• MATKA BOŻA CZĘSTOCHOWSKA: kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneMATKA BOŻA CZĘSTOCHOWSKA
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne
link to OUR LADY of PERPETUAL HELP in SŁOMCZYN infoLOGO PORTALU

Rzymskokatolicka Parafia
pw. św. Zygmunta
05-507 Słomczyn
ul. Wiślana 85
dekanat konstanciński
archidiecezja warszawska

  • św. ZYGMUNT: kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneśw. ZYGMUNT
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne
  • św. ZYGMUNT: XIX w., feretron, kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneśw. ZYGMUNT
    XIX w., feretron
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne
  • św. ZYGMUNT: XIX w., feretron, kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneśw. ZYGMUNT
    XIX w., feretron
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne
  • św. ZYGMUNT: XIX w., feretron, kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneśw. ZYGMUNT
    XIX w., feretron
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne
  • św. ZYGMUNT: XIX w., feretron, kościół św. Zygmunta, Słomczyn; źródło: zbiory własneśw. ZYGMUNT
    XIX w., feretron
    kościół pw. św. Zygmunta, Słomczyn
    źródło: zbiory własne

LINK do Nu HTML Checker

GENOCIDIUM ATROX

LUDOBÓJSTWO dokonane przez UKRAIŃCÓW na POLAKACH

Opisy zbrodni (dane za okres 1943–1947)

Miejscowość

II Rzeczpospolita

Podkamień

pow. Brody, woj. tarnopolskie

współcześnie

Podkamień

rej. Brody, obw. Lwów, Ukraina

Zbrodnie

Sprawcy:

Ukraińcy

Ofiary:

Polacy

Ilość ofiar:

min.:

205

max.:

605

Położenie

link do GOOGLE MAPS

wydarzenia

nr ref.:

04099

data:

1943.12

lokalizacja

opis

dane ogólne

Podkamień

Świadek Józefa Bryg: „Pierwszych spalili Soplów. Dobrze znaliśmy ten dom i tę rodzinę. Mieszkali niedaleko nas, czyli w pobliżu miasteczka Podkamień w województwie tarnopolskim. My mieszkaliśmy w kolonii Palikrowy. Na Polaków padł blady strach. Ale nie tylko na Polaków. Banderowcy nie oszczędzali również rodzin mieszanych. Jedną z takich historii nawet zapamiętałam. Dotyczyła czteroosobowej rodziny. Mama Polka, ojciec Ukrainiec. Plus dwójka dzieci — syn i córka. W takich przypadkach obowiązywała zasada, że synów chrzciło się w cerkwi, a córki w kościele. W efekcie dziewczyna wyrosła na Polkę, a chłopak na Ukraińca. Po pewnym czasie syn przystał do bandy banderowców i pewnego dnia zaproponował ojcu, żeby we dwóch… zamordowali matkę i siostrę. Takie były bowiem instrukcje organizacji. Tylko przez mord można było zmyć hańbę, jaką było pokrewieństwo z «Laszką». Ojciec poprosił syna o czas do namysłu. Nazajutrz powiedział, że jest gotów na zamordowanie żony i córki. Wtedy ten mu wręczył pistolet. Idź, zabij! Kiedy już zbliżali się do sypialni żony, nagle ojciec odwrócił się i… wpakował kulę synowi. Uśmiercił go na miejscu. Nie wiem, jakie były ich dalsze losy. Czy udało im się ujść z życiem, czy też banderowcy ich dopadli i zamordowali”.

źródło: Żurek Stanisław, „75. rocznica ludobójstwa – grudzień 1943”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: „Ocalała z pola śmierci”; w: Herbich Anna, „Dziewczyny z Wołynia”, w: Znak Horyzont, 2018 — internet: superhistoria.pl [dostępny: 2021.04.11]

sprawcy

Ukraińcy

ofiary

Polacy

ilość

w tekście:

1

min. 1

max. 1

nr ref.:

03984

data:

1943.12.25

lokalizacja

opis

dane ogólne

Podkamień

W Boże Narodzenie „Małecki Karol, br. Józefy Szeremeta. Zamordowany w czasie Bożego Narodzenia 1944 r”.

źródło: Żurek Stanisław, „75. rocznica ludobójstwa – grudzień 1943”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Świętojański Czesław, Wiśniewski Aleksander, „Lista zamordowanych w Podkamieniu (i okolicach) przez UPA w 1943—1945 r.”; w: portal: Podkamień k. Brodów, w: 10.05.2014 r. — internet: www.podkamien.pl [dostępny: 2021.04.11]

sprawcy

Ukraińcy

ofiary

Polacy

ilość

w tekście:

1

min. 1

max. 1

nr ref.:

05657

data:

1944.03.12–1944.03.16

lokalizacja

opis

dane ogólne

Podkamień

Kureń UPA dowodzony przez Maksa Skorupskiego „Maks” oraz 4 pułk policji SS złożony z ukraińskich ochotników do SS „Galizien — Hałyczyna” wdarł się do klasztoru i dokonał masakry zgromadzonej tam ludności polskiej. Szacowana ilość ofiar waha się 400 do 600 Polaków. Według relacji ks. Józefa Burdy o. Marcin Kaproń, który w sobotę, 11 marca 1944 był w gminie w Podkamieniu w sprawie urzędowej, usłyszał od woźnego, że szykuje się napad na klasztor. Po powrocie do zabudowań nakazał on zamknięcie bram. Tego samego dnia pod murami klasztoru pojawił się oddział podający się za partyzantkę sowiecką i zażądał wpuszczenia do klasztoru oraz wsparcia w postaci żywności. Dowodzący obroną klasztoru spuścili posiłek na linach, a na żądanie domniemanych partyzantów sowieckich wysłali do nich delegację, która jedząc go razem z oblegającymi miała udowodnić, że jedzenie nie jest zatrute. Delegaci zostali wypuszczeni tego samego dnia, rozpoznali oni, że oblegającymi są Ukraińcy z UPA. Sprawiło to, że obrońcy tym bardziej postanowili nie opuszczać klasztoru i w miarę możliwości umocnili jego bramy i okna. W tym czasie wewnątrz murów obiektu przebywało na stałe co najmniej 300 polskich cywilów. Pod osłoną nocy część ludności wymknęła się z klasztoru. Następnego dnia, 12 marca, wobec kolejnej odmowy otwarcia bram, oblegający zaczęli ostrzeliwać klasztor i rąbać siekierami furtę. Powstrzymały ich jednak strzały z dwóch posiadanych przez Polaków karabinów maszynowych. Wówczas dowództwo ukraińskiego oddziału zażądało opuszczenia budynków przez wszystkich ukrywających się tam Polaków, z wyjątkiem zakonników, obiecując wypuścić ich wolno. Kiedy Polacy zaczęli wychodzić z klasztoru, upowcy otworzyli ogień. Powstało ogólne zamieszanie, w którym napastnicy przedarli się do wnętrza klasztoru, zamordowanych zostało ok. 100 Polaków, nie licząc osób ukrywających się poza klasztorem na terenie Podkamienia. Ciała ofiar były porzucane w miejscu zabójstwa lub wrzucane do klasztornej studni. Pogromy przeniosły się także na teren miasteczka, gdzie trwały jeszcze przez kilka następnych dni. Mienie klasztorne, stanowiące jedno z najbogatszych zbiorów precjozów i dzieł sztuki na ówczesnych Kresach, było przez kilka dni sukcesywnie i pedantycznie łupione, aż do zupełnego jego rozgrabienia, według kapłanów który ocaleli z tej rzezi skarby zrabowane przez Ukraińców sięgnęły kilku milionów dolarów. Banderowcy przez dwa dni wywozili furami, a ukraińscy esesmani samochodami, zagrabione dobra klasztorne i mienie pomordowanych Polaków. Wnętrza zespołu klasztornego zostały zniszczone. Pogrom przetrwał Obraz Matki Boskiej Podkamieńskiej. Zaopiekował się nim ocalony o. Józef Burda, który przewiózł go w 1946 r. do Polski. Obecnie znajduje się on w kościele Ojców Dominikanów we Wrocławiu. 19 marca do Podkamienia wkroczyły wojska sowieckie. W 2009 roku władze Ukrainy postawiły w Podkamieniu pomnik ku czci UPA. Ofiary na upamiętnienie musiały czekać do 2012 roku., kiedy to po wieloletnich staraniach potomków ofiar oraz członków Stowarzyszenia Kresowego „Podkamień” nastąpiło uroczyste odsłonięcie i poświęcenie pomnika upamiętniającego ofiary zbrodni w Podkamieniu. Pomnik składa się z sześciu tablic z nazwiskami ofiar zbrodni (władze ukraińskie nie pozwoliły wymienić wszystkich) oraz granitowego krzyża z godłem Polski i napisem „Pamięci mieszkańców Podkamienia i okolic, którzy zginęli w marcu 1944 r. Niech spoczywają w Pokoju”. Monument został poświęcony w obecności około 200 osób przez duchownych katolickich obrządku łacińskiego i bizantyjsko–ukraińskiego, natomiast nie stawił się żaden z zakonników greckokatolickich, którzy obecnie są w posiadaniu kościoła i niektórych pomieszczeń byłego klasztoru dominikańskiego. Przedstawiciele lokalnych władz ukraińskich w swoich wystąpieniach doszukiwali się winnych zbrodni w Niemcach i Rosjanach, oraz nawiązywali nie tylko do zbrodni w Podkamieniu, ale i do zabójstw na Ukraińcach w Pawłokomie, Uhryniu i Zaleskiej Woli, próbując zrelatywizować wydarzenia w Podkamieniu. „W dniach od 11 do 15.03.44 r. w Podkamieniu w miasteczku i klasztorze oo. Dominikanów, zamordowano razem z uciekinierami z Wołynia, około 900 Polaków”.

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – marzec 1944”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Kubów Władysław, „Terroryzm na Podolu”, w: Warszawa 2003

Sobota – 11 marca 1944 roku była dniem bardzo słonecznym, topniały śniegi i nikt nie przeczuwał zbliżającej się tragedii ludności polskiej w Podkamieniu, oraz wsi Palikrowy oraz Maleniska. W dniu tym jak zwykle pod wieczór moja rodzina tj. matka, lat 47, siostra lat 12 – i brat lat 20 opuścili już dom i udali się na nocleg do Klasztoru, wyszedłem po kilku minutowym wyjściu rodziny również do Klasztoru. Klasztor uważaliśmy bowiem za miejsce bezpieczne w którym mieściło się w tym czasie Nadleśnictwo tzw. «Forschutz», którego załogę stanowili wyłącznie Polacy. Nadleśniczym był Sołtysik, który, pełnił również rolę «komendanta obrony Klasztoru»  […] W drodze do Klasztoru, spotykam Czesława Świętojańskiego, bliskiego sąsiada, który prosi mnie abym wrócił z nim do jego domu. Niechętnie to uczyniłem gdyż byłem już pod murami klasztornymi, o powrocie moim zadecydowało dziwne zachowanie Czesława i wyjaśnienie, że sytuacja nasza jest zagrożona. Nie rozumiałem jeszcze w pełni o co chodzi, dopiero po przyjściu do jego domu dowiedziałem się, że Czesław przyszedł ostrzec swoich rodziców przed spodziewanym napadem. Rodzice jego pozostali na tę noc w domu, rankiem następnego dnia zostali oboje zamordowani. Do klasztoru wróciłem z Czesławem gdyż zbliżał się już zmierzch, tutaj wyczułem ogólne wśród ludności zdenerwowanie i napięcie nerwowe. Wkrótce zrozumiałem i ja skąd ten niepokój, gdy razem z kilkoma kolegami obserwowaliśmy przez lornetkę z wieży kościelnej sznury sań pełnych ludzi uzbrojonych wjeżdżających do miasteczka od strony Nakwaszy. Wiadomo już było, że banderowcy jadą do wykonania następnego krwawego żniwa na ludności polskiej m. Podkamienia. Wiedzieliśmy już o całkowitym wymordowaniu i spaleniu ludności polskiej wsi Huta Pieniacka, Huta Werhobuska i Suchowola (styczeń 1944). Zbliżał się zmrok, z klasztoru wychodzą ksiądz Józef Burda i nadleśniczy Sołtysik, idą przez dziedziniec klasztorny w kierunku organistówki, za murem klasztornym spotykają patrol banderowski. Trwają rozmowy tej grupy tuż przed głównym wejściem do klasztoru. Banderowcy starają się przekonać księdza i nadleśniczego, że nie mają złych zamiarów w stosunku do zgromadzonej ludności w klasztorze, chcą jedynie uzyskać lokum dla zmęczonych żołnierzy, którzy idą walczyć przeciw wojskom radzieckim. Ludzie nie zgodzili się na otwarcie bramy. Po kilkunastu minutach wraca ksiądz i nadleśniczy, są bardzo zdenerwowani rozmową z banderowcami. Zauważyłem – kontynuował ksiądz Józef – że ludzie ci to nie żadne wojsko, to zwykli bandyci, każdy z nich posiada za pasem duży nóż! Zgromadzeni wokół księdza ludzie przechodzą do wnętrza kościoła, rozpoczyna się wspólna spowiedź i rozgrzeszenia udziela wiernym ksiądz. Kościół rozbrzmiewa pieśnią Pod Twoją Obronę. Strwożeni ludzie opuszczają kościół i wracają do swoich pokoi w klasztorze. Wkrótce na dziedzińcu klasztornym zjawia się grupa banderowców, którzy żądają jedzenia i alkoholu. Po krótkiej chwili otrzymują żądane jadło i picie, zostaje ono spuszczone w koszu na linie. Banderowcy odchodzą, lecz nie na długo, tym razem chodzi im o trzech mężczyzn, którzy mają spróbować jedzenia i picia otrzymanego prowiantu przed spożyciem przez bandę. W ten sposób chcą się upewnić, że pożywienie i alkohol nie są zatrute. Na te degustacje; zgłaszają się organista Ptaszek, Ziemiak i jeden z Wołynia (nazwiska nie pamiętam) – zostają spuszczeni na linie. Po sprawdzeniu jedzenia, które odbywa się na organistówce całą trójka zostaje zwolniona. Do klasztoru powraca dwóch uczestników, Ziemiak idzie do swojego domu. Potwierdzają się przypuszczenia księdza Józefa co do zamiarów tych ludzi, bez wątpienia to najzwyklejsza banda morderców a nie żadna formacja wojskowa – oświadczają. Równocześnie trwają już przygotowania do obrony klasztoru, ludzie z dolnych części i parteru zostają przemieszczeni na I piętro. Wejście na I piętro zostaje obwarowane workami zboża, mąki itp. Tutaj zostają rozlokowani ludzie uzbrojeni. Wszystkie wyjścia na zewnątrz klasztoru zostają zabarykadowane różnym sprzętem i specjalnymi podporami. Późną nocą zostaje opuszczony na linie Julek Bajewicz, który na ochotnika podejmuje się dotrzeć do wsi Palikowy oddalonej od klasztoru o 3 km z ostrzeżeniem żeby byli w pogotowiu, bo banda szykuje się do mordowania Polaków. Wieś Palikowy zamieszkiwała w większości ludność Polska, która była dobrze uzbrojona w różnego rodzaju broń łącznie z bronią maszynową. Jeszcze w jesieni 1943 roku przygotowane zostały stanowiska obronne. O tym wiedzieli doskonale banderowcy, gdyż jesienią został zabity tam komendant policji ukraińskiej z Podkamienia nazwiskiem Pawluk. Noc z 11 na 12 marca 1944 roku minęła spokojnie dla ludności znajdującej się w klasztorze, mimo to nie wszyscy tę noc przespali, ludzie snuli różne przypuszczenia na temat zaistniałej sytuacji i dnia następnego. Ranek 12 marca podobnie słoneczny jak sobotni, ludzie ostrożnie z okien obserwują, co dzieje się za murami klasztoru. Wszędzie cisza i spokój, tylko za murem w bramie wjazdowej od strony organistówki stoi ukryty karabin maszynowy, a przy nim kilku banderowców. Dalej na podwórzu organistówki kilkanaście koni osiodłanych i kręcą się banderowcy. Idę z kilkoma rówieśnikami na wieżę kościelną, mamy lornetkę, lecz już nie wychodzimy bezpośrednio na galerię, tylko przez okienka obserwujemy okolicę. Widzimy kolumny samochodów wojskowych, niektóre z wozów ciągną działa artyleryjskie. Kolumna ta zatrzymuje się u podnóża góry klasztornej, wysypują się żołnierze tzw. dywizji SS Hałyczyna. Formacja ta ok. 200 ludzi stoi w dwuszeregu, przed którym przechadza się oficer z mapą i coś żołnierzom objaśnia. Po około 10 minutach kolumna ta w szyku gęsiego rozpoczęła marsz w kierunku wsi Palikrowy. Samochody podjechały jeszcze 400 m z działami, które odczepiono obok muru cmentarza od strony wsi Palikrowy. Wkrótce nastąpił silny ostrzał wsi Palikrowy przez tę artylerię. Był to jak gdyby sygnał dla wszystkich, że rozpoczęła się akcja pacyfikacyjna Polaków. Następuje atak grupy banderowskiej na główne wejście do klasztoru. atakują dziesiątkami granatów ręcznych, które mają ich osłaniać przed ewentualnym kontruderzeniem Polaków usadowionych za oknami. Lecz obrona polska milczy, nadleśniczy zabronił strzelać, co chwila słychać było jego donośny głos z tym samym ostrzeżeniem – nie strzelać! Rosło zdenerwowanie, zapytano go dlaczego zabrania strzelać, wówczas padła krótka odpowiedź – z wojskiem nie będę walczyć. Banderowcy w tej sytuacji czują się bezkarnie, ze wszystkich stron klasztoru rozpoczynają zmasowany ostrzał z broni maszynowej, sypie się szkło i dachówka, bez przerwy wstrząsa nami huk granatów rozrywających się w pomieszczeniach klasztornych. Stoję przy schodach wejściowych na I piętro i nadsłuchuję meldunków z parteru. W pewnym momencie donoszą, że w drzwiach banderowcy dokonali wyłomu i nastąpił prześwit tych drzwi, lada moment mogą wedrzeć się do klasztoru. Ta informacja wywołała błyskawiczną reakcję wśród dotychczas milczącej obrony klasztoru. Jako pierwszy rusza z wiązką granatów młody Ślosyk (?), odczekuje moment i po eksplozji granatu banderowskiego wbiega do pokoju i opuszcza swój ładunek wprost na głowy atakujących banderowców. Tym razem słychać głuchy, lecz potężniejszy od dotychczasowych wybuchów – wybuch, który jest sygnałem przystąpienia do obrony. Polacy odpowiadają ze wszelkiego rodzaju broni, banderowcy milkną i odchodzą od forsowania wejścia. Chwila ciszy. Ja zostaję przydzielony do strzelca Dominika Półtoraka jako ładowniczy naboi do magazynków karabinowych, stanowisko nasze mieści się w refektarzu, co chwila zmieniamy stanowiska przy oknach z których Półtorak ostrzeliwuje banderowców chowających się za starymi drzewami ogrodu klasztornego. Banderowcy zostają wyparci z terenu głównego ich natarcia, lecz nie rezygnują jeszcze z ponownego szturmu tym razem na bramę wjazdową tzw. gospodarczą. akcja ich szybko kończy się niepowodzeniem – zostają odparci. Milkną ostatnie strzały, banda wycofała się za mury okalające klasztor. W tej napiętej ciszy słychać głos od wejścia bramy klasztornej «nie strzelać swój idzie; niosę Wam ultimatum». Był to mieszkaniec Podkamienia nazwiskiem Getynger. Pismo zostało sporządzone przez majora wojska biorącego udział w akcji pacyfikacyjnej Polaków w rejonie Podkamienia. Żołnierzami tych oddziałów były jednostki SS Hałyczyna. W myśl tego pisma żąda on opuszczenia przez całą ludność klasztoru, bowiem obiekt ten został wyznaczony przez dowództwo Wermachtu jako punkt strategiczny, który ma przejść w posiadanie wojska po 2–ch godzinach. Na zakończenie ów dowódca gwarantuje każdemu pełne bezpieczeństwo przy opuszczaniu obiektu klasztornego – cytuję: nikomu włos z głowy nie spadnie – tymi słowami kończył się dokument. ale zawarta była w nim groźba, że w przypadku niepodporządkowaniu się tej decyzji, obiekt klasztorny zostanie zbombardowany. Krótka narada wśród obrońców klasztoru – zdania są podzielone, co do dalszej walki. Decyzje podejmuje nadleśniczy do opuszczenia klasztoru i tym samym rozwiązuje swój oddział. Broń zostaje zakopana i rozpoczęło się opuszczanie klasztoru przez ludność. Były to ostatnie chwile nadziei, że może te warunki zawarte w ultimatum będą honorowane. Do takiego myślenia skłaniało oświadczenie złożone również przez Getyngera o odejściu bandy od zewnętrznych murów obronnych klasztoru. Jak się wkrótce okazało był to ohydny plan banderowców. Żegnam się po raz ostatni z matką, rodzeństwem, rozdzielamy się na grupy. Matka z siostrą a ja z bratem, każdy oddzielnie wychodzi. Na korytarzach rozbiegani ludzie krzyczą, nawołują się, widok przerażający jak tłum napiera na główne wyjście, które jest tylko częściowo rozbarykadowane. To powoduje panikę, wśród części pozostającej w tyle, że może nie zdąży wyjść. Sprawę rozwiązuje drugie wyjście i ludzie wydostawszy się po za mury klasztorne udają się do swych domów. Stoję na korytarzu głównego wyjścia i przyglądam się temu, co się tu dzieje, spotykam swojego bliskiego kolegę Józefa Krafta. Z nim będę opuszczać klasztor. Powoli zbliżamy się do przedsionka naszego wyjścia, spoglądamy na leżące po kątach nie rozerwane granaty i porąbane drzwi. Napawa mnie złe przeczucie, że najgorsze przed nami. Jesteśmy ostatnimi, którzy jako żywi opuszczają tą drogą klasztor. Kierujemy się w stronę wyjścia bramą w murze na organistówkę. Z bramy biegnie do nas kobieta i krzyczy, że za murami są już banderowcy, żebyśmy zawrócili z obranej drogi. Wybiegamy w kierunku zabudowań gospodarczych organistówki – pierwsze strzały. Dalsza droga wydaje mi się nie do przebycia, gdyż od naszego budynku, za którym schroniliśmy się w odległości ok. 50 metrów stoi trzech banderowców z karabinami gotowymi do strzału w naszym kierunku. Po krótkim namyśle pierwszy rusza Józek w kierunku najbliższego budynku odległego o ok. 80 m, rozpoczyna się bieg pod nieprzerwanym ogniem kul, pozostawiających swoje białe ślady w deskach zmurszałego płotu. Dobiegł szczęśliwie i macha do mnie ręką ponaglając do biegu. Intuicyjnie nie wierzę w podobny szczęśliwy bieg do swego kolegi mając przed oczami ślady potrzaskanego kulami płotu. Rozumiem, że o moim życiu decydują już sekundy, lada moment mogą mnie zaskoczyć z drugiej strony budynku, za którym się schroniłem. Wybieram drogę prostopadłą do budynku mnie osłaniającego przed widokiem banderowców, do przebiegnięcia około 100 metrów przez młody sad do pierwszego budynku, który dawałby mi osłonę. Szanse przeżycia widziałem jedynie w lesie i tędy wiodła najkrótsza droga do osiągnięcia wymarzonego celu. W tych błyskawicznie kotłujących się myślach widzę po raz ostatni swego brata W. stojącego z siostrą Józka Krafta, stoją jak zahipnotyzowani za budynkiem Bacewicza i nie uciekają a drugiej strony budynku gotowi do strzału stoją banderowcy. W tym miejscu oboje zostają zamordowani. Po kilkunastu krokach zaczynam omijać drzewka owocowe, odkrywam się, jestem na celowniku trzech banderowskich karabinów. To ciągłe omijanie drzewek i ślizganie się po rozmokłym o tej porze śniegu uratowało mi życie. Otrzymuję jedno trafienie w lewe udo w chwili, gdy na moment zatrzymuję się przy pokonywaniu ogrodzenia, padam i czuję ciepło i ból, krew. Chwila odpoczynku i próba nogi, czy będę mógł uciekać, co się tanie ze mną, za chwilę będą tutaj banderowcy. Podrywam się na nogi, czuję teraz silniejszy ból, lecz nie zważam na nic, mogę biec i to jest dla mnie najważniejsze. Pragnę jak najszybciej osiągnąć w dole ścianę lasu. Udaje się. W lesie spotykam swoją ciotkę z pięciorgiem dzieci (Wołyniacy), chcą bym pozostał z nimi. Za duża grupa ludzi, odmawiam i ruszam w głąb lasu na tak zwane zręby. W pewnym miejscu odkrywam trzech Polaków to jest: Michała Wiśniewskiego, Waręczuka i jeden Wołyniak. Jestem wśród swoich, którzy widzą, że jestem ranny, chcą mi pomóc, lecz nie posiadają żadnych środków opatrunkowych. Robię sobie z gałązek posłanie na śniegu, jestem bardzo wyczerpany, chcę spać za wszelką cenę, odradzają mi tego moi przyjaciele, ciągle ze mną rozmawiają. Zbliża się wieczór, ja na dobre usnąłem. O północy budzą mnie, doskwiera im mróz, ja najchętniej spałbym dalej. Nie dają za wygraną, muszę się zmobilizować i wstać, lecz nie jest to proste – jestem przemarznięty z usztywnioną nogą, nie mogę wykonać prawidłowego kroku, trzymam się więc krzaków i powoli przy ich pomocy udaje mi się podążać za tą trójką mężczyzn. Celem naszym jest dotarcie do zagrody XX, Ukraińca mieszkającego tuż przy lesie. Po rozpoznaniu, że nic nam nie grozi znajdujemy się w mieszkaniu. Otrzymujemy gorące mleko i chleb, ale nie idzie mi jedzenie, chcę spać. Jako ranny pozostaję w mieszkaniu, pozostali mogą według własnego wyboru iść do stodoły lub stadni (?) czy lasu, ale o tym gospodarz nie chce nic wiedzieć na wypadek jakiegoś zła. Noc spędzam pod odsuniętym lekko od ściany łóżkiem. Rano przychodzi do XX Ukrainiec XY i zaczyna wyliczać pomordowanych dnia poprzedniego Polaków. Wsłuchuję się w wymieniane nazwiska ofiar i padają nazwiska mojej matki i rodzeństwa. Pozostałem sam, nie mogę w to uwierzyć, wyskakuję z pod łóżka obojętny na wszystko co może się jeszcze ze mną stać, wszystko mi jedno, mogą i mnie zamordować. Porozumiewają się między sobą i uspokajają mnie, że to nie jest zupełnie pewne co zostało powiedziane. XY okazał się też porządnym człowiekiem, widząc że jestem ranny przyniósł wkrótce jodynę i bandaże, zostałem opatrzony. Pod wieczór tego samego dnia zostałem wywieziony do znajomego Ukraińca zamieszkałego w Popowcach. Tam po sześciu dniach pobytu zostałem wyzwolony przez front armii radzieckiej. Po powrocie do domu zastałem mogiłę, w której leżeli: Matka, siostra i brat. Z opowiadań mojej babci dowiedziałem się rzeczy okropnej tj. o bestialskim pokłuciu bagnetem (13 ran) na ciele mojej siostry, która żyła jeszcze jedną dobę przy ciele zabitej matki za domem Baczyńskiego. Brat mój został zastrzelony za domem Baczewicza, razem z nim została zastrzelona Lusia Kraftówna – lat 18. Lista Polaków pomordowanych w tym czasie w Podkamieniu wynosi około 300 osób, są to wszystko dane w przybliżeniu, ponieważ nikt dokładnie nie wie ilu ludzi zginęło, chwilowo zamieszkałych w klasztorze a przybyłych z Wołynia”...

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – marzec 1944”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: harry, „Wspomnienia i przeżycia z dnia 11 i 12 marca 1944 roku”, 11.09.2009; w: portal: Podkamień k. Brodów — internet: www.podkamien.pl [dostępny: 2009.09.11]

Maria Saluk: „Wrocław dnia 3.04.1997 r. Urodziłam się w 1929 roku w Nowym Wiśniowcu w województwie tarnopolskim. Moja rodzina składała się z babci i dziadka (Michała i Wiktorii Radzimińskich – rodziców mamy), moich rodziców (antoniego i anny Saluków) oraz mnie i rodzeństwa (Tadeusza, Wandy, Walerii, Stanisławy, Marcina i Janiny). W 1942 roku w domu nie było brata Tadeusza oraz siostry Walerii, przebywających na przymusowych robotach w Niemczech  […] Mój ojciec pochodził z Podkamienia k./Brodów woj. lwowskie i miał tam matkę, Marie Schonert (nazwisko drugiego męża). Postanowił więc, ze wyjedziemy do Podkamienia, ponieważ jak mówił,jest tam więcej mieszanych rodzin ukraińsko – polskich  […] W lutym 1944 r u naszej gospodyni, pani Wiśniewskiej, która miała duży dom zakwaterowano wojsko niemieckie. Czuliśmy się zabezpieczeni przed banderowcami i nocowaliśmy w domu. Tak było do 11 marca. Rankiem tego dnia cale wojsko niemieckie i cała władza niemiecka opuścili miasto. Przed ich odjazdem jeden wojskowy Ukrainiec (bo i tacy służyli w wojsku niemieckim) po moim powiedzeniu, ze znowu musimy iść spać do klasztoru powiedział: «do klasztoru nie». Jednak około godz. 18–tej udaliśmy się na noc do klasztoru. Przed godz. 20–tą pod mury otaczające klasztor podeszła grupa mężczyzn (około 30 osób). Ubrani byli jak na bal maskowy. Podali się za partyzantkę ruską i powiedzieli, ze boją się spać w mieście. Prosili, żeby ich przenocować w klasztorze. Polacy odpowiedzieli, ze to nie zależy od nich, gdy z władze ustanowiły godzinę policyjną i będą mogli wejść dopiero po szóstej rano. Mężczyźni pod bramą powiedzieli wtedy, ze nie maja co jeść ani pić i prosili o zaopatrzenie. Spuszczono im po sznurach jedzenie i napoje. Wtedy oznajmili, że boją się spożywać, gdy zjedzenie może być zatrute, Zadali, żeby ktoś przyszedł i z nimi jadł. Jako miejsce noclegu zaproponowano im dom organisty. Następnie poszedł organista i jeszcze dwie osoby: pan Pelc pochodzący z Wiśniowca i pan Karpiuk, mieszkaniec Podkamienia. Delegacja przebywała z nimi mniej więcej do godz. 23–ciej.Po powrocie pan Pelc odszukał moją matkę i powiedział, że wśród tych «partyzantów» poznał Kadie (Arkadiusza). Daniczenko, syna adwokata z Wiśniowca i jednego diaka z monastyru z Poczajewa. Pan Pelc wrócił do klasztoru, a pan Karpiuk chciał pójść do domu, ale «partyzanci» złapali go i zabili. Słyszałam, że został zamordowany w makabryczny sposób. Około godz. 6–tej rano, porze wyznaczonej na wejście «partyzantów» do klasztoru, weszli oni na mury klasztorne i zaczęli strzelać z karabinów maszynowych po oknach. Byli to oczywiście banderowcy. Zginął wtedy 18‑letni Fredek (nazwiska nie pamiętam). Chciał zobaczyć co się dzieje i wyjrzał przez okno. Do godz. 13–tej była to jedyna ofiara. Banderowcy do klasztoru nie mogli się dostać, gdyż przez noc Polacy zabarykadowali wszystkie bramy. Około godz. 12–tej obserwator z wieży zobaczył, ze od strony Brodów jedzie wojsko niemieckie. Wśród Polaków nastąpiła wielka radość, gdyż myśleliśmy, ze banda ucieknie. Niestety, radość była bardzo krotka, gdyż Niemcy podjechali pod klasztor i przez megafony ogłosili, że do godz. 13–tej wszyscy ludzie mają opuścić klasztor, a bramy maja być otwarte. W przeciwnym wypadku będą strzelać z armat i bombardować klasztor z samolotów. W tym czasie banda wycofała się, ludzie zaczęli odbarykadowywać bramy i wychodzić. Wychodzenie było utrudnione, gdy z niektóre bramy były zabarykadowane zbożem w workach. Worki podziurawiły kule, zboże wysypało się i np. moja rodzina po kolana w zbożu przechodziła przez bramę. Banderowcy po opuszczeniu murów obstawili wszystkie uliczki i przejścia, łapali ludzi i mordowali. Tak zginęła ciocia (siostra mego ojca). Stanisława Schnitzer wraz z córką Jadwigą. Jadzia miała 12 lat. Żyła jeszcze ponad dobę. Przed śmiercią zdążyła mi opowiedzieć, że zatrzymał ich bandyta i kazał modlić się, bo zginiesz. Jadzia opowiadała: «Uklękłyśmy na śniegu i modliłyśmy się. Po modlitwie on strzelił do mamy, mama upadla na plecy, wtedy mnie uderzył bagnetem w plecy. Upadlam na twarz, mama zaczęła wołać, żeby mnie nie zabijał, wtedy podszedł do mamy i pchnął ją bagnetem. Mama zamilkła (ciocia została uderzona bagnetem w oko). Ja udawałam, że nie żyję, ale on mnie kłuł i kłuł tym bagnetem, a ostatni raz jak mnie uderzył w głowę to przy wyjmowaniu bagnetu aż mnie podniósł na tym bagnecie». Faktycznie, Jadzia miała 9 ran na wylot tzn. od pleców do przodu, a 10–ta rana została zadana w głowę. Bagnet uderzył przy prawym uchu, a wyszedł przy brodzie. Okazało się, ze ciocia z Jadzią po wyjściu z klasztoru usiłowały dostać się do domu. Jej najstarszy syn, Wacław uciekał w innym kierunku, a że biegł, banderowcy nie mogli go złapać, więc został zastrzelony. Średni syn, Felek lat 15, uciekał jeszcze w innym kierunku, został ranny, ale udało mu się uciec. Przechowywał go na wsi Ukrainiec. Felicjan Schnitzer żyje do dziś. Mieszka we Wrocławiu. My z mamą (a było nas pięcioro) po wyjściu z klasztoru też mieliśmy zamiar iść do domu, ale na swoim podwórzu stał Ukrainiec Strychaluk. Na migi wskazał nam kierunek na las. W lesie przebywaliśmy od godz. mniej więcej 14–tej do 3–ciej rano. Po lesie chodzili bandyci, łapali schowanych ludzi i mordowali. Nam udało się przeżyć, ponieważ wpadliśmy do jakiegoś dołu, był to chyba lej z pierwszej wojny światowej. W tym dole znalazł nas brat leśniczego (Polak) i zaprowadził do leśniczówki, gdzie do rana siedzieliśmy w oborze na kupie nawozu. Było nam nareszcie ciepło, po tylu godzinach spędzonych w lesie na śniegu i mrozie. Z leśniczówki przedostaliśmy się do babci Schonert. W domu była już Jadzia oraz zwłoki cioci i Wacka. Babcia przywiozła ich wszystkich saneczkami. Babcia była pochodzenia niemieckiego i jej ze strony bandytów nic nie groziło. Mój ojciec nie nocował w klasztorze. Spal u babci w stajni. Mama z rodzeństwem po przyjściu z lasu też się tam skryła. Ja poszłam do mieszkania i byłam cały czas z Jadzią, która pomimo tylu ran żyła jeszcze do godz. 23–ciej 13 marca 1944 r. Rodzice aż do przyjścia Rosjan 24 marca 1944 roku ukrywali się w tej stajni. Sąsiedzi Ukraińcy wiedzieli o tym, ale nie wydali. W klasztorze przebywało około 2400 osób, przeżyło około 700, czyli 1700 osób zostało zamordowanych, niektórzy w bestialski sposób. Ksiądz Stanisław Fijałkowski, który był tęgi, został zakłuty stołowymi widelcami i potem powieszony na stule w ogrodzie klasztoru. Ksiądz ojciec Józef został zakłuty bagnetami. Tych księży znałam osobiście, a ilu jeszcze księży i zakonników pomordowano, tego dokładnie nie wiem. Nie wszyscy Polacy z miasteczka przebywali tej nocy w klasztorze. Ci, którzy zostali w domu, prawie wszyscy zostali wymordowani, np. rodzina Kraftów – troje dzieci, Swietojańscy – cała rodzina. Więcej nazwisk nie mogę podać, gdy z stosunkowo krótko mieszkałam w Podkamieniu, a z relacji babci niewiele zapamiętałam. Podaję tylko to, co wiem i pamiętam. Do domu z klasztoru uciekała Zuzanna Łoźna lat 15. Wpadł tam za nią bandyta. Również kazał się modlić, bo ją zabije. Ona prosiła, żeby jej pozwolił napisać list do matki i braciszka. Pozwolił, a ona napisała mniej więcej tak: «Braciszku ucz się, żebyś nie był taki analfabeta, jak mój kat, który nawet nie umie przeczytać, co piszę». Ten list czytałam osobiście. Pani Łoźna po śmierci Zuzi postradała zmysły. Chodziła po miasteczku i szukała Zuzi. Babcia opowiadała, że jakąś nastolatkę banderowcy zbiorowo zgwałcili, potem obcięli jej piersi, a w krocze wbili litrową butelkę po wódce  […] Pogrzeb pomordowanych w Podkamieniu odbył się 15 lub 16 marca. Trudno to nazwać pogrzebem, wszystkie ciała zostały wrzucone do wspólnego dołu. Robili to mieszkańcy Podkamienia, Ukraińcy. Musieli to zrobić, gdyż nastąpiła odwilż, a ciała leżały na ulicach, w klasztorze, w domach. Klasztor znajdował się na górze. Prowadziła do niego stroma uliczka, na której w śniegu leżało wielu zabitych. Jeżdżące sanie sprawiły, że uliczka wyglądała jak czerwona wstęga. Ta wspólna mogiła była na cmentarzu. W dniu pochowku banderowcy zaczaili się na cmentarzu i kto z Polaków udał się na pogrzeb, został zabity. Przed pochowkiem sąsiad babci, Ślusarczuk, zobaczył mnie na podwórku, zawołał i powiedział: «Powiedz ojcu, żeby zrobił jakieś trumny dla swoich, bo jutro będą grzebać wszystkich razem i niech z was nikt nie idzie na pogrzeb, może iść tylko babcia». Powiedziałam mu, że nie wiem, gdzie jest ojciec, a on na to: «Ja ci powiedziałem». Faktycznie ojciec w stajni zbił z desek trzy paki, babcia wynajęła człowieka, który wykopał grób i tylko babcia była na pogrzebie. 24 marca 1944 r wkroczyli Rosjanie, a gdzieś pod koniec marca odbyła się ekshumacja pomordowanych”…

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – marzec 1944”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Saluk Maria, „Wspomnienia

Mieli oni swych poprzedników jeszcze w 1918 roku, podczas krótkiego istnienia republiki ukraińskiej. W Podkamieniu miejscowy paroch skazał na karę śmierci Henryka Godzika za udział w walce w szeregach Legionów. Założono mu na szyję drut kolczasty, pokłuto bagnetami, a potem półżywego rozstrzelano. Nie można tu pominąć dwóch przypadków wyrafinowanego mordu. Zuzanna Łoźna złapana przez upowca uprosiła tylko, aby mogła przed śmiercią napisać pożegnalny list do matki. Zakończyło go słowami: Muszę umrzeć, bo jestem Polką. Zbir z kamiennym sercem zabił tę piękną, młodą dziewczynę serią z automatu. Kolejnego okrutnego mordu dokonali „mołojcy” na rodzinie Juliana Bajewicza w tzw. organistówce. Ale Juliana poddali najpierw okrutnym torturom, po czym ułożyli na balii deskę, usadowili na niej półprzytomnego Bajewicza w pozycji klęczącej, a następnie jeden ze zbrodniarzy chwycił go za bujne włosy, przechylił okrwawioną głowę do tyłu i bagnetem podciął gardło. Z gardła trysnęła krew i spływała powoli do balii. Miał to być dla morderców sprawdzian: ile też krwi może mieć w sobie taki Lach. Słyszeli to wszystko ukrywający się w tym domu Żydzi, o których Ukraińcy nic nie wiedzieli. Odrażająca a zarazem tragiczna jest relacja pochodzącego z okolic Podkamienia Janusza Simona, emerytowanego sędziego z Wrocławia. W lutym 1944 r. pojechał z ojcem po ziemniaki do sąsiedniej wsi ukraińskiej. Akurat byli tam upowcy ze Zbaraża, najbardziej krwiożerczy „łycari” w tej organizacji. Ktoś z miejscowych szepnął im: To Lachy. Ojcem zaraz się 'zajęli', torturowali go a na koniec powiesili w stodole. Synowi udało się uciec. Miejscowi wykopali grób, ale okazał się za krótki dla słusznego wzrostem Polaka. Ponieważ zwłoki zamarzły, jedna z Ukrainek ucięła siekierą wystające kończyny. Wiele lat później córka owej kobiety urodziła dziecko, kalekie dziecko bez dłoni. Mieszkańcy wsi twierdzili, że to kara Boska! Opis rozprawiania się bandytów ukraińskich z Polakami w Podkamieniu wymaga jeszcze uzupełnienia o rodzinę Buczkowskich. Na swoje nieszczęście najmłodsi Buczkowscy, bracia Tadeusz i Zygmunt, nie opuścili miasteczka. Tadeusz pozostał w domu i usiłował, po wyskoczeniu przez okno, schronić się u sąsiadów. Tam jednak dopadli go bandyci i okrutnie zamordowali, a zwłoki wrzucili do studni. Zygmunt schronił się w klasztorze, gdzie spotkał go los pozostałych Polaków. Został bestialsko porąbany siekierą. Pisarz Leopold Buczkowski wyjechał na szczęście z matką, żoną i siostrą wcześniej z Podkamienia. Rodzina Buczkowskich straciła cały swój dobytek. Największa jednak strata — to zniszczone w większej części malarskie i literackie prace Leopolda. Były wśród nich jego piękne, często nagradzane wiersze. Do tej formy twórczości Buczkowski nigdy już nie powrócił. Kto wie, czy nie był by bardziej znakomitym poetą niż pisarzem?

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – marzec 1944”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Kratochwil Zbigniew; w: „Głosy Podolan”, w: nr 53

Banda ukraińska grasowała bezkarnie w Podkamieniu w ciąg całych 5 dni. Zjawiła się ona 10 marca w mieście, w którym kwaterował jeszcze wówczas oddział SS–Dywizji–Galizien i dowództwo niemieckie. Niemcy na zjawienie się bandy w mieście nie zareagowali zupełnie a zaraz następnego dnia oficerowie niemieccy i stacjonowany tam oddział SS–Dywizji–Galizien opuścili miasteczko. Banda UPA, której wyraźnie pozostawiono wolną rękę, ściągnęła nowe posiłki, a następnie otoczyła klasztor OO Dominikanów, w którym skupiona była ludność polska, składająca się przeważnie z uchodźców z okolicznych popalonych wsi polskich. Bandyci zażądali wpuszczenia ich do klasztoru, czemu odmówiono. Przez cały dzień 11–go i do południa 12–go marca bandy ostrzeliwały klasztor, lecz Polacy, posiadając kilka karabinów, byliby do ich wdarcia się do środka nie dopuścili. Sytuacja zmieniła się dopiero około godziny 13–ej, kiedy pod Podkamieniem zjawił się oddział niemiecki, wracający z ekspedycji karnej. Dowódca tego oddziału wysłał posłańca do ludności polskiej, zgrupowanej w klasztorze, nakazując jej natychmiast klasztor opuścić pod groźbą bombardowania. Przerażona ludność zaczęła wychodzić za mury i od tej chwili rozpoczęła się rzeź. Bandy ukraińskie pozabijały uciekających, wdarły się do klasztoru i wymordowały bestialsko ludność tam się jeszcze znajdującą. Następnie już wspólnie z Niemcami z przybyłego oddziału, rzucili się na ludność polską w samym miasteczku. Sprawdzano dowody osobiste i każdego Polaka natychmiast zabijano. Mord i rabunek trwał w ciągu całego 13 i 14 marca. Niemcy sprowadzili do Podkamienia aż 200 furmanek i szereg aut ciężarowych, aby wywieźć zrabowane mienie. Klasztor i kościół zostały ograbione doszczętnie. Dopiero 15–go marca wieczorem bandy UPA opuściły miasto, a 16–go marca wróciła normalna komenda niemiecka, która udawała zdziwienie, że takie wypadki zaszły i wyrażała przypuszczenie, że musiała to być banda bolszewicka.

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – marzec 1944”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: „Dokument Nr 6 1944 kwiecień, Sprawozdanie sytuacyjne z Ziem Wschodnich [w”; w: „Ziemie Wschodnie Raporty Biura Wschodniego Delegatury Rządu na Kraj 1943-1944”, w: Warszawa-Pułtusk 2005, s. 167—168

Dramat rozegrał się między 12 a 16 marca 1944 roku. Wówczas wymordowano większość z ukrywających się Polaków z Wołynia, zakonników i miejscowej polskiej ludności. Najprawdopodobniej zginęło około 600 osób. Ciała ofiar zniesiono do wnętrza kościoła, część z nich wrzucono do klasztornej studni  […] W kościelnych piwnicach, które miejscowi duchowni nazywają kryptami, jeszcze na jesieni 2005 roku znajdowały się kości. Stosy czaszek, żeber i piszczeli. Przypadkowy spacer po zdewastowanym wnętrzu świątyni mógł zakończyć się odkryciem kolejnych, nieznanych wcześniej miejsc, w których najprawdopodobniej zginęli lub umarli żywcem zamurowani ludzie. Wiele wskazywało na to, że szczątki należały do ofiar bestialsko zamkniętych w kościelnych piwnicach w XX wieku. Oficjalnie na terenie świątyni odnaleziono krypty, w których od kilku stuleci chowano szczątki zakonników. Zdewastowane w trakcie bolszewickiej nawały 1920 roku, aż do późnej jesieni 2005 roku, leżały zapomniane w zawalonych gruzami piwnicach. Na wiosnę 2006 roku autorowi tego tekstu nie udało się ich ponownie odnaleźć. Miejscowi duchowni, niechętni do rozmowy na temat polskiej historii Podkamienia, uznali iż najpewniej pochowano je w zbiorowym grobie na dziedzińcu kościelnym. Krypty oczyszczone ze szczątków w najbliższym czasie zakryją nowe płyty i szalunki betonu.

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – marzec 1944”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Falkowski Mikołaj, „Podkamień. Perła Kresów. Miejsce pamięci ofiar UPA

W Podkamieniu na dziedzińcu klasztoru oo. Dominikanów jest głęboka studnia. Jak podają różne źródła, jej głębokość to w granicach 110 metrów. Kuto ją w litej skale około dwudziestu lat. Dziś ta studnia jest zasypana i zamurowano do niej dojście. Jest grobem niezliczonej ilości ludzi, których tam wrzucili oprawcy Bandery. Dziś nikt nic nie mówi na temat tej studni. W klasztorze było bardzo dużo rodzin polskich, które znalazły tam schronienie. Zawartość tej studni trzeba zbadać i wyjaśnić.

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – marzec 1944”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Lis Jan, „Moje smutne wspomnienia z Palikrów”, część II; w: Piątkowski Józef, „Wspomnienia Jana Lisa z Podkarmienia, Palikrów”, Towarzystwo Miłośników Kultury Kresowej — internet: www.kresowianie.info [dostępny: 2021.04.11]

Zeznaje co następuje: znam b. dobrze Czerniawskiego Władysława jak również i jego rodzinę. Ojciec w/w miał sklep rzeźniczy w Podkamieniu, pow. Brody. Czerniawski Władysław jest pochodzenia ukraińskiego. W Brodach kończył gimnazjum, a następnie we Lwowie kończył uniwersytet. Po wkroczeniu Niemców w roku 1942 był organizatorem morderczej bandy ukraińskiej. Bandę tę organizował u swojego teścia nazwiskiem Rajke, który mieszkał na przysiółku Czernic, folwark Antonówka, gm. Podkamień, pow. Brody. Wiadome jest mi, że Czerniawski Władysław był dowódcą, a zarazem sędzią tej bandy. On sam wydawał wyroki śmierci na Polaków wraz ze swoim teściem Rajke, który był prokuratorem w tej bandzie  […] Dnia 12 marca 1944 roku w Podkamieniu, pow. Brody był klasztor dominikański im. Gota–Różańcowa, w którym ukryło się około 3 tys. Polaków z gminy Podkamień przed banderowcami. W dniu wspomnianym, tj. 12 marca 1944 r. Czerniawski Władysław wraz ze swoim teściem na czele bandy, oraz z oficerami SS, zrobili akcję w trakcie której wymordowano około 500 osób, fakt ten ja sam widziałem na własne oczy. Następnie w tym samym dniu w wsi Palikrowy pow. Brody wymordowano 385 Polaków. W dniach od 12–15 marca w bojach ulicznych w Podkamieniu wymordowano 78 osób. W dniu 15 marca o godzinie 13.00 zaprzestał morderstw Czerniawski Władysław i wraz z Niemcami ze swoją bandą wycofał się na zachód. Po ucieczce Czerniawskiego Władysława w miejscowości Czernica, pow. Brody więcej już o nim nie słyszałem. Na tym kończę swoje zeznanie. Protokół był mi w całości przeczytany i zgodność z powyższym stwierdzam własnoręcznym podpisem.

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – marzec 1944”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: „Zeznania o wydarzeniach z 12-15 marca 1944r. w Podkamieniu”; w: portal: Podkamień k. Brodów — internet: www.podkamien.pl [dostępny: 2021.04.11]

W rzeczywistości na imię miał Włodzimierz, po wojnie został rozpoznany w Polsce i jako Włodzimierz Czerniawski w 1947 roku stanął przed sądem w Katowicach. Został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano.
Protokół spisany z O. Dominikaninem, kooperatorem w Podkamieniu, zamieszkałym od r. 1938 w inkorporowanej wsi Jaśniszcze [Brody] (10 km od Podkamienia) „Poufnie zawiadomiony przez sekretarza gminy w Jaśniszczu Gnypa (Ukraińca), że ma być dokonany na mnie zamach morderczy, opuściłem dnia 8 marca br. Jaśniszcze i zamieszkałem w klasztorze w Podkamieniu. Przed tym jeszcze opuścili Jaśniszcze wszyscy mężczyźni zagrożeni śmiercią przez tzw. partyzantów, którzy rekrutują się z ludności ukraińskiej sąsiednich wsi. Partyzanci ci w ciągu kilku dni przed wyjazdem mężczyzn z Jaśniszcza, zakwaterowali się w domach Ukraińców i pod przewodnictwem wymienionego sekretarza gminy Gnypa każdej nocy szukali w domach polskich za mężczyznami, którzy musieli się kryć, aby uniknąć śmierci. Po wyjeździe do klasztoru w Podkamieniu, zastałem tam już licznych uciekinierów z Wołynia (ci mieszkali od jesieni r. 1943 z proboszczem Poczajowa Ks. Stanisławem Fiałkowskim) i mieszkańców sąsiednich spalonych wsi Czernica, Pańkowce i Bolesławów. Mieszkali także w klasztorze koloniści niemieccy z Maliniec w liczbie 30 osób. Największe nasilenie uciekinierów w Podkamieniu nastąpiło po wypadkach w Suchowoli, gdzie zamordowano ok. 50 osób i spalono wszystkie zagrody. Mieszkali także w klasztorze mieszczanie z Podkamienia, przepędzając w nim szczególniej noce. W pierwszych dniach marca br. przybył do Podkamienia oddział SS ochotniczej dywizji ukraińskiej, składający się mniej więcej ze 150 żołnierzy pod komenda starzyzny niemieckiej, począwszy od kaprala w liczbie 20 osób. Komendę sprawował kapitan niemiecki nieznanego mi nazwiska. Żołnierze zakwaterowali się w mieście. Zaraz po ich przybyciu z Podkamienia odbyła się pierwsza rewizja. Żołnierze otoczyli klasztor, a oficer w towarzystwie kilku szeregowców wkroczył do klasztoru, wezwał do siebie O. Przeora Marka Krasa i zapytał o broń. O. Przeor oświadczył, ze nikt broni nie posiada prócz mieszkającej w klasztorze straży leśnej, mającej prawo noszenia broni. Strażników tych było 20. Do rozmowy O. Przeora z oficerem wmieszali się przebywający w klasztorze koloniści z Maliniec i po ich zeznaniach stwierdzających to samo, co powiedział O. Marek rewizji nie było, żołnierze opuścili klasztor, a oficer pozostał na obiedzie u kolonistów niemieckich. Po kilku dniach nastąpiła druga rewizja. Oficer dowodzący zażądał oddania broni, która wg jego twierdzenia została ukryta w klasztorze i polecił jednemu z kolonistów niemieckich za tą bronią szukać i do 2 godzin żołnierzom oddać. Kolonista w wykonaniu tego polecenia znalazł 2 stare zdezelowane karabiny, porzucone na gnoju i oddał je dowódcy oddziału. Równocześnie oficer polecił opuścić klasztor tym wszystkim, którzy posiadają w pobliżu swoje mieszkania, a pozwolił pozostać bezdomnym, a więc uciekinierom z Wołynia i mieszkańcom spalonych wsi. Wówczas opuścili klasztor Polacy z Podkamienia i koloniści z Malenisk. Taki stan trwał do 11 marca. 11 marca wojsko SS D.O.U. opuściło Podkamień i udało się w kierunku Suchowoli i Brodów. Wówczas ludzie z Podkamienia powrócili z powrotem do klasztoru i tak znowu zabudowania klasztorne wypełniły się ludźmi w liczbie mniej więcej 1000 osób. Popołudniu 11 marca o 17–ej godzinie zauważono, że od Czernicy i Pańskowiec zbliżają się uzbrojeni w automatyczną broń chłopi mniej więcej w liczbie 200 osób, którzy po uszeregowaniu się w Podkamieniu ruszyli na klasztor. Wówczas z klasztoru wyszli O. Józef i inż. Sołtysik z Brodów w celu porozumienia się z nadchodzącą grupą uzbrojonych ludzi. W rozmowie zostali poinformowani, że jest to oddział rzekomo pozostający pod komendą niemiecką i z nią współdziałający, który posiada rozkaz zakwaterowania się w klasztorze i obsadzenia wieży kościelnej. Kiedy ta grupa wraz z O. Józefem i inż. Sołtysikiem zbliżyła się doi bramy klasztornej i chciała wejść do wnętrza, wówczas bramę od wewnątrz zabarykadowano i zbliżający się do wnętrza klasztoru nie puszczono. Po pewnych wzajemnych pertraktacjach uzbrojeni napastnicy zażądali jedzenia, a gdy z okien zrzucono im chleb, słoninę i wódkę, udali się na organistówkę i tam zajęli kwatery. W międzyczasie O. Józef i inż. Sołtysik powrócili do klasztoru. Kościół i klasztor otoczono strażami, które nikogo nie wpuszczały ani nie wypuszczały. Po spokojnej nocy w niedzielę tj. 12 marca rozpoczęła się strzelanina z karabinów do okien klasztornych, rzucano także granaty. Kiedy napastnicy poczęli wyłamywać bramę klasztorną wówczas z górnych okien rzucono kilka granatów, które poraniły kilka osób. Zabito także jednego człowieka w klasztorze i zraniono jednego z komendantów partyzanckich. Bitwa trwała do godz. 13. Po godzinie 13–ej wezwano ludzi przebywających w klasztorze do wyjścia poza jego mury pod grozą bombardowania i rzeczywiście pod klasztor podjechała artyleria i tanki. Wówczas otworzono bramy klasztoru i kościoła, a ludzie poczęli wychodzić. Tymczasem ukryci za chatami i stodołami partyzanci poczęli strzelać do wychodzących, a przez otwarte drzwi klasztoru inni wkroczyli do wnętrza i poczęli mordować tych, którzy klasztoru opuścić już nie mogli. Równocześnie po mieście chodziły grupy partyzantów w towarzystwie niemieckich żołnierzy i mordowały rodziny polskie. W ten sposób zamordowano w Podkamieniu 80 osób, w samym klasztorze zginęło mniej więcej 100 osób, w tym 3 braci zakonnych i Ks. Fiałkowski, proboszcz z Poczajowa. W poniedziałek i we wtorek 13 i 14 marca wywożono klasztoru zrabowane rzeczy. Wywieziono mniej więcej 12 fur i kilkanaście aut rzeczy. Wywozili partyzanci i Niemcy. We wtorek rano tj. 14 marca wójt gminy kazał zbierać trupy i pochować je na cmentarzu we wspólnym grobie. We wtorek popołudniu partyzanci obchodzili domy, legitymowali mieszkających i strzelali do znalezionych Polaków. W ten sposób zginęło 20 osób. W środę 15 powtórzyło się to samo i znowu zginęły 3 osoby. Tego samego dnia wieczorem partyzanci wyjechali do Boratyna [Brody]. 16–go we czwartek niektórzy Ukraińcy weszli do opuszczonego przez partyzantów klasztoru i stwierdzili, że w ołtarzu wielkim pozostał cudowny obraz Matki Boskiej. W zakrystii zrabowano bieliznę kościelną i rozrzucono ornaty. W celach klasztornych i piwnicach leżały liczne trupy mniej więcej 100 osób. Byli to przeważnie starcy, kobiety z małymi dziećmi, chorzy, którzy nie mogli uciec z klasztoru. 16 i 17 marca przyjechali do Podkamienia Niemcy i zakwaterowali się w mieście. O. Wysocki starając się w piątek tj. 17 marca o pozwolenie na wyjazd z Brodów w komendzie niemieckiej przekonał się o wrogim nastawieniu Niemców wobec księdza z klasztoru z powodu stwierdzenia posiadania broni w klasztorze. O. Marek Kras, przeor klasztoru wyjechał do Brodów jeszcze przed powyżej opisanymi wypadkami. Przebywający w klasztorze O. Leon Podgórny z bratem Marcinem wyjechali do Tarnobrzeg, O. Wysocki do Brodów. O. Józef pozostał w Podkamieniu i ukrywa się w domu ukraińskiego mieszczanina”.

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – marzec 1944”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: „1944, 20 marzec - Odpis protokołu spisanego w RGO we Lwowie z Dominikaninem Ojcem Mikołajem Wysockim dotyczący mordu w Podkamieniu dokonanego przez Ukraińców”; w: Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław, w: nr 16722/1, s. 89—93

Po zaciekłej obronie bandy dokonały masowego mordu zabijając 30 dominikanów oraz 500 osób świeckich. W pobliskiej wiosce Palikrowy zamordowano 800 Polaków.

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – marzec 1944”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: prof. Sowa Andrzej Leon, „Stosunki polsko-ukraińskie 1939-1947”; w: Towarzystwo Sympatyków Historii, w: Kraków 1998, s. 238

źródło: „Biuletyn Informacyjny”, w: nr 17, 27.IV.1944

sprawcy

Ukraińcy

ofiary

Polacy

ilość

w tekście:

203 – 600

min. 203

max. 600

nr ref.:

08750

data:

1944.12

lokalizacja

opis

dane ogólne

Podkamień

między/na drodze między

Brody

Banderowcy zamordowali 3 NN mieszkańców Podkamienia.

źródło: Żurek Stanisław, „Kalendarium ludobójstwa – grudzień 1944 i «w 1944 roku»”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]

źródło: Kubów Władysław, „Terroryzm na Podolu”, w: Warszawa 2003

sprawcy

Ukraińcy

ofiary

Polacy

ilość

w tekście:

3

min. 3

max. 3

LIST do KUSTOSZA/ADMINISTRATORA

Autorzy niniejszego opracowania informują, że każda korespondencja wysłana na podany poniżej adres portalu Genocidium Atrox może zostać opublikowana — verbatim w całości lub części, wraz z podpisem — chyba że zawierać będzie explicite odnośne zastrzeżenie. Adres Emajl nie będzie publikowany.

Jeśli na Państwa urządzeniu działa klient programu pocztowego — taki jak Mozilla Thunderbird, Windows Mail czy Microsoft Outlookopisane m.in. Wikipedii — by skontaktować się z Kustoszem/Administratorem i wysłać korespondecję proszę spróbować wybrac link poniżej:

LIST do KUSTOSZA/ADMINISTRATORA

Jeśli natomiast Pan/Pani nie posiada takowego klienta na swoim urządzeniu lub powyższy link nie jest aktywny proszę wysłać Emajl za pomocą używanego przez Pana/Panią konta — w stosowanym programie do wysyłania korespondencji — na poniższy adres:

ADRES EMAJL

jako temat podając:

GENOCIDIUM ATROX: PODKAMIEŃ

WYJAŚNIENIA

  1. Brak precyzyjnej informacji o sprawcach w opisie konkretnego wydarzenia oznacza, iż były nimi osoby określone w danych ogólnych dla tego wydarzenia.
  2. Nazwa miejscowości w czasach II Rzeczpospolitej oznacza nazwę obowiązującą ok. 1939 r., czyli ostatnim roku niepodległości II Rzeczypospolitej.
  3. Dane regionalne miejscowości współcześnie — czyli powiat i województwo w Polsce oraz region i obwód na Ukrainie — jeśli wszelako na Ukrainie, to zgodnie z podziałem administracyjnym Ukrainy obowiązującym do 2020 r.
  4. Wyjaśnienia ogólne ⇒ TUTAJ.
  5. Przyjęte założenia co do szacunku liczby ofiar ⇒ TUTAJ.