• MATKA BOŻA CZĘSTOCHOWSKA: kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneMATKA BOŻA CZĘSTOCHOWSKA
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne
link to OUR LADY of PERPETUAL HELP in SŁOMCZYN infoLOGO PORTALU

Rzymskokatolicka Parafia
pw. św. Zygmunta
05-507 Słomczyn
ul. Wiślana 85
dekanat konstanciński
archidiecezja warszawska

  • św. ZYGMUNT: kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneśw. ZYGMUNT
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne
  • św. ZYGMUNT: XIX w., feretron, kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneśw. ZYGMUNT
    XIX w., feretron
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne
  • św. ZYGMUNT: XIX w., feretron, kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneśw. ZYGMUNT
    XIX w., feretron
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne
  • św. ZYGMUNT: XIX w., feretron, kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneśw. ZYGMUNT
    XIX w., feretron
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne
  • św. ZYGMUNT: XIX w., feretron, kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneśw. ZYGMUNT
    XIX w., feretron
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne

LINK do Nu HTML Checker

GENOCIDIUM ATROX

LUDOBÓJSTWO dokonane przez UKRAIŃCÓW na POLAKACH

Opisy zbrodni (dane za okres 1943–1947)

Miejscowość

II Rzeczpospolita

Teresin

pow. Włodzimierz Wołyński, woj. wołyńskie

współcześnie

rej. Włodzimierz Wołyński, obw. Wołyń, Ukraina

info ogólne

miejscowość nieistniejąca

Zbrodnie

Sprawcy:

Ukraińcy

Ofiary:

Polacy

Ilość ofiar:

min.:

226

max.:

232

Położenie

link do GOOGLE MAPS

wydarzenia

nr ref.:

00341

data:

1943.03–1943.03

lokalizacja

opis

dane ogólne

Teresin

Oto świadectwo Witalija Surmacza (narodowości polskiej), mieszkańca wsi Ladyń w rejonie lubomelskim, o tym, jak ratowali go Ukraińcy: „Gdy napadnięto na naszą rodzinę, miałem 13 lat. Przyszło do nas czterech bandytów. Mnie, mamę i siostrę zagnali do chaty, a ojca uderzyli obuchem w sadzie. Mamę napastnicy zabili ciosem obuchem na progu, a siostrę Lidę (18 lat) w chacie. Ja schowałem się na zapiecku w baniakach. Jeden z napastników przyszedł i powiedział: «Gdzieś tutaj powinien być jeszcze jeden». Potem zaczęli jednak bić siostrę i mnie już nie szukali. Siedziałem tak przez godzinę i dopiero wtedy wyszedłem. Zobaczyłem, trzymającą się za łóżko, siostrę z rozbitą głową, oraz martwą mamę i poszedłem do Stawek, do brata mamy. Po drodze wziął mnie na furę Tryfon Markowycz Własiuk i jadąc, spotkaliśmy zabójców mojej rodziny. Byli uzbrojeni w siekiery i karabiny. Pogadali z Tryfonem Markowyczem i puścili nas dalej. Kiedy przyjechaliśmy do wujka, Tryfon Własiuk powiedział mu: «Weź chłopca i nie wypuszczaj go z domu. Niech trochę u ciebie pomieszka». Tak też i zostałem w Stawkach”.

źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – kwiecień 1943”; w: portal: Wołyń — internet: btx.home.pl [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Roch Sławomir Tomasz, „Wspomnienia Eugeniusza Świstowskiego z kolonii Teresin w powiecie Włodzimierz Wołyński na Wołyniu”; w: portal: Wołyń, w: Zamość 2003 — internet: www.wolyn.org [dostępny: 2022.04.06]

sprawcy

Ukraińcy

ofiary

Polacy

ilość

w tekście:

8

min. 8

max. 8

nr ref.:

01017

data:

1943.05

lokalizacja

opis

dane ogólne

Teresin

Gdzieś około maja 1943 r., do naszej kolonii znów przyjechali Ukraińcy i tym razem zabrali ze sobą przemocą sowieckiego oficera. Pamiętam, że mieszkał z Polką z Marią Świstowską lat około 35, ich ślub był w roku 1941 w kościele w Swojczowie. Kiedy go zabrali do lasu, to oczywiście wszelki słuch po nim zaginął. Ostatnia akcja ukraińska zapoczątkowała powolną ucieczkę naszej społeczności do miasta Włodzimierz Wołyński, gdzie wydawało się, że jest bezpiecznie. Ponieważ uciekały całe rodziny polskie, nasz sołtys, Ukrainiec Środa zwoływał przynajmniej kilka razy, ogólne zebrania mieszkańców naszej wsi. Podczas tych spotkań uspokajał wszystkich, aby nie uciekali do miasta, ponieważ w Teresinie nic im nie grozi. Tłumaczył, że Ukraińcy biorą do lasu tylko niektóre osoby i to te, które są im potrzebne do szkolenia wojskowego ich formacji. Natomiast los zabranych Polek, też nie jest gorszy, bowiem w lesie są kucharkami w ukraińskiej kuchni. Jedno z takich spotkań, na którym byłem osobiście, zorganizowano w stodole Stanisława Krochmala. Gdy przybyło na nie wielu Polaków, nasz sołtys tak przemówił: „Nie uciekajcie do miasta, bo tam Niemcy wymordują was, tak jak Żydów! Nie martwcie się! Nie bójcie się, bo ci, którzy zostali ostatnio zabrani do lasu, wrócą z powrotem do kolonii na żniwa. Na razie nie mogą wrócić, ponieważ są w lesie potrzebni, aby szkolić ukraińskich partyzantów, a wasze kobiety gotują dla nich posiłki”. Nasi ludzie siedzieli podczas tej przemowy cicho i nic się nie odzywali, jednak w swoich sercach nie wierzyli zapewnieniom sołtysa  […] .dostałem nowe zadanie, aby tym razem udać się do Dominopola, pod sam Las Świnarzyński, gdzie mieszkał Polak Franciszek Bednarski. Pan Franciszek powiedział bardzo ważne słowa: „TYCH LUDZI, KTÓRYCH PRZYWOŻĄ DO LASU PARTYZANCI, okrutnie skrytobójczo mordują i nieprawdą jest, że oni wszyscy żyją i wrócą na żniwa do swoich domów”.

źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – maj 1943, wiosna 1943”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Roch Sławomir Tomasz, „Wspomnienia Eugeniusza Świstowskiego z kolonii Teresin w powiecie Włodzimierz Wołyński na Wołyniu”; w: portal: Wołyń, w: Zamość 2003 — internet: www.wolyn.org [dostępny: 2022.04.06]

sprawcy

Ukraińcy

ofiary

Polacy

ilość

w tekście:

1

min. 1

max. 1

nr ref.:

01442

data:

1943.06

lokalizacja

opis

dane ogólne

Teresin

i

Beata

Pod koniec czerwca 1943 r. do naszego domu przyleciały siostry: Sabinka i Helenka Nowaczyńskie, były bardzo przerażone. Zaczęły z miejsca opowiadać, jak ostatniej nocy z soboty na niedzielę, do ich domu przyjechali Ukraińcy i pod przymusem zabrali z domu ich tatusia, którego następnie brutalnie zamordowali, a ciało porzucili w lesie. Znalazły bowiem ciało zmasakrowanego ojca, był pobity, miał obcięty język i wydłubane oczy, na koniec dobili go strzałem w tył głowy. Widać było po śladach, że jeszcze się trochę czołgał, potem wyzionął ducha. Zaraz jego brat Jan Nowaczyński lat około 26, wybrał się we wskazane miejsce i przywiózł ciało do domu. Natomiast ja i mój brat Leonarko, obmyliśmy je starannie i ubraliśmy na ostatnią drogę, a już w poniedziałek ks. Franciszek poświęcił trumnę przed Kościołem. Sama uroczystość pogrzebowa odbyła się na cmentarzu, ale nawet tam, Polacy nie czuli się już spokojni  […] Przypuszczam także, że Wila i jego rodzinę Ukraińcy zamordowali tej samej nocy, co Władka Nowaczyńskiego. To była bardzo bogata rodzina polska, mieszkająca zaraz za lasem w ukraińskiej wsi Beheta. O ich tragedii dowiedziałam się od naszej rodziny na Teresinie”…

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – rok 1943 czerwiec oraz I półrocze”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Roch Sławomir Tomasz, „Wspomnienia Janiny Topolanek z d. Rusiecka z kolonii Teresin w pow. Włodzimierz Wołyński”; w: portal: Wołyń, w: Glasgow, Szkocja, 25.03.2011 r. — internet: btx.home.pl [dostępny: 2022.04.06]

sprawcy

Ukraińcy

ofiary

Polacy

ilość

w tekście:

1 rodzina + 1

min. 5

max. 7

nr ref.:

01667

data:

1943.07.11

(„Krwawa Niedziela”)

lokalizacja

opis

dane ogólne

Teresin

Świadek Maria B.–Cz (ur. 1923) datuje napad na 11 lipca 1943 roku: „Na Wołyniu mieszkaliśmy od pokoleń  […] Byłam już mężatką i miałam roczną córeczkę Reginkę. Mieszkaliśmy z mężem w domu moich rodziców. Była z nami jeszcze Tamarka, ośmioletnia dziewczynka, którą porzucili Rosjanie w 1941, uciekając przed Niemcami. Nie znała swojego nazwiska. Przygarnęliśmy ją. Na początku 1943 roku zaczęły przenikać do Teresina ponure wieści. Nie chciano dać temu wiary, ale kiedy w cerkwi w Swojczowie Ukraińcy poświęcili kosy, siekiery, łopaty, widły, mieszkańców parafii Swojczów ogarnęła trwoga. W dzień pracowaliśmy na polu i w obejściu, noce spędzaliśmy w zbożu, w stogach siana, stodołach lub zbierając się po kilka rodzin i wystawiając warty, żeby nie dać się zaskoczyć bandytom  […] 11 lipca przyszli u schyłku nocy. Około trzeciej usłyszałam ostre szczekanie psów. Wybiegłam z mężem i ojcem na podwórze. Od strony ukraińskich wsi Gnojno i Mohylno szła szerokim łanem w stronę naszej osady jakby chmura ludzi. Słychać było dudnienie kroków. Cofnęliśmy się do domu. Chwyciłam córeczkę i ukryłam się z nią w piwnicy, pod podłogą kuchni, za rzędem beczek. W tym czasie Reginka była chora na koklusz i bardzo głośno kasłała; bałam się, że kaszel zdradzi kryjówkę, ale dziecko wyczuło zagrożenie i siedziało cichutko. Słyszałam płacz i rozpaczliwe krzyki moich bliskich, których wywlekano z domu i zabijano na podwórzu. Słyszałam też krzyki oprawców. Nie padł ani jeden strzał – zabijali siekierami, widłami. Struchlała, oczekiwałam na swoją kolej. Gdy płacz i prośby moich bliskich ustały, zobaczyłam, jak uchyla się właz do piwnicy i [usłyszałam] męski głos: «Ne maje nykogo». Po jakimś czasie, gdy zupełnie ucichły głosy ukraińskich bandytów, wyjrzałam przez okno w kuchni. Oczom moim ukazał się potworny widok. Mama, ojciec, siostra, mąż, dzieci: Krysia i Tamarka – leżeli na podwórzu z odrąbanymi głowami w morzu krwi. Cofnęłam się do kryjówki. Przesiedziałam tam cały dzień. Gdy o zmierzchu wyjrzałam po raz drugi na podwórze, zwłok moich bliskich już nie było, zostały zakopane w obejściu. Cały nasz dobytek rozgrabiono. Nocą wymknęłam się z córeczką na ręku, jak stałam, w jednej sukience, bez kromki chleba na drogę. W jednej chwili straciłam wszystko – rodzinny dom, najbliższych. Czołgając się, oddaliłam się w stronę pól. Nocą szłam przez bagna, zwane rudowinami, w dzień siedziałam w łozach. Wiedziałam, że aby żyć, muszę pokonać 17 kilometrów drogi do Włodzimierza Wołyńskiego”.

źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – lipiec 1943 rok”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Odonus Barbara, „Lato 1943”; w: „Karta”, w: nr 43 /2004/

Napad na kol. Teresin miał miejsce 29 sierpnia 1943 roku.

źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – lipiec 1943 rok”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

sprawcy

Ukraińcy

ofiary

Polacy

ilość

w tekście:

nieznana, co najmniej 6

min. 6

max. 6

nr ref.:

02664

data:

1943.08.29

lokalizacja

opis

dane ogólne

Teresin

Prawosławne święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny: upowcy oraz chłopi ukraińscy z Kohylna i Gnojna siekierami, bagnetami i innymi narzędziami oraz paląc żywcem wymordowali co najmniej 207 Polaków; troje dzieci w wieku: 1,5 roku oraz 5 i 8 lat Ukrainiec zakopał żywcem w ziemi. „Wspomina pan Eugeniusz Świstowski były mieszkaniec polskiej kolonii Teresin: «Pierwszym, który opowiadał mi napad na naszą kolonię był Polak Kazimierz Umański, który cudem ocalał z rzezi i zdołał przedostać się do miasta. Gdy niedługo później spotkał mnie na ulicy Włodzimierza, tak wspominał: ‹W ten krwawy ranek, którego nie zapomnę do końca mojego życia, spałem jeszcze w swoim pokoju, gdy nagle posłyszałem straszny pisk i płacz swojej mamusi oraz rodzeństwa, dochodzący z naszej kuchni. Mój młodszy brat Tadeusz, który spał tuż obok mnie, również się obudził. Nie wiele się zastanawiając skoczyłem przez okno na dwór i szybko pobiegłem do lasu, który oddalony był tylko 200 metrów. To był las Polaka Mikołaja Bojko, który dalej łączył się z Lasem Kohyleńskim. Następnie, tak szybko jak tylko mogłem, dotarłem do miasta Włodzimierz. Przez cały czas nie wiedziałem, co to były za rozpaczliwe piski, co tak naprawdę, wydarzyło się w moim domu i najważniejsze pytanie, które nie dawało mi spokoju: co stało się z moją rodziną?! Z domu uciekłem bowiem w tamtym momencie byłem prawie pewien, że to Ukraińcy napadli na nasz dom i mordują moich najbliższych. Dopiero potem dowiedziałem się także od innych ludzi, że na naszej kolonii był rzeczywiście straszny pogrom. Z mojej rodziny zginęli wtedy moja mama, mój brat Tadeusz i siostra Zofia›. Pragnę dodać, że mama Kazika miała chyba na imię anna lat ok. 50, jego brat Tadeusz mógł mieć lat około 20, natomiast siostra Zosia mogła mieć wtedy około 18 lat. Kazimierz Umański po pewnym czasie, został żołnierzem polskiej samoobrony na którejś z placówek i nie znam jego dalszych losów». Maria Bojko: «Ja i moja rodzina od pewnego czasu chodziliśmy na noc do Marii, żony sowieckiego oficera z domu Świstowska. Tam nocowaliśmy mając nadzieję, że na ten dom nie będzie napadu, skoro Marysia jest żoną Rosjanina. Dlatego także i w ten dzień kiedy nastąpił pogrom w naszej kolonii byliśmy w tym domu. Razem z nami byli jeszcze dwaj rodzeni bracia Marysi: Tadeusz lat około 17 i Zbigniew lat około 10. Pamiętam, że atak miał miejsce o świcie, ukraińscy bandyci gwałtownie włamali się do tego domu i z miejsca zaczęli mordować wszystkich po kolei. Najpierw zginęli ci którzy byli w kuchni. Ja tym momencie byłam w pokoju obok, zaledwie za jednymi drzwiami, gdy usłyszałam nieludzkie wręcz krzyki i piski brutalnie zabijanych ludzi, dochodzące z kuchni. Razem ze mną była wtedy moja córeczka Regina, która miała wtedy zaledwie 9 miesięcy. Instynktownie chwyciłam niemowlę na ręce i ukryłam się z nim w małej piwniczce pod podłogą, do które wejście było właśnie w tym pokoju. Ledwie zdążyłam się tam schronić do naszego pokoju wpadli Ukraińcy, wyraźnie słyszałam ich kroki. Po chwili zaczęli mordować także tych ludzi, którzy dosłownie przed chwilą byli ze mną w pokoju nad nami. To przeżycie jest nie do opowiedzenia, to się działo tuż nad naszymi głowami. Słyszałam krzyki i jęki konających, a przecież tak bliskich mi osób. Nie zapomnę tego do końca mojego życia, tego nie można wprost wymazać z pamięci. Po chwili wszystko ucichło, a ja posłyszałam jak wyciągają ciała pomordowanych ludzi z domu na podwórze. W czasie tej rzezi zamordowano: mojego tatusia Jana, moją mamę Kamilę oraz moją rodzoną siostrę Kazimierę i jej synka i córkę. Zginęli także Tadeusz Świstowski i Zbigniew Świstowski. Pamiętam, że kilka razy patrzyłam czy już zrobiło się ciemno na dworze, czekałam roztropnie do nocy. Wreszcie, gdy zapadał już zmrok, ostrożnie wyszłam z mojej szczęśliwej kryjówki na podwórko. Tu moim oczom ukazał się makabryczny widok, na ziemi leżały ciała bestialsko pomordowanych ludzi, w tym moi najbliżsi. Serce mocno mi zabiło po raz kolejny. Na progu domu spotkałam też Marysię, naszą dobrodziejkę oraz jej zaledwie półroczne niemowlę, z jakiegoś powodu oprawcy, pozostawili ich przy życiu. Marysia płakała bardzo gorzko i rozpaczała nad tym co się dzisiaj wydarzyło. Byłam w tym momencie przytomniejsza, zaproponowałam jej, aby razem ze mną zaraz uciekała do miasta. Niestety nie chciała nigdzie uciekać, upierała się i została w Teresinie. Ja tymczasem wzięłam swoje dziecko i lasami doszłam aż do wsi Włodzimierzówka, gdzie było już blisko do Włodzimierza»”.

źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa – sierpień oraz lato 1943 roku”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Roch Sławomir Tomasz, „Wspomnienia Eugeniusza Świstowskiego z kolonii Teresin w powiecie Włodzimierz Wołyński na Wołyniu”; w: portal: Wołyń, w: Zamość 2003, s. 10—13 — internet: www.wolyn.org [dostępny: 2022.04.06]

29 sierpnia 1943 r. W tym dniu bardzo wczesnym rankiem cała nasza rodzina została zaalarmowana jakąś grozą, wiszącą w powietrzu. Zbudził nas sąsiad. Wybiegliśmy na podwórko. Nasza rodzina liczyła 6 osób. Byli to rodzice, ja, brat 12‑letni, siostra — 1,5 roku i babcia, która przyjechała do nas z Włodzimierza w odwiedziny. Zobaczyliśmy w odległości około 1 km od strony północnej bardzo dużo postaci, jakby chmurę, idących w naszą stronę. Wszyscy pośpiesznie cofnęliśmy się do pokoju, tata zamknął drzwi od wewnątrz. Poklękaliśmy i zaczęliśmy się modlić. Z nami był sąsiad Kasperski. Tata nazywał się Bojko Stefan, mama Stanisława z domu Jankowska, urodzona w Skale pod Ojcowem, brat Edward, siostra Janina, babcia Jankowska Anna. Tata wziął siekierę i chciał uciekać przez okno, ale dom w szybkim czasie został otoczony przez banderowców uzbrojonych w kosy, siekiery, łopaty i inne narzędzia zbrodni. Wywołano babcię po nazwisku. Odpowiedziała: „Jestem kobietą i boję się wyjść”, ale w końcu poszła. Ja za sąsiadem uciekłam na strych. Próbowaliśmy schować się pod beczkę, ale rozsypała się. Wróciłam na dół i ze swoim bratem ukryłam się w piwnicy, która była pod komorą. Mama z malutką siostrą przy piersi została na drabinie stojącej w komorze i prosiła Ukraińca: „Co ja jestem wam winna, darujcie nam życie”, ale „had” uderzył ją. Usłyszałam jej śmiertelne chrapanie. Dziecko jeszcze wołało mnie „Lula” i prawdopodobnie żywe zostało wrzucone do dołu. Jak zginęli tato, sąsiad, babcia — nie wiem. W piwnicy leżałam na drewnianej belce, a brat mnie sobą zakrywał. Po krótkim czasie „had” wszedł na schody piwnicy, trzymając główkę maszyny do szycia „Singer” i odwrócony do nas plecami krzyknął: „Wyłaź”. Brat usłuchał, wyszedł i został zabity. Strzałów w tej masakrze nie było. Ukraińcy wykopali pod oknem dół i wrzucili doń moich rodziców. Tato miał 43 lata (były legionista), mama 33 lata. W piwnicy siedziałam długo. Po wyjściu z niej widziałam w domu powyrzucane wszystko z szafy, krew na podłodze i ścianach, powybijane okna. Wyskoczyłam oknem i udałam się do sąsiada Sowieta, u którego poznałam nasze konie. Ten człowiek z rodziną szykował się do wyjazdu, a mnie odesłał do sołtysa Ukraińca, który mieszkał około 3 km w kierunku Wólki Swojczowskiej [gm. Werba, pow. Włodzimierz]. Po zatrzymaniu się w przydomowym zagajniku, zbliżałam się do sołtysa pod nazwiskiem Środa. Banderowiec na koniu mnie zauważył i okrążył ten zagajnik, a ja zdążyłam dobiec pod dom Środy, z przeciwnej strony podwórka. Na podwórzu sołtysa zastałam kilku banderowców. Przedstawiono mnie, że to polskie dziecko. Oni zapytali mnie, czyja ja jestem, jak nazywali się moi rodzice i powiedzieli: „Jak została, to niech będzie”. Stałam się sługą rodziny ukraińskiej. Pasłam krowy. Budzono mnie tam bardzo wcześnie. Dawano mi robótki na drutach. Jak czegoś nie mogłam wykonać, bito mnie batem po nogach. Boso wypędzano mnie wczesną wiosną i późną jesienią, bez ubrań na pastwisko. Wchodziłam na drzewo, aby podkulić zmarznięte nogi. Na stopach miałam wrzody, które bardzo bolały i nie dawały spać, w nocy z bólu jęczałam. Na dzień wydzielano mi kromkę chleba. Z nędzy miałam głowę całą w strupach, maszynką ścięto mi włosy. Stałam się zdziczałym dzieckiem. Na polskie słowa uciekałam. Nie wiedziałam, ze strachu po przebytej rzezi, kim ja jestem. Po polsku umiałam tylko śpiewać „Serdeczna Matko”. Przy pasaniu krów śpiewałam, płakałam i tak zasnęłam, a krowy [gdzieś] podziały się i dalej wielki strach, co będzie? Rozmawiałam po ukraińsku i przyjęłam w cerkwi komunię św. Pamiętam wielki dym, jaki widziałam w czasie podminowania kościoła w Swojczowie — na wschód od Teresina. Byłam świadkiem zamordowania dwojga dzieci, z których jedno spało w kołysce. Działo się to w czasie zbliżających się świąt Bożego Narodzenia 1943 r. Ojciec dzieci był Ukraińcem, a matka Polką, co zrobiono z matką, to nie pamiętam, chyba zabili. U tych Ukraińców byłam rok, gdyż wyprawa po mnie kuzynów z rodziny taty nie dawała żadnych rezultatów. Nigdy mnie nie mogli zastać, gdyż Ukrainka na noc wyjeżdżała na inną wieś i mnie zabierała [z sobą]. Od Ukrainki z Teresina zabrali mnie ciocia Romualda Puzio, która była młodą mężatką w stanie błogosławionym (mieszka w Hrubieszowie) i stryjek śp. Stanisław Bojko. Dzięki poświęceniu się cioci i stryjka zostałam uratowana od nieustannej poniewierki w rodzinie ukraińskiej. /…/ Teresin nie istnieje na mapie. Ukraińcy posadzili las. Wśród tych drzew rosną krzewy z ogródków i drzewa owocowe.

źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa – sierpień oraz lato 1943 roku”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Wielosz Rozalia z d. Bojko, wspomnienia; w: Siemaszko Władysław, Siemaszko Ewa, „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 – 1945”, w: Warszawa 2000, s. 1241—1242

[Innym razem ta sama] Rozalia Wielosz płakała, opowiadając o wydarzeniach [w Teresinie gmina Werba] sprzed 75 lat  […]
Mama tuliła do piersi wyrwaną ze snu siostrzyczkę. Janinka okropnie płakała. Pewnie wyczuwała, że rodzice się boją, że zaraz stanie się coś potwornego. Dzieci — nawet malutkie — takie rzeczy wiedzą.
Nie czekaliśmy długo. Niebawem przyszli pod nasze okna. Zaczęli krzyczeć, dobijać się. Rąbać drzwi siekierami. Przerażenie, panika, groza. Co robić!? Gdzie się skryć!?
”.
Wraz z małym braciszkiem Edziem Rozalia czmychnęła do piwnicy  […]
Z góry dochodziły do nas odgłosy szarpaniny i uderzeń. A potem rozległ się przeszywający, rozdzierający krzyk mojej mamy. Do dzisiaj ten krzyk dźwięczy mi w uszach.
Moja siostrzyczka Janinka zaczęła jeszcze bardziej płakać. Domyślałam się, że Ukraińcy musieli ją wydrzeć z objęć mamy. A mamę zaczęli mordować. Krzyknęła tylko:
— Jestem matką, kobietą, darujcie mi życie!  […]
Wydawałoby się, że mama z małym dzieckiem na ręku jest nietykalna. Że każdemu chrześcijaninowi kojarzy się z Maryją z dzieciątkiem Jezus na ręku.
Ukraińscy nacjonaliści byli jednak w morderczym szale. Nie było dla nich żadnych świętości. Nie mieli żadnych hamulców i żadnych skrupułów.
Łuuuup.
Łuuuup.
Łuuuup.
Kilka uderzeń siekierą. Dźwięk jakby ktoś rąbał drewno. A to była rąbana moja mama.
A potem rozległo się ciche rzężenie konającej.
[Ledwie póltoraroczna] Janinka krzyczała zaś rozdzierająco:
— Lula! Lula! Lula!
W swoich ostatnich chwilach życia wzywała mnie, swoją siostrę.
A ja siedziałam w ciemnej piwnicy. Skulona, sparaliżowana ze strachu. Jezus Maria… Jak trudno to wszystko oddać w słowach…

Z pogromu ocalała tylko Rozalia. Kiedy Ukraińcy zamordowali siostrzyczkę i rodziców, jeden z nich stanął w wejściu do piwnicy i zaczął krzyczeć, żeby osoby ukrywające się w niej wyszły na górę. Braciszek wstał i poszedł w stronę światła. Gdy stanął obok upowca — od razu otrzymał cios siekierą w głowę.
 […] Wówczas upowiec sobie poszedł. Najwyraźniej myślał, że w piwnicy schowało się tylko jedno dziecko.
Ostrożnie wyszłam na górę. Domu nie poznałam. W ciągu kilku godzin został dokumentnie zdewastowany. Szyby w oknach powybijane, bryzgi krwi na bielonych ścianach. Na podłodze walały się wyrzucone z szafek ubrania, pamiątki rodzinne, zdjęcia. Wszystko podeptane, zniszczone. Zbrukane. A pośrodku czarny różaniec mojej mamy. Podniosłam go z podłogi, ostrożnie zawiesiłam na szyję. I wyskoczyłam przez okno”.
 […] Długo tułała się po wsi. W końcu dostrzegli ją Ukraińcy. Stał się jednak cud. Nie zabili jej  […] Przygarnęła ją do siebie żona sołtysa. Ukrainka. Traktowała ją fatalnie, ale mała Rozalia i tak była jej wdzięczna  […]
Kiedy po wojnie przyjechał po nią stryj, Rozalia nie chciała z nim iść. Nie chciała opuścić ukraińskiego domu. Zapomniała już nawet, jak mówi się po polsku, i tylko powtarzała:
— „Ciotko, ja nie pujdu!
 […] Na Wołyń wróciła w 1996 roku  […] Rok później postawiła w rodzinnym Teresinie ośmiometrowy krzyż  […] Tam, gdzie kiedyś były domy, rośnie dziś las. W miejscu, gdzie stało rodzinne gospodarstwo pani Rozalii, wyrósł owocowy sad.
Tyle po nas zostało. Drzewa i samotny krzyż”.

źródło: Herbich Anna, „«Kopnął mnie mocno, ja się nie poruszyłam» – wspomnienia wołyńskich ocalonych”, Relacja Rozalii Wielosz; w: portal: Rzeczpospolita.pl — internet: www.rp.pl [dostępny: 2018.07.15]

Kilka dni po tym, jak spotkałam Wesołowską, do naszego domu przyszedł mój szwagier Stanisław Rokicki lat ok. 25. Z miejsca zaczął nam opowiadać, co się wydarzyło w ostatnich dniach na naszym Teresinie, mówił z przejęciem tak: „Ci co nie uciekli do miasta, to Ukraińcy zachęcali ich, żeby zbierali zboże, co było na polach i wszystko zwieźli z pól w sterty. I w tą właśnie sobotę wszystkim dali po kawale mięsa, żeby się jeszcze najedli, a w nocy zaszli od strony Włodzimierza Wołyńskiego i kogo spotkali, to już żywy nie uszedł. Na szczęście już od pewnego czasu wszyscy baliśmy się o swoje życie i nie nocowaliśmy w naszych domach. Ja i moi koledzy (w tym chyba Sobolewski), spaliśmy zwykle w naszej stodole na wyschniętej koniczynie. Moja żona Maria z naszym synkiem Kazimierzem, zaledwie 6–miesięcznym dzieckiem, Irena z córką Celinką oraz Leokadia nocowali wszyscy razem, zwykle w naszym domu. I tej tragicznej nocy, kiedy banderowcy urządzili nam rzeź na całym Teresinie, było tak samo. Jeszcze była noc, gdy obudził nas gwałtowny brzęk bitych szyb oraz straszny, przeraźliwy krzyk mojej żony Marii oraz obu pozostałych sióstr. Po chwili nastąpiła znowu gwałtowna cisza. My w tym czasie, zdjęci strachem, staraliśmy się głębiej zakopać w koniczynie. Baliśmy się bowiem, że teraz zaczną szukać także w stodole. Do świtu było już jednak cicho i spokojnie. Nad ranem, jak tylko się rozwidniło, wyszliśmy z ukrycia i starannie obszukaliśmy nasz dom i podwórko, ale nigdzie nie znaleźliśmy ciał pomordowanych, ani nawet śladów krwi. Jedynie pobite okna świadczyły, o tej tragedii, która się tu dziś wydarzyła, a której byliśmy świadkami”.

źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa – sierpień oraz lato 1943 roku”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Roch Sławomir Tomasz, „Wspomnienia Heleny Wójtowicz z d. Karbowiak z osady Budki Kohyleńskie w pow. Włodzimierz”; w: portal: Wołyń, w: Glasgow, Szkocja, 12.06.2011 r. — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.04.11]

Wspomina pani Leokadia Baumgard z d. Sobolewska z Teresina: „Usłyszeliśmy rano naraz brzęk szyb w oknie. Ja i pozostali z rodziny Buczkowskich zerwaliśmy się z łóżek patrzymy, a w oknie są widły i siekiery. W sieni była drabina na strych, postawiliśmy drabinę i uciekamy po niej na górę, jedna drugą się pyta: «Co jest?!» Nikt nic nie mówi!  […] a matka Buczkowskich, córka, Ola i Genowefa, wyszli ze strychu same na zewnątrz, drugą drabiną i innym wyjściem i tam je zabili. Gienia uciekała koło szkółki do lasu ale dopadli ją, zaciągnęli na podwórko i też zabili. Opowiadali nam rodzice, którzy byli w stodole i patrzyli przez szpary jak mordują dzieci i babcię. My obie z Lodzią byłyśmy tymczasem schowane w plewach, jak długo nie wiem, może godzinę. W pewnym momencie na strych wlazł Ukrainiec i chodził z toporem, słychać było jak stukał po podłodze. Pan Bóg dał, że nas nie widział, bo oni bandyci byli pijani. Powiedział tak: «Chto je nechaj wyjde!!». Tyle pamiętam! Bóg dał, że nas nie zobaczył, zszedł na dół i poszli dalej mordować, do Krochmala. Słychać było jęki, rąbanie, ile ich zginęło nie wiem, tak chodzili od domu do domu. Zrobiło się cicho  […] Nie wiem co mi przyszło do głowy ale powiedziałam do Lodzi: «Zmówmy pacierz!!» a po modlitwie mówię do niej: «Schodzimy na dół». Drabina podstawiona była z dworu, po niej właśnie bandyta wlazł na strych szukać pozostałych. Powiedziałam do niej: «Idziemy do mego domu zobaczyć co z moimi rodzicami i rodzeństwem». Schodzimy po tej drabinie, a pod szczeblami była ziemia zmieszana z krwią. Musiała był płytka ziemia, bo słychać było charczenie, pod drabiną jeszcze konali ludzie, a my musiałyśmy deptać po nich żeby zejść na dół i uciekać. Przeszłyśmy koło Krakowiaka, bo chciałam zobaczyć, kto żyje, tym bardziej, że u nich był schowany mój brat Mieczysław i Jan Topolanek. ale było pełno krwi na podwórzu, słychać charczenie było, bałam się więc uciekałyśmy dalej koło mojej cioci Teresy Klimczak, siostry mojego ojca. Moja starsza siostra chodziła do niej spać ale było wszystko otwarte, drzwi i okno otwarte, krew pod drzwiami, też słychać było charczenie. Wiedziałam, że nie żyją, mogą nas bandziory zobaczyć i zabić więc uciekamy dalej do mego domu, zobaczyć co się dzieje. Wchodzimy na podwórko pełne krwi, drzwi otwarte, wołam: «Mamo! Mamo!!» W tym czasie mój rodzony brat Witold usłyszał moje wołanie i wyczołgał się spod łóżka, był cały umorusany we krwi. Pytam się go: «Gdzie są rodzice?!» a on do mnie, że już nie ma nikogo, on sam wyszedł z tego ranny w głowę. Został uderzony siekierą, ile razy tego już nikt nie wie. Wzięłam go na podwórko i obmyłam mu głowę, porwałam prześcieradło na kawałki i zawiązałam mu głowę, wzięłam też bułki w koszyk”.

źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa – sierpień oraz lato 1943 roku”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Roch Sławomir Tomasz, „Wspomnienia Wiktorii Baumgart z kolonii Teresin, pow. Włodzimierz Wołyński na Wołyniu”; w: portal: Wołyń, w: Glasgow, Szkocja, 15.04.2012, s. 2—3 — internet: btx.home.pl [dostępny: 2022.04.06]

Świadek Maria B.–Cz. (ur. 1923) datuje napad na 11 lipca 1943 roku: „Na Wołyniu mieszkaliśmy od pokoleń  […] Byłam już mężatką i miałam roczną córeczkę Reginkę. Mieszkaliśmy z mężem w domu moich rodziców. Była z nami jeszcze Tamarka, ośmioletnia dziewczynka, którą porzucili Rosjanie w 1941, uciekając przed Niemcami. Nie znała swojego nazwiska. Przygarnęliśmy ją. Na początku 1943 roku zaczęły przenikać do Teresina ponure wieści. Nie chciano dać temu wiary, ale kiedy w cerkwi w Swojczowie Ukraińcy poświęcili kosy, siekiery, łopaty, widły, mieszkańców parafii Swojczów ogarnęła trwoga. W dzień pracowaliśmy na polu i w obejściu, noce spędzaliśmy w zbożu, w stogach siana, stodołach lub zbierając się po kilka rodzin i wystawiając warty, żeby nie dać się zaskoczyć bandytom. /…/11 lipca przyszli u schyłku nocy. Około trzeciej usłyszałam ostre szczekanie psów. Wybiegłam z mężem i ojcem na podwórze. Od strony ukraińskich wsi Gnojno i Mohylno szła szerokim łanem w stronę naszej osady jakby chmura ludzi. Słychać było dudnienie kroków. Cofnęliśmy się do domu. Chwyciłam córeczkę i ukryłam się z nią w piwnicy, pod podłogą kuchni, za rzędem beczek. W tym czasie Reginka była chora na koklusz i bardzo głośno kasłała; bałam się, że kaszel zdradzi kryjówkę, ale dziecko wyczuło zagrożenie i siedziało cichutko. Słyszałam płacz i rozpaczliwe krzyki moich bliskich, których wywlekano z domu i zabijano na podwórzu. Słyszałam też krzyki oprawców. Nie padł ani jeden strzał – zabijali siekierami, widłami. Struchlała, oczekiwałam na swoją kolej. Gdy płacz i prośby moich bliskich ustały, zobaczyłam, jak uchyla się właz do piwnicy i [usłyszałam] męski głos: «Ne maje nykogo». Po jakimś czasie, gdy zupełnie ucichły głosy ukraińskich bandytów, wyjrzałam przez okno w kuchni. Oczom moim ukazał się potworny widok. Mama, ojciec, siostra, mąż, dzieci: Krysia i Tamarka – leżeli na podwórzu z odrąbanymi głowami w morzu krwi. Cofnęłam się do kryjówki. Przesiedziałam tam cały dzień. Gdy o zmierzchu wyjrzałam po raz drugi na podwórze, zwłok moich bliskich już nie było, zostały zakopane w obejściu. Cały nasz dobytek rozgrabiono. Nocą wymknęłam się z córeczką na ręku, jak stałam, w jednej sukience, bez kromki chleba na drogę. W jednej chwili straciłam wszystko – rodzinny dom, najbliższych. Czołgając się, oddaliłam się w stronę pól. Nocą szłam przez bagna, zwane rudowinami, w dzień siedziałam w łozach. Wiedziałam, że aby żyć, muszę pokonać 17 kilometrów drogi do Włodzimierza Wołyńskiego”. (Lato 1943 – „Karta” — 43 /2004/, wybór i opracowanie Barbara Odonus).
Relacjonuje Witold Sobolewski: „Tej nocy spaliśmy wszyscy w swoim domu, gdy już świtało, bardzo raniutko, moja mamusia wstała już, aby robić oporządek i wtedy zobaczyła jak ponad oknem biegną obcy ludzie. Od razu domyśliła się, że to bandycki napad na ich rodzinę i od razu głośno krzyknęła do nas: «Uciekajcie bo bandyci! Będą nas mordować!!» Ja i moje rodzeństwo w tym momencie już nie spaliśmy i gdy tylko usłyszeliśmy krzyk naszej mamusi, natychmiast pozrywaliśmy się z łóżek. Mamusia też rzuciła się do ucieczki przez drzwi, ledwie jednak je otworzyła, tam już stał banderowiec i od razu palnął ją siekierą tak mocno, że mamusia po tym ciosie wypadła na dwór na ziemię. Ja uciekałem za moją mamusią, kiedy ona upadła, bandzior od razu palnął w głowę siekierą mnie, też upadłem na podłogę, poprawił mi drugi raz, trzeciego razu już nie pamiętam. Po moim trupie, jak sądził, pobiegł do naszej chałupy i od razu, w pokoju zaczął rąbać siekierą. moją starszą siostrę Feliksę lat około 16, a potem moją babcię Klimaszewską lat około 68, ale tego już nie widziałem. Ja tymczasem choć głowa bardzo mnie bolała, a krew się lała, nie utraciłem przytomności zupełnie, ale niemal instynktownie wsunąłem się, tak jak leżałem na ziemi, pod stojące obok łóżko. W tym samym czasie, gdy bandzior rąbał w pokoju Feliksę, przez drzwi na dwór wyskoczył nasz tatuś z braciszkiem Tadeuszem, ledwie dwu letnim. Za ojcem pobiegła na podwórko, moja młodsza siostra Czesława lat około 4 i chwilę krótką nie było ich. W tym momencie, nie widziałem co się dalej z nimi dzieje, miałem nadzieję, że zdołali uciec. Tylko tyle, że schowałem się pod łóżko, do kuchni wleciała z podwórka moja siostrzyczka Czesława, była cała pokrwawiona, krew lała się gwałtownie z jej malutkiej główki. Widać banderowiec chciał jej siekierą rozrąbać głowę, piszcząc strasznie, wskoczyła na swoje łóżeczko w pokoju. Bandyta nie dawał jednak za wygraną, zaraz za nią wleciał do domu z małym szpadelkiem wojskowym, wziął ją za jedną rękę i tak niósł dziecko na dwór, w tym samym czasie, po drodze, mocno uderzył ją tym szpadelkiem w głowę. Musiał ją co najmniej ogłuszyć, bowiem siostra przestała krzyczeć, a on dalej poniósł ja na dwór. Dopiero, gdy banderowiec opuścił z siostrą nasz dom, zrobiło się tak spokojnie i cicho, wtedy jakbym stracił na krótko przytomność, a może wciąż przerażony i zmęczony usnąłem, sam nie wiem. W każdym razie obudziłem się, gdy usłyszałem znowu kroki na podłodze, popatrzyłem i zobaczyłem moją starszą siostrę Wiktorię lat koło 14. Krzyknąłem na nią, aby mi pomogła, bo czułem, że jestem ciężko ranny. Zaraz też wyczołgałem się spod łóżka, a ona wyszukała w skrzyni białą poszwę z pierzyny i zawiązała mi głowę, bo krew wciąż szła. Zaraz też wyszliśmy z domu i pobiegliśmy do naszej cioci Józefy Topolanek, która mieszkała po sąsiedzku, tuż za miedzą. Tam na podwórku wołaliśmy ciocię, a ona po chwili wyszła do nas z ukrycia, z piwnicy, była przerażona wcale nie mniej niż my, ale przecież była osoba dorosłą, ufaliśmy, że ona wie co teraz trzeba robić. Rozglądając się na wszystkie strony, chwilę z nami rozmawiała, pytała siostrę: «a jak ty się przechowałaś, że nawet nie jesteś ranna?!» a ona odpowiedziała krótko: «Byłam u pani Buczkowskiej, tam się ukrywałam, a teraz właśnie wróciłam do domu, ale nasze wszystkie pobite pod stertą». Potem wspólnie uciekliśmy do miasta, a w drodze pomogli nam Polacy z Włodzimierzówki”. Relacjonuje Pani Buczkowska: „Tej nocy spaliśmy wszyscy niespokojnie, mój mąż już z wieczora poszedł do stodoły, ale nie wiem czy tam był. Ja spałam w domu ze swoimi dziećmi: z Eugenią, aleksandrą i Leokadią. Rano wstałam i poszłam wydoić krowę do obory, nagle usłyszałam w wiosce jakieś odgłosy, coś się działo. Wyszłam na podwórko o popatrzyłam na naszą kolonię, zobaczyłam że w naszą stronę idzie dużo ludzi z bronią, poznałam że to Ukraińcy. Od razu wiedziałam, że idą nas mordować, gwałtownie skoczyłam do naszego domu i krzyknęłam tylko: «Uciekajcie bo biją!!» Zaraz po tych słowach, pędem ukryłam się w stodole, gdzie na wszelki wypadek, miałam już wcześniej przygotowany schowek. Teraz przez szparę w stodole, uważnie obserwowałam nasze podwórko, patrzyłam co będzie działo się dalej. Zobaczyłam jak Ukraińcy wyciągają brutalnie z domu moją mamusię staruszkę oraz moją córeczkę aleksandrę. Tylko je wyprowadzili, od razu zaczęli je rąbać, mamusia zginęła od pierwszego cięcia, a Olesia poniosła szczególną ofiarę. Gdy bandyta uderzył ją siekierą pierwszy raz, upadła od razu, ale zaraz poderwała się z powrotem, to sadysta ją drugi raz siekierą. Klął przy tym po ukraińsku i bluźnił mówiąc: «Twiordy Lachi!» Po drugim ciosie znów zaklął, bo dziecko i to przetrzymało i poderwało się z ziemi. To on ją trzeci raz ciął w głowę, w tym momencie myślałam, że wprost oszaleję z bólu na miejscu, bowiem z domu, nieoczekiwanie wybiegła, druga moja córeczka Eugenia. Zaczęła błagać o życie siostry, klęczała i prosiła: «Panowie nie bijcie!!», ale ledwie wypowiedziała te słowa, a już bandzior palnął ja siekierą w głowę tak mocno, że tym razem poprawiać już nie było trzeba. Tak konały dwie moje córeczki i mamusia. Olesia na moich oczach dogorywała, widziałam i wraz z nią, niosłam jej śmiertelne drgawki. Eugenia z kolei była jeszcze taka młodziutka, a jednak stać ją było na tak szlachetny czyn, jej śmiercią byłam wprost zdruzgotana, sama się sobie dziwię, że nie zwariowałam. To było straszne, tego się wprost nie da opisać, co czułam, czy w ogóle jeszcze coś czułam. Jeśli człowiek może oszaleć od razu, to taka chwila jest temu chyba najbardziej sposobna. W tym momencie nie wiedziałam gdzie jest moja trzecia córeczka i czy w ogóle przeżyła ten pogrom. Długo tak jeszcze siedziałam i jak ogłuszona patrzyłam przez szpary stodoły na ciała moich najbliższych, zalewałam się przy tym serdecznymi łzami i może właśnie one, uratowały moje życie psychiczne. Po pewnym czasie dotarło do mnie, że raczej nikt tu już teraz nie przyjdzie, odważyłam się i wyszłam na podwórko do tych moich SKaRBÓW, NaJCZYSTSZĄ KRWIĄ OPŁUKaNYCH. Policzyłam ciała, było trzy i gdy wciąż zastanawiałam się, gdzie mogą być jeszcze inni. Z domu wyszła moja córeczka Leokadia i Wiktoria Sobolewska, również płacząc podeszły do mnie. Pomimo tak wielkiej tragedii, tym razem niemal szalałam z radości, że chociaż ta jedna mi została. Wiktoria widząc, co się u nas stało, przerażona, o również niepewny los swojej rodziny, szybko się pożegnała i pobiegła do swojego domu  […] W 1966 r. miałam ciężką operację, z której na szczęście wyszłam zdrowa. Już rok później pojechałam po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej do ZSRR, do Nowowołyńska. Gdy tak razem z babunią w najlepsze sobie wspominałyśmy, ona sama wspomniała tak: «O Michalinki dzieci, tu u nas zostały, ja je tak bardzo szkodowałam, nosiłam im jeść, pomagałam im jak mogłam. Radziłam tej największej dziewczynce, aby dla rodzeństwa i dla siebie ziemniaków nakopała, nasze jednak, jak mieli ich pomordować, zabrali ich z domu i poprowadzili do piwnicy Buczka». I w tym momencie nieznacznie wskazała ręką za mnie i powiedziała znacząco: «O Matryfan Ich pobił!» I dodała jeszcze cicho: «Te małe to na sztachetę żywcem nasadził, to większe to niósł w powietrzu za jedną rękę, a w drugiej miał siekierę, którą kilka razy uderzył dziecko w głowę». O najstarszym nie wspomniała, bowiem mnie po tych słowach zatrzęsło z bólu i złości i powiedziałam przerywając jej: «Wam to łatwo nie przejdzie, bo my Polacy rozsiani po całym świecie w ameryce i poza granicami i my o tem nie zapomnimy !» Ona tymczasem rzekła głośno do swojego sąsiada, który właśnie wyszedł ze swojej chaty po wodę: «Matryfan ty znajesz kto to?! To doczka sołtysa Rusieckocho!» ale on, tylko mruknął coś pod nosem i poszedł przez szosę z wodą, przy czym ręka mu się trzęsła jak w galarecie. Widać było gołym okiem, że go ta niespodziewana wizyta, raczej niemile zaskoczyła”...

źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa – sierpień oraz lato 1943 roku”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Roch Sławomir Tomasz, „Wspomnienia Janiny Topolanek z d. Rusiecka z kolonii Teresin w pow. Włodzimierz Wołyński”; w: portal: Wołyń, w: Glasgow, Szkocja, 25.03.2011 r. — internet: btx.home.pl [dostępny: 2022.04.06]

Była sobota 28 sierpnia 1943 r. Leokadia z Wiktorią Sobolewską, koleżanką z sąsiedztwa, babcią ze strony ojca oraz siostrami Olesią, która miała wówczas 17 lat i nieco młodszą Genią, postanowiły wyspać się w normalnych warunkach w domu (ze względów bezpieczeństwa bardzo często całe rodziny nocami ukrywały się poza domem – przyp. autora). Śpiących obudziło nad ranem 29 sierpnia, ujadanie psów. Jak się później okazało, podzieleni na grupy ukraińscy chłopi z Kohylna i Gnojna, uzbrojeni w kosy, siekiery, widły i inne narzędzia zbrodni, wspólnie z upowcami okrążyli kolonię i wdzierali się do poszczególnych domostw. Ojciec Leokadii, Jan Buczkowski, z sąsiadami Sebastianami, przebywali w schronie. Matka Elżbieta z d. Marcówna, miała kryjówkę w stodole. Cała reszta rodziny znalazła się niestety w pułapce, chowając się instynktownie na poddaszu domu. Leosia z koleżanką cudem uniknęły śmierci. Przykryły się sianem i zostały przeoczone. Dwie starsze siostry i babcię zrzucono z poddasza, bestialsko zamordowano i zakopano na podwórzu lekko przykrywając ziemią. Przerażony ojciec Leokadii uciekał polami i dotarł do oddalonego o niecałe 15 km Włodzimierza, gdzie znalazł schronienie u znajomych. Przekonany był, że nikt z jego rodziny nie przeżył. Matka z kolei widziała co dzieje się z jej dziećmi, ale strach tak ją sparaliżował, że nie potrafiła wydać z siebie ani słowa, choć wydawało się jej, że krzyczy, aby darowali im życie. Przez tydzień chowała się jeszcze w swojej kryjówce, jednak nie odważyła się odkopać przysypanych ziemią ciał, by sprawdzić ile osób zamordowano. W końcu udała się do zaufanego ukraińskiego sołtysa Środy, który wozem przemycił ją do Włodzimierza. Tam ks. Stanisław Kobyłecki, proboszcz parafii farnej, organizował opiekę dla ofiar rzezi. Nieoczekiwanie odnalazła tam swojego męża. Jeszcze większe szczęście spotkało ją, kiedy okazało się, że żyje również najmłodsza córeczka Leosia.

źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa – sierpień oraz lato 1943 roku”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: „Zburzona sielanka w Teresinie”, wyszukał i wstawił: Bogusław Szarwiło; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.04.11]

źródło: „Rzeź w komisariacie Ukraina”; w: „Głos Wągrowiecki”, w: 4 sierpnia 2011 — internet: www.gloswagrowiecki.pl [dostępny: 2011.08.04]

sprawcy

Ukraińcy

ofiary

Polacy

ilość

w tekście:

co najmniej 207

min. 207

max. 207

nr ref.:

04118

data:

1943.12

lokalizacja

opis

dane ogólne

Teresin

Stałam się sługą rodziny ukraińskiej. Pasłam krowy. Budzono mnie tam bardzo wcześnie. Dawano mi robótki na drutach. Jak czegoś nie mogłam wykonać, bito mnie batem po nogach. Boso wypędzano mnie wczesną wiosną i późną jesienią, bez ubrań na pastwisko. Wchodziłam na drzewo, aby podkulić zmarznięte nogi. Na stopach miałam wrzody, które bardzo bolały i nie dawały spać, w nocy z bólu jęczałam. Na dzień wydzielano mi kromkę chleba. Z nędzy miałam głowę całą w strupach, maszynką ścięto mi włosy. Stałam się zdziczałym dzieckiem. Na polskie słowa uciekałam. Nie wiedziałam, ze strachu po przebytej rzezi, kim ja jestem. Po polsku umiałam tylko śpiewać „Serdeczna Matko”. Przy pasaniu krów śpiewałam, płakałam i tak zasnęłam, a krowy [gdzieś] podziały się i dalej wielki strach, co będzie? Rozmawiałam po ukraińsku i przyjęłam w cerkwi komunię św. Pamiętam wielki dym, jaki widziałam w czasie podminowania kościoła w Swojczowie — na wschód od Teresina. Byłam świadkiem zamordowania dwojga dzieci, z których jedno spało w kołysce. Działo się to w czasie zbliżających się świąt Bożego Narodzenia 1943 r. Ojciec dzieci był Ukraińcem, a matka Polką, co zrobiono z matką, to nie pamiętam, chyba zabili. U tych Ukraińców byłam rok, gdyż wyprawa po mnie kuzynów z rodziny taty nie dawała żadnych rezultatów. Nigdy mnie nie mogli zastać, gdyż Ukrainka na noc wyjeżdżała na inną wieś i mnie zabierała [z sobą]. Od Ukrainki z Teresina zabrali mnie ciocia Romualda Puzio, która była młodą mężatką w stanie błogosławionym (mieszka w Hrubieszowie) i stryjek śp. Stanisław Bojko. Dzięki poświęceniu się cioci i stryjka zostałam uratowana od nieustannej poniewierki w rodzinie ukraińskiej  […] Teresin nie istnieje na mapie. Ukraińcy posadzili las. Wśród tych drzew rosną krzewy z ogródków i drzewa owocowe.

źródło: Żurek Stanisław, „75. rocznica ludobójstwa – grudzień 1943”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Wielosz Rozalia z d. Bojko, wspomnienia; w: Siemaszko Władysław, Siemaszko Ewa, „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 – 1945”, w: Warszawa 2000, s. 1241—1242

sprawcy

Ukraińcy

ofiary

Polacy

ilość

w tekście:

2 – 3

min. 2

max. 3

LIST do KUSTOSZA/ADMINISTRATORA

Autorzy niniejszego opracowania informują, że każda korespondencja wysłana na podany poniżej adres portalu Genocidium Atrox może zostać opublikowana — verbatim w całości lub części, wraz z podpisem — chyba że zawierać będzie explicite odnośne zastrzeżenie. Adres Emajl nie będzie publikowany.

Jeśli na Państwa urządzeniu działa klient programu pocztowego — taki jak Mozilla Thunderbird, Windows Mail czy Microsoft Outlookopisane m.in. Wikipedii — by skontaktować się z Kustoszem/Administratorem i wysłać korespondecję proszę spróbować wybrac link poniżej:

LIST do KUSTOSZA/ADMINISTRATORA

Jeśli natomiast Pan/Pani nie posiada takowego klienta na swoim urządzeniu lub powyższy link nie jest aktywny proszę wysłać Emajl za pomocą używanego przez Pana/Panią konta — w stosowanym programie do wysyłania korespondencji — na poniższy adres:

ADRES EMAJL

jako temat podając:

GENOCIDIUM ATROX: TERESIN

WYJAŚNIENIA

  1. Brak precyzyjnej informacji o sprawcach w opisie konkretnego wydarzenia oznacza, iż były nimi osoby określone w danych ogólnych dla tego wydarzenia.
  2. Nazwa miejscowości w czasach II Rzeczpospolitej oznacza nazwę obowiązującą ok. 1939 r., czyli ostatnim roku niepodległości II Rzeczypospolitej.
  3. Dane regionalne miejscowości współcześnie — czyli powiat i województwo w Polsce oraz region i obwód na Ukrainie — jeśli wszelako na Ukrainie, to zgodnie z podziałem administracyjnym Ukrainy obowiązującym do 2020 r.
  4. Wyjaśnienia ogólne ⇒ TUTAJ.
  5. Przyjęte założenia co do szacunku liczby ofiar ⇒ TUTAJ.