; zwłaszcza teraz wymaga od nas, by coś, a nawet wszystko złożyć w ofierze: jeden musi życie, inny — pracę albo cierpienie, co w świetle Krzyża Chrystusa ma swój sens, dla nas — może bardzo trudny do zrozumienia, ale przez to można łatwiej wypełnić wielki obowiązek życia.
Droga tajemnica Krzyża, tak pięknie wyjaśniona przez św. Pawła, stanie się dla nas wielką pociechą i głęboką nauką. Krzyż jest ciężki, ale Chrystus idzie przed nami i pomaga każdemu nieść swój krzyż. Godnie go poniesiemy. Żołnierz Chrystusa okazuje się dzielny i posłuszny swemu Boskiemu Wodzowi. Wieczne ideały Prawdy, Dobra i Piękna od młodości aż do najpóźniejszych lat w Chrystusie zachować, mimo że wszędzie napotykamy trudności, za te ideały nie tylko walczyć, ale i umrzeć, jeżeli tego obowiązek w Bogu wymaga. Przygotowuje to ludziom piękniejszą przyszłość w Królestwie Bożym! […]
Miłość w rodzinie czyni lżejszymi uciążliwości wojny i urzeczywistnia idealne życie. Nasza modlitwa jednoczy nas w niebie i na ziemi. Chrystus w Ewangelii sprawia, że jesteśmy zawsze młodzi, choćby nawet obciążeni wiekiem. Zawsze młodzi, aż po Wieczność: czeka nas ona wszystkich spokojnie, lecz pewnie.
Do widzenia tu, albo tam!”
Ten prawie 57‑letni mężczyzna, wycieńczony, chudy jak szkielet, nie był już w stanie wykonywać żadnych prac wymaganych przez niemieckich nadzorców. Odizolowany został wówczas w odrębnej części obozu, zwanej „blokiem nr 29 — inwalidów”…
Izolacja nie była incydentalna, grupy wyłączonych więźniów wywożono bowiem co jakiś czas w nieznanym kierunku. Krążyła plotka, że „do sanatorium”…
W jednym z takich transportów wywieziono też Edwarda. Wspomniany ks. Tadesz Gaik tak opisał ów wyjazd„Cudem ocaleni”, op. cit.:
„Dnia 10.viii.1942 r. odszedł z KL Dachau dwudziesty szósty transport inwalidów. Liczył 98 osób, ale była w nim jedna z największych grup księży polskich, jakiekolwiek odjechały z Dachau, było ich 40. Poprzedniego dnia blokowy zapowiedział transport, a kiedy przyniesiono ubrania, polecił, aby każdy prawidłowo przyszył swój numer do spodni i do bluzy. Wszyscy zajęli się przyszywaniem. Ks. E. Detkens, rektor kościoła akademickiego w Warszawie, przyszywał również, ale był przygnębiony. Podszedł do niego ks. dr H. Czapczyk, również z diecezji warszawskiej, i zaczął rozmowę:
— 'Księże Rektorze! Transport to koniec wyczekiwania i męki. Jutro jedziemy. Jedziemy chyba na lepsze!'
Ks. Detkens odpowiedział szeptem:
— 'Co nas spotka, to jest wielka niewiadoma. Znajomy pfleger (pl. pielęgniarz) poinformował mnie o pewnym znaku. Jeżeli dostaniemy skarpetki, to jedziemy do innego obozu, bo wszyscy więźniowie zwykłych transportów dostają skarpetki. Więźniowie transportów do gazu skarpetek nie dostają. A nam nie dano skarpetek'…
— 'To co z tego! Przecież i u nas były wypadki, że wielu więźniów Zugangu (pl. transport przyjezdny) skarpetek nie otrzymało i czekało na nie kilka dni. Jeżeli zaś my jedziemy do specjalnych obozów–szpitali, to tam dostaniemy inne ubrania'.
Ks. Detkens mówi dalej szeptem:
— 'Jest jeszcze drugi znak. Jeżeli jutro przed wejściem do aut dostaniemy zastrzyki, to będzie drugi dowód, że jedziemy do Gaskammer (pl. komora gazowa)'.
— 'Rany Boskie! Księże Rektorze, czy to możliwe?'
Ks. Detkens odpowiedział:
'U Niemców wszystko jest możliwe. A Bóg daje nam łaskę specjalnego męczeństwa, winniśmy poddać się Jego woli i ze spokojem iść na śmierć'.
Dołączyli księża profesorowie J. Bielowski, E. Grzymała i Z. Kowalski. Uradzono, aby odprawić spowiedź i zachęcić do niej świeckich inwalidów. Postanowiono, że ks. Rektor Detkens, gdy będzie miał pewność z drugiego znaku, zacznie po kąpieli kantyk Symeona: 'Nunc dimittis'Łk 2, 29… Wszyscy księża dołączą do recytacji. Podano tę uchwałę każdemu księdzu z transportu i postanowiono, że księża ustawią się na początku, gdy będą z bloku inwalidzkiego maszerować do Baderaum (pl. kąpiel).
Ks. Detkens wiedział, że w Baderaum pracuje jeden Polak. Był to ks. S. Stachowicz Nr 22697. Diecezja Lublin. Jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu dostał się do komanda pracującego pod dachem. Do niego należało spłukiwanie i mycie podłogi po kąpiących się. […] On to miał dać znać ks. Detkensowi o drugim znaku. Gdy ks. Detkens wszedł do Badereum, zobaczył, że idzie do niego ks. Stachowicz. Miał w ręku wiadro i szczotkę. Podszedł prędko do ks. Detkensa i szepnął:
— 'Macie się kąpać, a po kąpieli dostaniecie zastrzyki. Pflegerzy przyjdą za pół godziny'.
Ks. Detkens zrozumiał całą prawdę, ale powiedział tylko połowę informacji:
'Drodzy Księża! Mamy się najpierw wykąpać. Po kąpieli staniemy razem w ostatniej sekcji rozbieralni'.
Kąpiel nie trwała długo i księża ubrali się szybko. Każdy ubrany szedł na wyznaczone miejsce i coraz więcej księży otaczało ks. Detkensa […].
Kiedy wszyscy się ustawili, ks. Detkens zaczął 'Nunc dimittis':
'Teraz o Panie
pozwól odejść słudze swojemu
w pokoju,
według słowa Twego,
bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie,
któreś przygotował wobec wszystkich narodów:
światło na oświecenie pogan
i chwałę ludu Twego,
Izraela'.
Kiedy ks. Detkens rozpoczął odmawiać kantyk, do grupy księży podszedł również ks. Stachowicz i stanął obok. Kiedy księża skończyli modlitwę, nastała cisza i wtedy ktoś mocnym głosem zaczął mówić modlitwę po polsku:
'Pójdę za Tobą,
Chryste,
drogą krzyża,
bo krzyż mnie najlepiej do Ciebie zbliża.
Daj mi o Chryste,
przez Twą świętą mękę
gazowej męki zwyciężyć udrękę'.
I znowu zapanowała cisza, ale nie trwała długo.
'Daj mi o Chryste,
przez Twoją mękę
gazowej męki zwyciężyć udrękę'.
Cała grupa księży powtórzyła ostatni werset modlitwy. Gdy wymawiano ostatnie słowa, dał się słyszeć ruch przy drzwiach wejściowych, wchodzili pflegerzy.
Ta modlitwa stała się modlitwą często odmawianą przez wielu więźniów. Wielu księży zabrało ją ze sobą na dalsze lata życia i pracy, na wszelkiego rodzaju próby i cierpienia”…
Wspomniany ks. Stanisław Stachowicz (1906, Lutcza – 1964) przeżył KL Dachau. Edward natomiast, wraz z liczną grupą innych więźniów został 10.viii.1942 r. z KL Dachau wywieziony. Był to, jak wspomniano powyżej, dwudziesty szósty z kolei taki transport, pierwszy w viii.1942 r. Nazwiska wywożonych zaczynały się na litery od A do M — Niemcy, niedoścignieni formaliści, podzielili transportowanych według ściśle określonego schematu. Tego dnia na liście znalazło się — jak wynika z akt Instytutu Pamięci Narodowej — m.in. 42 kapłanów katolickich, wśród nich kapłan diecezji włocławskiej, ks. Edward Grzymała (1906, Kołodziąż – 1942, TA Hartheim), oraz zakonnik Zgromadzenia Małego Dzieła Boskiej Opatrzności (łac. Parvum Opus Divinae Providentiae), czyli orionista, o. Franciszek Drzewiecki (1908, Zduny – 1942, TA Hartheim). Byli także wymienieni w powyższej relacji ks. Henryk Czapczyk (1898, Warszawa – 1942, TA Hartheim), ks. Józef Bielowski (1895, Stróże – 1942, TA Hartheim) i ks. Zygmunt Marian Kowalski (1909, Poznań – 1942, TA Hartheim)…
Pociągi „transportów inwalidów” wyjeżdżały w kierunku Austrii i zatrzymywały się na stacjach w Mauthausen albo w Linzu. Stamtąd przewożonych upakowywano do „samochodów dostawczych” i kierowano w stronę pięknego zamku Hartheim (niem. Schloß Hartheim), w miejscowości Alkoven k. Linzu, w austriackim niem. Oberösterreich (pl. Górna Austria).
Krótki przejazd wystarczał: celem nie było „letnisko”, jak dawano do zrozumienia wywożonym, ale … niem. Gaskammer (pl. komora gazowa), jak Edward podejrzewał…
W 1942 r. bowiem Niemcy przeprowadzili akcję fizycznej likwidacji kapłanów — więźniów w KL Dachau. Na niem. Schloß Hartheim stworzyli ośrodek eutanazyjny, gdzie w ramach Aktion T4 (pl. akcja T4) — systematycznego programu „likwidacji życia niewartego życia” (niem. „Vernichtung von lebensunwertem Leben”) — mordowali w szczególności osoby niedorozwinięte umysłowo, przewlekle chore psychicznie i neurologicznie, w tym dzieci. A od iv.1941 r. program Aktion T4 poszerzono o niem. Sonderbehandlung Aktion 14f13 (pl. Akcja Specjalna 14f13), obejmując nią niepełnosprawnych oraz niezdolnych do pracy, pod względem fizycznym, więźniów obozów koncentracyjnych.
Nie zachowało się żadne świadectwo — ani ze strony niemieckich i austriackich nadzorców, ani obsługi — o tym, co działo się na zamku Hartheim, a przynajmniej autor tego tekstu nie jest ich świadom. Natomiast istnieje niezwykle przejmujący opis zamieszczony w postanowieniu Instytutu Pamięci Narodowej IPN o umorzeniu „postępowania w sprawie zbrodni nazistowskiej, będącej zbrodnią ludobójstwa, dokonanej przez funkcjonariuszy III Rzeszy w ośrodku eutanazji mieszczącym się w zamku Hartheim w Alkoven, w pobliżu Linzu w Austrii poprzez zamordowanie od 02 kwietnia 1940 do połowy 29 grudnia 1944 bliżej nieustalonej liczby obywateli polskich nie mniejszej niż 1604 osób, poprzez ich uśmiercenie w komorze gazowej”30.xii.2015, Szczecin, Sygn. akt S 21/14/Zn. Zacytujmy ten fragment w całości:
„Załoga ośrodka eutanazji w zamku Hartheim, łącznie około 70 osób, została ostatecznie skompletowana w kwietniu 1940 i od tego okresu zaczęły trafiać do zakładu pierwsze transporty ofiar (przypuszczalnie już 02.04.1940).
Osoby te transportowane były koleją lub specjalnie do tego celu przystosowanymi autobusami (posiadały np. zamalowane szyby, były to samochody oznaczone znakami Niemieckiej Poczty Rzeszy). Każdemu autobusowi towarzyszyły oprócz kierowcy dwie osoby personelu pielęgniarskiego. Transporty liczyły ok. 40‑150 osób.
Po przybyciu do Hartheim osoby te były niezwłocznie kierowane do rozbieralni, gdzie osoby z kierownictwa (lekarze Georg Renno lub Rudolf Lonauer) dokonywali ich oględzin i ewidencjonowania. Oględziny były pozorne, a głównie zastanawiano się nad wymyśleniem i wpisaniem przyczyny zgonu (korzystając przy tym z listy 'przyczyn zgonu' nadesłanej z centrali T‑4; lista ta została stworzona wobec faktu zbyt częstego podawania przez lekarzy, takich samych przyczyn zgonu, co zdaniem władz niemieckich mogło wzbudzać podejrzenia, w zakresie ich prawdziwości).
Wszystkie osoby stemplowano na ramieniu bądź piersi numerem bieżącym. Osoby posiadające złote zęby lub mostki oznaczane były na plecach czerwonym krzyżykiem.
Wartownicy SS, jak i personel zachowywali się wobec ofiar wulgarnie i brutalnie. Często zmuszali do spokoju przestraszone dzieci, czy przeczuwających swój los dorosłych. Czasami najbardziej przestraszonych pacjentów pielęgniarki znieczulały zastrzykami z morfiny.
Po oględzinach wartownicy (funkcjonariusze SS) prowadzili te osoby, celem wykonania zdjęcia a następnie (po około kilkadziesiąt osób) do komory gazowej (imitującej łaźnię), gdzie przeprowadzano ich zagazowanie.
Gaz doprowadzany był z pomieszczenia przyległego, przez 10 minut a zawór obsługiwał lekarz (czasami palacz). Śmierć następowała w dużych męczarniach. Ludzie w komorze wpadali w panikę, krzyczeli, miotali się. Następnie zachodził powolny proces duszenia się, trwający kilka minut. Ofiary z trudem łapały powietrze, następowało przyspieszenie akcji serca i towarzyszący temu lęk, bóle głowy, zawroty. Trujący cyjanowodór, przedostając się do krwi, blokuje proces uwalniania tlenu z czerwonych krwinek oraz inaktywuje enzymy oddychania tkankowego (oksydaza cytochromowa), w wyniku czego występuje jak gdyby wewnętrzne uduszenie. Towarzyszą temu objawy porażenia ośrodków oddechowych połączone z uczuciem lęku, zawrotami głowy i wymiotami. Następnie dochodziło do paraliżu mięśni a ciała ofiar skręcały się konwulsyjnie. Komora otwierana była po około półtorej godzinie.
Jak wynika z zeznań jednego z palaczy w krematorium Vincenza Nohela zwłoki często były mocno zakleszczone i nie udawało się ich rozdzielać.
Następnie zatrudnieni w zakładzie palacze zabierali zwłoki i przenosili do komory krematoryjnej (ciągnąc je po posadzce; specjalnie dla ułatwienia tej czynności, podłoga została wykafelkowana), usuwali złote zęby lub mostki. Po tym zwłoki umieszczane były w specjalnie do tego przygotowanej wannie, po 2 do 8 ciał, wprowadzane do pieca i spalane. Palacze 'woleli' transporty kobiet, bowiem ich ciała spalały się łatwiej (z uwagi na większy stosunek tkanki tłuszczowej do mięśniowej). Niedopalone kości mielono w zainstalowanych tam młynkach. Prochy ze spalenia wywożone były do Dunaju, rozrzucane na pobliskich polach lub zakopywane (głównie po wschodniej stronie zamku).
Śmierć zadawano ofiarom niezwłocznie po ich przybyciu do zamku.
Rzeczy osobiste ofiar, zwłaszcza o wartości ekonomicznej stawały się własnością III Rzeszy.
Cały zbrodniczy proces trwał łącznie kilka godzin.
Statystyki ludzi uśmierconych przekazywano na centrali T‑4, zaś rodziny były informowane o zgonach najbliższych.
Ustalono także, iż w Hartheim pobierano narządy (mózgi) jednakże wszystkie przypadki dotyczyły osób już uprzednio zamordowanych”…
Prawd. w taki sposób Edward został 10.viii.1942 r. zagazowany.
Komendantura obozowa poinformowała rodzinę urzędowo (wszak Ordung much sein!), że Edward zmarł 22.viii.1942 r. „w szpitalu na katar kiszek”…
Chociaż odszedłeś w mrok
Jesteś nas teraz bliżej,
Niż wtedy —
w słoneczny czas
kwitnienia maków,
gdy nasza miłość naiwna
pół jeszcze dziecinna,
pół już męska,
płonęła piosnką —
i Ewangelią […]
Pisałeś, że on choruje
(ON to znaczy ty)
A myśmy wierzyli,
że cię nic nie dotknie
że wrócisz
do spalonego domu,
do książek,
do rozmów
do naszej tęsknoty i naszych wołań —
żyw —
I wróciłeś … Właśnie tak…
„Z powrotem, Jan Dobraczyński, 1942
Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II (1920, Wadowice – 2005, Watykan), w Warszawie 13.vi.1999 r., w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Byli wśród nich wspomniani Edward Grzymała i Franciszek Drzewiecki…
Na cmentarzu powązkowskim (tzw. Stare Powązki) w Warszawie znajduje się, w rodzinnym grobowcu, jego cenotaf (gr. Κενοτάφιον), czyli symboliczny nagrobek…
W swojej pierwszej wielkiej homilii na ziemiach polskich po wyborze na Stolicę Piotrową — być może najwspanialszym takim tekście w języku polskim — wygłoszonej 2.vi.1979 r. na ówczesnym placu Zwycięstwa w Warszawie, św. Jan Paweł II mówił:
„Kościół przyniósł Polsce Chrystusa — to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie.
Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa.
I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi. Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski — przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię. Dzieje ludzi! Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi. A dzieje każdego człowieka toczą się w Jezusie Chrystusie. W Nim stają się dziejami zbawienia.
Dzieje narodu zasługują na właściwą ocenę wedle tego, co wniósł on w rozwój człowieka i człowieczeństwa, w jego świadomość, serce, sumienie. To jest najgłębszy nurt kultury. To jej najmocniejszy zrąb. To jej rdzeń i siła.
Otóż tego, co naród polski wniósł w rozwój człowieka i człowieczeństwa, co w ten rozwój również dzisiaj wnosi, nie sposób zrozumieć i ocenić bez Chrystusa. 'Ten stary dąb tak urósł, a wiatr go żaden nie obalił, bo korzeń jego jest Chrystus'Piotr Skarga, „Kazania sejmowe”.
Trzeba iść po śladach tego, czym — a raczej kim — na przestrzeni pokoleń był Chrystus dla synów i córek tej ziemi. I to nie tylko dla tych, którzy jawnie weń wierzyli, którzy Go wyznawali wiarą Kościoła. Ale także i dla tych, pozornie stojących opodal, poza Kościołem. Dla tych wątpiących, dla tych sprzeciwiających się.”
Takim „Żołnierzem Chrystusa”, wiernym „wiecznym ideałom Prawdy, Dobra i Piękna”, aż do śmierci, był mistrz warszawskiej młodzieży akademickiej, bł. Edward Detkens…
Pomódlmy się litanią do 108 błogosławionych męczenników:
Obejrzyjmy etiudkę o polskich świętych i błogosławionych wyniesionych na ołtarze przez św. Jana Pawła II:
Popatrzmy na dwa filmy o kościele św. Anny w Warszawie:
Popatrzmy na film o KL Dachau (po niemiecku):
Popatrzmy też na dwa filmiki o zamku Hartheim:
Posłuchajmy też słów św. Jana Pawła II z homilii beatyfikacyjnej:
Pochylmy się nad słowami Ojca św. Jana Pawła II z 13.vi.1999 r. w Warszawie:
oraz jego homilią z 2.vi.1979 r. wygłoszoną w Warszawie:
Popatrzmy na mapę życia błogosławionego:
Opracowanie oparto na następujących źródłach:
polskich:
norweskich:
włoskich:
innych: