GŁOSY…
** /legenda/…
URBANKOWSKI Bohdan (ur. 1943, Warszawa)
fragm., część „Auschwitz - ostatnia Ewangelia”, 1968
Dotąd nie miałem odwagi nikomu o tym powiedzieć.
Musiałbym przecież wyznać co sam robiłem w obozie, wspomnieć
o więźniach dobijanych pałką –
o twarzach pękających pod widłami –
chociaż naprawdę chcieliśmy oszczędzić im grozy ognia.
Dziś jednak, gdy dzieje obozów nie budzą już wątpliwości
- bo nie budzą już w ogóle żadnych uczuć –
mogę opisać ów wieczór gdy przyniesiono Kolbego
(powinienem ale nie mogę napisać: ciało Kolbego)
Wsunęliśmy go rękami, nie widłami – miał spalić się pojedynczo.
Płomienie buchnęły jak modlitwa – powiedział któryś z palaczy.
Po chwili zgasły jak modlitwa – nie wiadomo dlaczego.
Ojciec Kolbe pozostał nietknięty.
Niemcy kazali go wrzucić do innego pieca w krematorium
- ten nie ma ciągu – mówili – przekonując i nas i siebie.
Więc przenieśliśmy Kolbego – na rękach, jakby wciąż żył.
Czekaliśmy długo – żując chleb.
Esesmani dali wódki – zapewne
mieli zamiar spalić nas po Kolbem –
po otwarciu drzwi pieca widzimy: znowu nie spłonął.
Niemcy kazali nam zostać – wynieśli Kolbego gdzieś w noc –
jedyny pogrzeb w lagrze, nikt nie wie gdzie go zakopali
nikt zresztą nie szedł na nimi – pobiegłem w stronę rewiru
zamieniłem numer z jakimś zmarłym…
Ojciec Kolbe uratował moje życie.
Ojciec Kolbe – można powiedzieć – uczynił wówczas cud.
Auschwitz – mówią teologowie – to ziemia okrutna i bez grobów.
Ale przecież gdzieś jest to miejsce –
ten jeden jedyny grób.
Czasem wracam,
chodzę godzinami
zataczam kręgi jak pies wokół miejsca gdzie było krematorium
przyglądam się z uwagą i kamieniom i trawom.
Grobem ojca Kolbego może być każde miejsce
- w Auschwitz, w Polsce, na ziemi