Rzymskokatolicka Parafia
pod wezwaniem św. Zygmunta
05-507 Słomczyn
ul. Wiślana 85
dekanat konstanciński
m. i gm. Konstancin-Jeziorna
powiat Piaseczno
inne utwory Gajcego
TUTAJ
WCZORAJSZEMU…
GAJCY, Tadeusz
1922, Warszawa – ✟ 1944, Warszawa
wszystkie nasze wiersze
TUTAJ
Ufałeś: na niebo jak na strunę miękko złożysz dłoń,
muzykę podasz ustom,
utoczysz dotknięciem,
łukiem wiersza wysokie księżycowe tło
wprowadzisz w bezmiar dolin —
Modlitwę nocnych cieni rozwiesisz jak więcierz
na słodkich oczach dziewann i szumach topolich.
Ufałeś: trzepot ptaków rozsiejesz ziarnisty,
rozległą piersią ujmiesz horyzonty,
w których świat
pływa mały jak z dzieciństwa okręcik.
Klechda z omszałych lat
— świty w klechdzie powiewały krwawe —
do snu kołysała dzieci.
Taką klechdą przełamał się dzień
walczącej
Warszawy.
Wtedy —
rozwiodły się nad miastem ornamenty łun
na złotych kolcach wieżyc i bełkocie Wisły,
muzyka —
lecz nie nieba —
krążyła jak sen,
dziś wiesz:
to skowyt strzałów na brukach się wił,
otaczał,
chodził wokół jak zbłąkany zwierz.
A tobie —
dni wczorajsze w oczach nie ostygły,
ufałeś.
Księżyc sierpem zmrużone rzęsy kosił,
wśród krzyży zwijał światła purpurową nitkę;
żołnierze nieśli drżące,
spokorniałe oczy
na sfruwającą powietrzem
białą Nike.
Falował spokój w ciepłej darni,
kiedy młodzi plecami wsparci o wieczność
odchodzili w głębokie posłania.
Więc nakryły ich obłoki podobne kulistym mleczom
i wiatr,
któremuś wierzył —
składał pocałunki umarłym.
Nie wiedziałeś,
że dłoń,
którą uczyłeś śpiewać,
potrafi nienawidzić i pięścią grubieć pełną,
gniewu unosić żagiew —
Ufałeś.
Nie ukoił twoich ust śpiew drzewa
i oczu blask nie zajął pod kopułą hełmu,
i serca nie nasycił krzyk wbity na bagnet.
Dzień rozbrój z woni siana.
Sandały zielone
niech zostawi przed progiem,
na którym go czekasz —
odejmij pustkę oczom,
gdy w smutku zatoną,
i nie daj mówić wiatrom o liliowych zmierzchach.
Bo kłamią.
Bo śpiewają gorejącą lawą,
że znowu dłoń na niebo jak na strunę złożysz,
muzykę podasz ustom —
Dzisiaj —
w piaskach cmentarzy
powiędły echa strzałów,
wiruje błękit niski jak wczoraj łaskawy,
jak lustro.
Każ trawie,
by milczała.
Jej śpiew cię zadławi,
spowije watą wzruszeń i ciśnie w niepamięć.
Nim ockniesz się,
już serce zagubisz w obrazie
i dłonie w przerażeniu milcząco załamiesz.
Dzisiaj
inaczej ziemię witać!
Wierzyłeś: słowiczym pieniem wierszy popłynie sława harda
i wzejdzie w barwnych tęczach,
obudzi się w mitach.
Nie tak.
Nazbyt duszno jest słowom na wargach
ciosanym z łun i żalu o wadze kamienia —
Myślałeś: będzie prościej.
A tu słowa,
śpiewne słowa trzeba zamieniać,
by godziły jak oszczep.