ŻYCIE…
STROIŃSKI, Zdzisław (1921, Warszawa – 16.VIII.1944, Warszawa, w Powstaniu)
Tylko przed świtem widać było, jak deszcz giął wierzby i łozy nad wodą spłoszoną skrzydłem wracającej sowy.
Ale to już dawno, gdy ziemia wyrzuciła z siebie krzyk i płomień, który zburzył domy i chorągwie.
Pamiętasz, poległy przyjacielu? - krzyk i płomień gasł w dłoniach rozwartych - nocą wznosiły się strzały ostatnie jak srebrne bańki powietrza z ust tonących.
Niebo płynęło wtedy głębokie i spokojne, a gotyckie źdźbła trawy pochylały się blisko, coraz bliżej, już w oczach.
I umrzeć było tak łatwo - tylko dniem w dym i słońce się pochylić, tylko nocą gwiazdy coraz chłodniejsze dłonią z czoła odgarnąć.
Domy pękły i posypały się w gruzy popielate i po-marańczowe - sprzątnięto je - na tym miejscu w skleconych naprędce sklepikach prążkowany grzebień szczerzy zęby w krzywym uśmiechu i świeci łysy pagórek cebuli. Pod murem rząd koszów z chlebem i bułkami.
Idą ludzie ulicą, na której kamień i asfalt już tylko.
Więc umierać jest trudno. - Tam gdzie rozebrano barykady, wyrósł las pomidorów i poranny krok robotników grzechocze po wymytych mgłą płytach, i ostry głos trąbki samochodowej strzela z pędzącej na obławę kolumny.
Z amarantowych płatów druku, niespokojnych jak chorągiew, znów krzyk i ci-sza ścieka na ulicę, na której kamień i asfalt już tylko. - Więc umierać jest trudno. Bo pod wysokim sklepieniem salwy życie jest proste jak śmierć.
Przyjacielu, padając pod łuk salwy - uważaj, nie uderz głową o kosz z chlebem.