Rzymskokatolicka Parafia
pw. św. Zygmunta
05-507 Słomczyn
ul. Wiślana 85
dekanat konstanciński
archidiecezja warszawska
LUDOBÓJSTWO dokonane przez UKRAIŃCÓW na POLAKACH
Opisy zbrodni (dane za okres 1943–1947)
Miejscowość
II Rzeczpospolita
Radomle
współcześnie
rej. Kowel, obw. Wołyń, Ukraina
info ogólne
miejscowość nieistniejąca
Zbrodnie
Sprawcy:
Ukraińcy
Ofiary:
Polacy
Ilość ofiar:
min.:
4
max.:
99
wydarzenia
nr ref.:
03971
data:
1943.12.25
lokalizacja
opis
dane ogólne
W Boże Narodzenie rankiem upowcy i okoliczni chłopi ukraińscy dokonali napadu na ludność polską mordując siekierami, nożami, widłami, bagnetami itp. atak nastąpił o świcie niemal jednocześnie na trzy z wymienionych wiosek i pozorowany na oddziały partyzanckie AK stacjonujące w Kupiczowie. Napastnicy użyli przy tym podstępu przebierając pierwszą linię atakujących w niemieckie mundury, by uzyskać efekt zaskoczenia, co się rzeczywiście udało. Zgromadzili tak znaczne siły, że byli pewni zwycięstwa, czego dowodem był jadący pop mający odprawić mszę dziękczynną w Zasmykach. Samoobrona polska jednak podjęła nierówną walkę. Poniżej fragmenty relacji uczestników i świadków tego wydarzenia. Janina Gruszka: „Razem z moim ojcem patrzyły, jak giną zastrzelone w tył głowy matka i rodzeństwo. Józia ciężko ranna w głowę i nogi patrzyła, jak płacze 9–cio miesięczne dziecko leżąc obok nieżyjącej już matki. Bandyta uderzając je kolbą karabinu dodał: «Ty naszewo brata muczysz». Leżenie na bezruchu też nie okazało się idealnym rozwiązaniem, nie wszystkich to uratowało, albowiem ukraińskie zbiry biegały od osoby do osoby leżącej na śniegu i strzelały w tył głowy. W taki oto sposób zginęli najbliżsi: siostra mojej mamy i jej troje dzieci, babcia i sąsiadka. Moja siostra Czesia dostała serię w głowę, uciekając w kierunku lasu, jak długo żyła, nie wiadomo, na drugi dzień znaleziono ją martwą. Do mojego ojca podchodzili trzy razy i za trzecim razem strzelili do niego. Pocisk trafił w kołnierz i ramię. Po pewnym czasie dostał dreszczy z zimna i upływu krwi. Leżąc tak na śniegu myślał, że jak przyjdą czwarty raz, to rozpoznają, że żyje, ale na szczęście nie zdążyli” […] W Lublatynie stacjonował od miesiąca września nieduży, bo chyba 12 osobowy uzbrojony oddział, a dowódcą tego oddziału był Malinowski Józef. Ten Oddział i kilku ludzi z samoobrony Lublatyna pierwsi udzielili pomocy napadniętej Radomli […] Oddział Malinowskiego bez dokładnego rozpoznania sytuacji i bez zajęcia dogodnych stanowisk wbiegł wprost na otwarty teren poza budynkami, skąd otrzymał silny ogień z ukrytych stanowisk ukraińskich. Niewątpliwie oddział Malinowskiego dużo pomógł dla Radomla, bo już w tej części wsi Ukraińcy nie spalili budynków no i udaremnił im dalsze plądrowanie zagród i wyłapywanie ludzi. Byli już związani walką z Polakami. Jednakże ich siły były dużo większe i uzbrojenie mieli lepsze, posiadali dużo broni maszynowej, czego nie mieli Polacy. W oddziale Malinowskiego w walce w Radomlu zostali zabici 4 żołnierze i ranny został dowódca Malinowski Józef. Reszta żołnierzy Malinowskiego i kilku z samoobrony Lublatyna nadal skutecznie broniła się i nie dopuszczali Ukraińców do budynków. Ukraińcy próbowali zajść ich z boku, skąd byli widoczni, lecz jeden z samoobrony Lublatyna, a był to Bielecki antoni, chłop wojskowy i dobry kłusownik, ze swego dobrego stanowiska położonego nieco w tyle, każdego który próbował zajść kład trupem. Zastrzelił też ich dowódcę i nie dopuścił tych co chcieli go zabrać. Przy nim zdobyto pepeszę, pistolet Walter, mapnik, notatki i brzytwę […] . Janina Gruszka: „Wciągają mnie do pobliskiego rowu. W rowie jest już kilka osób — to samoobrona, kilku żołnierzy i nas dwie, miałam wówczas 16 lat. Z rowu nikt nie może się wychylić, gdyż jesteśmy pod obstrzałem, bandyci kryjąc się za drzewami mają nas na celu. Ktoś powiedział: «Nie możemy czekać na śmierć», jeden ryzykuje, wychyla się, dostaje w sam środek czoła — młody chłopak. Po pewnym czasie drugi z automatem w ręku tuż obok mnie za bardzo się wychylił, dostaje w samo serce, pada przy mnie. Po raz pierwszy widzę, jak umiera młody żołnierz. Zosia, bardziej przytomna, dopada do niego by ratować, ale na próżno, chłopak umiera. Czasami myślę dzisiaj, że może jego matka nigdy się nie dowiedziała o tym, że jej syn jest pochowany na cmentarzu w Zasmykach. Pan Ostrowski przejął dowództwo nad naszą grupą samoobrony, kazał zabrać broń od nieżyjących, zabrałam więc automat, który upuścił umierający chłopak. Nie wiem, jak długo to wszystko trwało, zaczynamy zdawać sobie sprawę, że nie wyjdziemy stąd żywi. Decyzja dowódcy jest bronić się do ostatka i nie poddać żywymi, a bandyci są coraz bliżej. «Boże, ratuj nas — pomyślałam — już dzisiaj czwarty raz jestem w obliczu śmierci, czy nie ma żadnego ratunku, nadziei na przeżycie?»” Co działo się w tym czasie w środku wioski opowiada Monika Solecka–Nowicka: „Niektóre sceny z napadu na Radomle były straszne. Na przykład w domu Kowalewskich: młodzi uciekli, Stasiek i Janek walczyli, a dwoje staruszków – rodziców zostało z własnej woli. Byli pewni, że Ukraińcy uszanują ich wiek. W momencie gdy bandyci wyważali drzwi, ojciec siedział w pokoju przy oknie, matka ukryła się za pchniętymi z całą siłą drzwiami. Oprawcy rzucili się ku bezbronnemu starcowi. Zaczęli go najpierw niemiłosiernie bić, potem kłuć bagnetem i nożami. Ledwo żywa z przerażenia i grozy staruszka żona patrzyła z ukrycia na krwawą scenę. Wreszcie na pół omdlała ze strachu i szoku, aby już nie widzieć okrutnych tortur, wyskoczyła z kryjówki i zadziwiająco szybko, jak na jej wiek, zbiegła do piwnicy. Gromada zbirów tak była zajęta znęcaniem się nad nieszczęśliwym bezbronnym starcem, że nie zauważyła obecności, a potem ucieczki świadka zwyrodniałych czynów. Kobieta zaszokowana makabrycznym widokiem długo nie mogła dojść do siebie. Po wielu dopiero godzinach, gdy po napastnikach zostały już tylko trupy i pogorzeliska, a oni sami znajdowali się już gdzieś za Turią, opowiadała starczym, łamiącym się głosem krwawą scenę śmierci męża. Spod popiołów spalonego domu wydobyto później garść zwęglonych kości nieszczęsnego staruszka. W jednym z domów napastnicy spalili żywcem kilkunastoletnią dziewczynę. Świadkowie obserwujący zdarzenie z ukrycia, z zupełnym niedowierzaniem opowiadali o zwierzęcej uciesze ryzunów, patrzących na męczarnie płonącej. Trudno też opisać przeżycia ojca, który przyszedł po paru godzinach razem z oddziałem na pogorzelisko i stał jak skamieniały nad kupką popiołów swego kochanego dziecka” […] Leon Karłowicz: „Ukraińcy strzelali zawzięcie. Coraz to ktoś padał — zabity lub ranny. Zabitych zostawiano, rannych usiłowano zabierać z sobą, by nie dostali się w ręce oprawców. W pewnym momencie została ranna kobieta w podeszłym wieku, uciekinierka ze wschodnich terenów powiatu kowelskiego. Obok niej biegły dwie jej córki. Starsza była żoną jednego z naszych żołnierzy «Lwa» – Kazimierza Stępowskiego. Widząc padającą matkę obie córki usiłowały chwycić ją pod ręce i pomóc w ucieczce. aby do Janówki! Tam już znajdzie się jakiś ratunek, lecz ranna nie była w stanie nawet poruszać nogami, ponieważ postrzał okazał się bardzo groźny. Można było staruszkę tylko nieść, a na to nie pozwalały warunki. Ukraińcy byli tuż, tuż. Wtedy matka zaczęła błagać swe pociechy: – Uciekajcie! Mnie już nic nie pomożecie. ale wy młode uciekajcie! Jak najprędzej! Mijali pędem trójkę kobiet inni uciekający. Słyszeli prośby staruszki i wzywali obie córki do pośpiechu. Niech one przeżyją! Obie pozostały przy matce. Kiedy wieczorem znaleźli je nasi, […] ujrzeli tragiczny obraz okrucieństwa. Jedna miała rozciętą siekierą głowę na pół, a wszystkie trzy ciała podziurawione jak sitko. Znęcano się nad nimi w bestialski sposób. I zrobili to ludzie.! […] J. Turowski: szczególnie skuteczne okazało się uderzenie placówki z Zielonej pod dowództwem sierż. Józefa Cienkusza «Liścia», który od strony Zadyb zaatakował napastników. Ten oddział mimo, że nie był duży to wykorzystał efekt zaskoczenia atakując w miejscu w którym bulbowcy w ogóle nie spodziewali się, od tyłu czyli od Zadyb. Determinacja Polaków idących z pomocą była wielka, bo ciągle słyszeli walkę mieszkańców Radomla w kilku miejscach i widzieli płonącą część wioski. Ten atak zaskoczył Ukraińców pastwiących się nad mieszkańcami Radomla i wywołał panikę na tyłach atakujących Janówkę”. K. Doliński: „Około 12–tej ruszyliśmy od czoła do ataku, a z boku na całej długości Zasmyk ruszył atak z Zasmyk. a Zasmyczanie byli nie tylko zaprawieni w boju, ale ruszyli na pomoc sąsiadom i krewnym mieszkającym w Janówce. Bolek Gissyng, sympatyczny i wesoły chłopak rwał się do przodu, bo tu przecież mieszkała jego sympatia, prawie narzeczona Lodzia Czechowska, urodziwa dziewczyna. I zginął nieomal koło jej domu skoszony serią z ukraińskiego automatu. Kontratak Polaków okazał się bardzo skuteczny”. K. Doliński: „Banderowcy zaczęli szybko się cofać, wszystko paląc. Spalili połowę Janówki. Część od jeziora zajęły Zasmyki, a banderowcy uciekali polem. Moja walka skończyła się w zabudowaniach Mazura nad jeziorem. Ja leżałem za szczapami drewna w które rąbnął pocisk, kartacz wystrzelony od strony wiatraka. Obudziłem się w szpitalu w Zasmykach u gospodarza Brzózki. Z opowiadań wiem, że pomoc z Kupiczowa nadeszła gdy nasi już byli za jeziorem”. […] Bogusław Szarwiło: „opowiadał mi Czesiek Lenkowski: Na polach Batynia pod Zadybami dogoniliśmy grupkę Ukraińców ciągnących sanie na których siedział pop. Ponieważ konie zostały wcześniej ubite podczas jazdy, sanie ciągnęli ukraińscy chłopi. «Chlapcy ja wasz Batiuszka» krzyczał z daleka do nas myśląc, że jesteśmy bulbowcami. Na saniach chłopaki z innych wsi znaleźli zrabowane ornaty i któryś nie wytrzymał, syknęła seria. Polska odsiecz przeleciała jak wicher przez Batyń, Radomle, Zadyby i zatrzymała się dopiero na rzece Turii przez którą w pław przeprawili się lub przeprawiały się ukraińskie niedobitki” […] F. Budzisz: „Po powrocie do Zasmyk pobiegłem zaraz na przykościelny plac, gdzie zwożono pomordowanych i poległych. Na zakrwawionym śniegu leżało już kilkadziesiąt ciał. Ludzie chodzili obok, rozpoznając martwych bliskich i znajomych. Inni klęczeli lub siedzieli na śniegu przy ciałach, opłakując ich śmierć. W pamięć wryły mi się cztery leżące obok siebie ciała z przykrytymi głowami. Były to dwie może dziesięcioletnie dziewczynki, ich mama i babcia, która, jak mówiono, przybyła do nich na święta. Podczas ucieczki babcia została ranna — pocisk karabinowy strzaskał kolano. Błagała wnuczki i ich mamę, by ratowały się ucieczką, ale one nie chciały już rozstać się z babcią. Banderowcy dopadli ich na polu i — oszczędzając amunicję — roztrzaskali im głowy. Kolbami” […] J. Gruszka: „To okrutne spustoszenie, jakie zrobili banderowcy w naszej rodzinie, było nie do przeżycia. Siedem trumien, chorzy, ranni, straciliśmy wszystko. Zostaliśmy w tym, co było na nas. Od kul ocalał jedynie szwagier Piotr Szewczyk, no i ja. Pogrzeb — dwie córki moich rodziców, Wanda Raczyńska–Szewczyk z 1922 r., 21 lat, Czesława Raczyńska z 1930 r., 12 lat, Wiktoria Raczyńska, 74 lata, Helena Wałęga, 40 lat, Józefa Wałęga, 16 lat, antoni Wałęga, 7 lat, Stefania Wałęga, 9 lat oraz Krystyna Dobrowolska, moja druga babcia. To są ofiary z mojej rodziny, pozbawione życia przez rozszalałe bandy upowców w dniu 25 grudnia 1943 r., dzień Bożego Narodzenia w Radomlu na Wołyniu”. a. Mariański: „Do Zasmyk napastnicy nie doszli. W tych trzech wioskach zdążyli zamordować 57 osób, przede wszystkim dzieci, matki i starców”. B. Szarwiło: „atakujących nas Ukraińców było prawdopodobnie koło dwóch tysięcy, w tym ponad dziesięć sotni przeszkolonych żołnierzy, nie wykluczone że przez Niemców, na to wskazywało zarówno uzbrojenie jak i mundury. To były święta których nie można zapomnieć. 48 trumien z Janówki i Radomla spoczęło dzień po świętach w zamarzniętej wołyńskiej ziemi. Zginęło siedmiu partyzantów, Stanisław Grochowski, Stefan Dulba, Bolesław Gissyng, reszty nie znałem. Zginął również brat żony, antoni Romankiewicz właściwie po bitwie. Czterech było rannych, Bonek Sakowicz, antoni Kwiatkowski i dwóch młodych chłopaków (w tym Kazimierz Doliński — red). Był to dowód na to, że «Rudyj» o nas nie zapomniał. L. Karłowicz; Wiadomości jakie dotarły do Kupiczowa, mówiły o olbrzymiej liczbie Ukraińców, którzy dokonali napadu. Ciągnęli podobno jak przysłowiowa szarańcza […] Zachodziłem w głowę, zresztą nie tylko ja – dlaczego dowództwo naszego zgrupowania, wcale wtedy poważnego, pozostawiło tamte wsie; Batyń, Janówkę, Stanisławówkę, Radomle prawie bez obrony, niemal na łasce losu? Szesnastu chłopców w załodze Radomla, około trzydziestu w Janówce i Stanisławówce, mały oddziałek «Malinowskiego» kwaterujący w okolicy Lublatyna. a nie był to zwykły napad «czerni» idącej z popem na czele jak to gdzieś ktoś napisał, to była akcja militarna UPa. Wśród napadniętych wsi nie było Lublatyna (pow. Turzysk), z którego to przyszła pierwsza pomoc dla zaatakowanego Radomla. Błąd ten jest wielokrotnie powielany przez tych co nie zgłębili tematu, a jedynie ograniczyli się do internetowej zasady «kopiuj wklej». Radomle, Batyń, Janówka, Stanisławówka i Zasmyki, wsie powiatu kowelskiego, gminy Lubitów zostały zaatakowane przez doborowe sotnie UPa 25 grudnia 1943 r. w celu ostatecznego zniszczenia i tym samym realizacji rozkazu «Kłyma Sawura» wydanego jeszcze w czerwcu tegoż roku”..
źródło: Żurek Stanisław, „75. rocznica ludobójstwa – grudzień 1943”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
źródło: Szarwiło Bogusław, „«Krwawa Jołka» dla Radomla, Batynia, Janówki, Stanisławówki i Zasmyk”; w: „Kresowy Serwis Informacyjny”, w: nr 55
sprawcy
Ukraińcy
ofiary
Polacy
ilość
w tekście:
kilkadziesiąt
min. 21
max. 99
nr ref.:
03985
data:
1943.12.25
lokalizacja
opis
dane ogólne
Radomle
W Boże Narodzenie rankiem upowcy i okoliczni chłopi ukraińscy dokonali napadu na ludność polską mordując siekierami, nożami, widłami, bagnetami itp. atak nastąpił o świcie niemal jednocześnie na trzy z wymienionych wiosek i pozorowany na oddziały partyzanckie AK stacjonujące w Kupiczowie. Napastnicy użyli przy tym podstępu przebierając pierwszą linię atakujących w niemieckie mundury, by uzyskać efekt zaskoczenia, co się rzeczywiście udało. Zgromadzili tak znaczne siły, że byli pewni zwycięstwa, czego dowodem był jadący pop mający odprawić mszę dziękczynną w Zasmykach. Samoobrona polska jednak podjęła nierówną walkę. Poniżej fragmenty relacji uczestników i świadków tego wydarzenia. Janina Gruszka: „Razem z moim ojcem patrzyły, jak giną zastrzelone w tył głowy matka i rodzeństwo. Józia ciężko ranna w głowę i nogi patrzyła, jak płacze 9–cio miesięczne dziecko leżąc obok nieżyjącej już matki. Bandyta uderzając je kolbą karabinu dodał: «Ty naszewo brata muczysz». Leżenie na bezruchu też nie okazało się idealnym rozwiązaniem, nie wszystkich to uratowało, albowiem ukraińskie zbiry biegały od osoby do osoby leżącej na śniegu i strzelały w tył głowy. W taki oto sposób zginęli najbliżsi: siostra mojej mamy i jej troje dzieci, babcia i sąsiadka. Moja siostra Czesia dostała serię w głowę, uciekając w kierunku lasu, jak długo żyła, nie wiadomo, na drugi dzień znaleziono ją martwą. Do mojego ojca podchodzili trzy razy i za trzecim razem strzelili do niego. Pocisk trafił w kołnierz i ramię. Po pewnym czasie dostał dreszczy z zimna i upływu krwi. Leżąc tak na śniegu myślał, że jak przyjdą czwarty raz, to rozpoznają, że żyje, ale na szczęście nie zdążyli” […] W Lublatynie stacjonował od miesiąca września nieduży, bo chyba 12 osobowy uzbrojony oddział, a dowódcą tego oddziału był Malinowski Józef. Ten Oddział i kilku ludzi z samoobrony Lublatyna pierwsi udzielili pomocy napadniętej Radomli […] Oddział Malinowskiego bez dokładnego rozpoznania sytuacji i bez zajęcia dogodnych stanowisk wbiegł wprost na otwarty teren poza budynkami, skąd otrzymał silny ogień z ukrytych stanowisk ukraińskich. Niewątpliwie oddział Malinowskiego dużo pomógł dla Radomla, bo już w tej części wsi Ukraińcy nie spalili budynków no i udaremnił im dalsze plądrowanie zagród i wyłapywanie ludzi. Byli już związani walką z Polakami. Jednakże ich siły były dużo większe i uzbrojenie mieli lepsze, posiadali dużo broni maszynowej, czego nie mieli Polacy. W oddziale Malinowskiego w walce w Radomlu zostali zabici 4 żołnierze i ranny został dowódca Malinowski Józef. Reszta żołnierzy Malinowskiego i kilku z samoobrony Lublatyna nadal skutecznie broniła się i nie dopuszczali Ukraińców do budynków. Ukraińcy próbowali zajść ich z boku, skąd byli widoczni, lecz jeden z samoobrony Lublatyna, a był to Bielecki antoni, chłop wojskowy i dobry kłusownik, ze swego dobrego stanowiska położonego nieco w tyle, każdego który próbował zajść kład trupem. Zastrzelił też ich dowódcę i nie dopuścił tych co chcieli go zabrać. Przy nim zdobyto pepeszę, pistolet Walter, mapnik, notatki i brzytwę […] . Janina Gruszka: „Wciągają mnie do pobliskiego rowu. W rowie jest już kilka osób — to samoobrona, kilku żołnierzy i nas dwie, miałam wówczas 16 lat. Z rowu nikt nie może się wychylić, gdyż jesteśmy pod obstrzałem, bandyci kryjąc się za drzewami mają nas na celu. Ktoś powiedział: «Nie możemy czekać na śmierć», jeden ryzykuje, wychyla się, dostaje w sam środek czoła — młody chłopak. Po pewnym czasie drugi z automatem w ręku tuż obok mnie za bardzo się wychylił, dostaje w samo serce, pada przy mnie. Po raz pierwszy widzę, jak umiera młody żołnierz. Zosia, bardziej przytomna, dopada do niego by ratować, ale na próżno, chłopak umiera. Czasami myślę dzisiaj, że może jego matka nigdy się nie dowiedziała o tym, że jej syn jest pochowany na cmentarzu w Zasmykach. Pan Ostrowski przejął dowództwo nad naszą grupą samoobrony, kazał zabrać broń od nieżyjących, zabrałam więc automat, który upuścił umierający chłopak. Nie wiem, jak długo to wszystko trwało, zaczynamy zdawać sobie sprawę, że nie wyjdziemy stąd żywi. Decyzja dowódcy jest bronić się do ostatka i nie poddać żywymi, a bandyci są coraz bliżej. «Boże, ratuj nas — pomyślałam — już dzisiaj czwarty raz jestem w obliczu śmierci, czy nie ma żadnego ratunku, nadziei na przeżycie?»” Co działo się w tym czasie w środku wioski opowiada Monika Solecka–Nowicka: „Niektóre sceny z napadu na Radomle były straszne. Na przykład w domu Kowalewskich: młodzi uciekli, Stasiek i Janek walczyli, a dwoje staruszków – rodziców zostało z własnej woli. Byli pewni, że Ukraińcy uszanują ich wiek. W momencie gdy bandyci wyważali drzwi, ojciec siedział w pokoju przy oknie, matka ukryła się za pchniętymi z całą siłą drzwiami. Oprawcy rzucili się ku bezbronnemu starcowi. Zaczęli go najpierw niemiłosiernie bić, potem kłuć bagnetem i nożami. Ledwo żywa z przerażenia i grozy staruszka żona patrzyła z ukrycia na krwawą scenę. Wreszcie na pół omdlała ze strachu i szoku, aby już nie widzieć okrutnych tortur, wyskoczyła z kryjówki i zadziwiająco szybko, jak na jej wiek, zbiegła do piwnicy. Gromada zbirów tak była zajęta znęcaniem się nad nieszczęśliwym bezbronnym starcem, że nie zauważyła obecności, a potem ucieczki świadka zwyrodniałych czynów. Kobieta zaszokowana makabrycznym widokiem długo nie mogła dojść do siebie. Po wielu dopiero godzinach, gdy po napastnikach zostały już tylko trupy i pogorzeliska, a oni sami znajdowali się już gdzieś za Turią, opowiadała starczym, łamiącym się głosem krwawą scenę śmierci męża. Spod popiołów spalonego domu wydobyto później garść zwęglonych kości nieszczęsnego staruszka. W jednym z domów napastnicy spalili żywcem kilkunastoletnią dziewczynę. Świadkowie obserwujący zdarzenie z ukrycia, z zupełnym niedowierzaniem opowiadali o zwierzęcej uciesze ryzunów, patrzących na męczarnie płonącej. Trudno też opisać przeżycia ojca, który przyszedł po paru godzinach razem z oddziałem na pogorzelisko i stał jak skamieniały nad kupką popiołów swego kochanego dziecka” […] Leon Karłowicz: „Ukraińcy strzelali zawzięcie. Coraz to ktoś padał — zabity lub ranny. Zabitych zostawiano, rannych usiłowano zabierać z sobą, by nie dostali się w ręce oprawców. W pewnym momencie została ranna kobieta w podeszłym wieku, uciekinierka ze wschodnich terenów powiatu kowelskiego. Obok niej biegły dwie jej córki. Starsza była żoną jednego z naszych żołnierzy «Lwa» – Kazimierza Stępowskiego. Widząc padającą matkę obie córki usiłowały chwycić ją pod ręce i pomóc w ucieczce. aby do Janówki! Tam już znajdzie się jakiś ratunek, lecz ranna nie była w stanie nawet poruszać nogami, ponieważ postrzał okazał się bardzo groźny. Można było staruszkę tylko nieść, a na to nie pozwalały warunki. Ukraińcy byli tuż, tuż. Wtedy matka zaczęła błagać swe pociechy: – Uciekajcie! Mnie już nic nie pomożecie. ale wy młode uciekajcie! Jak najprędzej! Mijali pędem trójkę kobiet inni uciekający. Słyszeli prośby staruszki i wzywali obie córki do pośpiechu. Niech one przeżyją! Obie pozostały przy matce. Kiedy wieczorem znaleźli je nasi, […] ujrzeli tragiczny obraz okrucieństwa. Jedna miała rozciętą siekierą głowę na pół, a wszystkie trzy ciała podziurawione jak sitko. Znęcano się nad nimi w bestialski sposób. I zrobili to ludzie.! […] J. Turowski: szczególnie skuteczne okazało się uderzenie placówki z Zielonej pod dowództwem sierż. Józefa Cienkusza «Liścia», który od strony Zadyb zaatakował napastników. Ten oddział mimo, że nie był duży to wykorzystał efekt zaskoczenia atakując w miejscu w którym bulbowcy w ogóle nie spodziewali się, od tyłu czyli od Zadyb. Determinacja Polaków idących z pomocą była wielka, bo ciągle słyszeli walkę mieszkańców Radomla w kilku miejscach i widzieli płonącą część wioski. Ten atak zaskoczył Ukraińców pastwiących się nad mieszkańcami Radomla i wywołał panikę na tyłach atakujących Janówkę”. K. Doliński: „Około 12–tej ruszyliśmy od czoła do ataku, a z boku na całej długości Zasmyk ruszył atak z Zasmyk. a Zasmyczanie byli nie tylko zaprawieni w boju, ale ruszyli na pomoc sąsiadom i krewnym mieszkającym w Janówce. Bolek Gissyng, sympatyczny i wesoły chłopak rwał się do przodu, bo tu przecież mieszkała jego sympatia, prawie narzeczona Lodzia Czechowska, urodziwa dziewczyna. I zginął nieomal koło jej domu skoszony serią z ukraińskiego automatu. Kontratak Polaków okazał się bardzo skuteczny”. K. Doliński: „Banderowcy zaczęli szybko się cofać, wszystko paląc. Spalili połowę Janówki. Część od jeziora zajęły Zasmyki, a banderowcy uciekali polem. Moja walka skończyła się w zabudowaniach Mazura nad jeziorem. Ja leżałem za szczapami drewna w które rąbnął pocisk, kartacz wystrzelony od strony wiatraka. Obudziłem się w szpitalu w Zasmykach u gospodarza Brzózki. Z opowiadań wiem, że pomoc z Kupiczowa nadeszła gdy nasi już byli za jeziorem”. […] Bogusław Szarwiło: „opowiadał mi Czesiek Lenkowski: Na polach Batynia pod Zadybami dogoniliśmy grupkę Ukraińców ciągnących sanie na których siedział pop. Ponieważ konie zostały wcześniej ubite podczas jazdy, sanie ciągnęli ukraińscy chłopi. «Chlapcy ja wasz Batiuszka» krzyczał z daleka do nas myśląc, że jesteśmy bulbowcami. Na saniach chłopaki z innych wsi znaleźli zrabowane ornaty i któryś nie wytrzymał, syknęła seria. Polska odsiecz przeleciała jak wicher przez Batyń, Radomle, Zadyby i zatrzymała się dopiero na rzece Turii przez którą w pław przeprawili się lub przeprawiały się ukraińskie niedobitki” […] F. Budzisz: „Po powrocie do Zasmyk pobiegłem zaraz na przykościelny plac, gdzie zwożono pomordowanych i poległych. Na zakrwawionym śniegu leżało już kilkadziesiąt ciał. Ludzie chodzili obok, rozpoznając martwych bliskich i znajomych. Inni klęczeli lub siedzieli na śniegu przy ciałach, opłakując ich śmierć. W pamięć wryły mi się cztery leżące obok siebie ciała z przykrytymi głowami. Były to dwie może dziesięcioletnie dziewczynki, ich mama i babcia, która, jak mówiono, przybyła do nich na święta. Podczas ucieczki babcia została ranna — pocisk karabinowy strzaskał kolano. Błagała wnuczki i ich mamę, by ratowały się ucieczką, ale one nie chciały już rozstać się z babcią. Banderowcy dopadli ich na polu i — oszczędzając amunicję — roztrzaskali im głowy. Kolbami” […] J. Gruszka: „To okrutne spustoszenie, jakie zrobili banderowcy w naszej rodzinie, było nie do przeżycia. Siedem trumien, chorzy, ranni, straciliśmy wszystko. Zostaliśmy w tym, co było na nas. Od kul ocalał jedynie szwagier Piotr Szewczyk, no i ja. Pogrzeb — dwie córki moich rodziców, Wanda Raczyńska–Szewczyk z 1922 r., 21 lat, Czesława Raczyńska z 1930 r., 12 lat, Wiktoria Raczyńska, 74 lata, Helena Wałęga, 40 lat, Józefa Wałęga, 16 lat, antoni Wałęga, 7 lat, Stefania Wałęga, 9 lat oraz Krystyna Dobrowolska, moja druga babcia. To są ofiary z mojej rodziny, pozbawione życia przez rozszalałe bandy upowców w dniu 25 grudnia 1943 r., dzień Bożego Narodzenia w Radomlu na Wołyniu”. a. Mariański: „Do Zasmyk napastnicy nie doszli. W tych trzech wioskach zdążyli zamordować 57 osób, przede wszystkim dzieci, matki i starców”. B. Szarwiło: „atakujących nas Ukraińców było prawdopodobnie koło dwóch tysięcy, w tym ponad dziesięć sotni przeszkolonych żołnierzy, nie wykluczone że przez Niemców, na to wskazywało zarówno uzbrojenie jak i mundury. To były święta których nie można zapomnieć. 48 trumien z Janówki i Radomla spoczęło dzień po świętach w zamarzniętej wołyńskiej ziemi. Zginęło siedmiu partyzantów, Stanisław Grochowski, Stefan Dulba, Bolesław Gissyng, reszty nie znałem. Zginął również brat żony, antoni Romankiewicz właściwie po bitwie. Czterech było rannych, Bonek Sakowicz, antoni Kwiatkowski i dwóch młodych chłopaków (w tym Kazimierz Doliński — red). Był to dowód na to, że «Rudyj» o nas nie zapomniał. L. Karłowicz; Wiadomości jakie dotarły do Kupiczowa, mówiły o olbrzymiej liczbie Ukraińców, którzy dokonali napadu. Ciągnęli podobno jak przysłowiowa szarańcza […] Zachodziłem w głowę, zresztą nie tylko ja – dlaczego dowództwo naszego zgrupowania, wcale wtedy poważnego, pozostawiło tamte wsie; Batyń, Janówkę, Stanisławówkę, Radomle prawie bez obrony, niemal na łasce losu? Szesnastu chłopców w załodze Radomla, około trzydziestu w Janówce i Stanisławówce, mały oddziałek «Malinowskiego» kwaterujący w okolicy Lublatyna. a nie był to zwykły napad «czerni» idącej z popem na czele jak to gdzieś ktoś napisał, to była akcja militarna UPa. Wśród napadniętych wsi nie było Lublatyna (pow. Turzysk), z którego to przyszła pierwsza pomoc dla zaatakowanego Radomla. Błąd ten jest wielokrotnie powielany przez tych co nie zgłębili tematu, a jedynie ograniczyli się do internetowej zasady «kopiuj wklej». Radomle, Batyń, Janówka, Stanisławówka i Zasmyki, wsie powiatu kowelskiego, gminy Lubitów zostały zaatakowane przez doborowe sotnie UPa 25 grudnia 1943 r. w celu ostatecznego zniszczenia i tym samym realizacji rozkazu «Kłyma Sawura» wydanego jeszcze w czerwcu tegoż roku”..
źródło: Żurek Stanisław, „75. rocznica ludobójstwa – grudzień 1943”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
źródło: Szarwiło Bogusław, „«Krwawa Jołka» dla Radomla, Batynia, Janówki, Stanisławówki i Zasmyk”; w: „Kresowy Serwis Informacyjny”, w: nr 55
sprawcy
Ukraińcy
ofiary
Polacy
ilość
w tekście:
nieznana
Autorzy niniejszego opracowania informują, że każda korespondencja wysłana na podany poniżej adres portalu Genocidium Atrox może zostać opublikowana — verbatim w całości lub części, wraz z podpisem — chyba że zawierać będzie explicite odnośne zastrzeżenie. Adres Emajl nie będzie publikowany.
Jeśli na Państwa urządzeniu działa klient programu pocztowego — taki jak Mozilla Thunderbird, Windows Mail czy Microsoft Outlookopisane m.in. w Wikipedii — by skontaktować się z Kustoszem/Administratorem i wysłać korespondecję proszę spróbować wybrac link poniżej:
LIST do KUSTOSZA/ADMINISTRATORA
Jeśli natomiast Pan/Pani nie posiada takowego klienta na swoim urządzeniu lub powyższy link nie jest aktywny proszę wysłać Emajl za pomocą używanego przez Pana/Panią konta — w stosowanym programie do wysyłania korespondencji — na poniższy adres:
jako temat podając:
GENOCIDIUM ATROX: RADOMLE