Rzymskokatolicka Parafia
pw. św. Zygmunta
05-507 Słomczyn
ul. Wiślana 85
dekanat konstanciński
archidiecezja warszawska
LUDOBÓJSTWO dokonane przez UKRAIŃCÓW na POLAKACH
Opisy zbrodni (dane za okres 1943–1947)
Miejscowość
II Rzeczpospolita
Ostrówki
współcześnie
rej. Luboml, obw. Wołyń, Ukraina
info ogólne
miejscowość nieistniejąca
Zbrodnie
Sprawcy:
Ukraińcy
Ofiary:
Polacy
Ilość ofiar:
min.:
477
max.:
521
wydarzenia
nr ref.:
02689
data:
1943.08.30
lokalizacja
opis
dane ogólne
Ostrówki
W dyrektywie dowództwa grupy Ukraińskiej Powstańczej Armii 'Piwnicz' z 1943 r. czytamy: „Powinniśmy przeprowadzić wielką akcję likwidacji polskiego elementu. Należy wykorzystać moment opuszczania wsi przez wojska niemieckie do likwidacji wszystkich mężczyzn od 16. do 60. roku życia. Tej walki nie możemy przegrać i za wszelką cenę powinniśmy zmniejszyć polskie siły. Wsie położone w lasach i obok masywów leśnych powinny zniknąć z powierzchni ziemi”.
Realizując powyższe wytyczne nocą z 29 na 30 sierpnia 1943 r. upowcy z kurenia 'Łysego' dokonali mordów w miejscowości Kąty (do 213 zamordowanych), następnie zaatakowali wieś Jankowce (87 zamordowanych) i jeszcze tego samego dnia przybyli do Ostrówek. Partyzanci zabierali z gospodarstw polskie rodziny do szkoły i na plac przyszkolny. Następnie kobiety i dzieci skierowali do kościoła. Zażądali wydania kosztowności i zaczęli wyprowadzać mężczyzn, których mordowano, a następnie składano zabitych we wcześniej wykopanych dołach. Polacy ginęli w różnych miejscach, cześć z nich zamordowano w okolicy cmentarza. Część z nich zamordowano uderzeniami w tył głowy siekierą lub maczugą. Zginęło wówczas ok. 80% parafian z Ostrówek czyli od 476 do 520 osób. Po dokonaniu mordów kościół parafialny banderowcy zdewastowali i spalili. Z parafianami zginął ostatni proboszcz ks. Stanisław Dobrzański, któremu odcięto głowę i wbito na pal w płocie.
źródło: Żurek Waldemar W., „Pomordowani 30 sierpnia 1943 r. w parafii Ostrówki na Wołyniu”; w: „Rocznik Lubelskiego Towarzystwa Genealogicznego ”, w: nr 3/2011, s. 134 — internet: bazhum.muzhp.pl [dostępny: 2021.09.12]
Upowcy oraz Ukraińcy (mężczyźni i kobiety) z sąsiednich wsi: Sokół, Połapy, Przekurka, Huszcza, Sztun i innych dokonali ludobójczej rzezi około 520 Polaków. Uzbrojeni byli w broń palną, w siekiery, widły, kosy, topory, młotki do zabijania zwierząt gospodarskich. Polacy byli bezbronni nie wierząc, że po kilkusetletnim zgodnym współżyciu może im coś grozić ze strony sasiadów. Ukraińcy zgonili Polaków na plac szkolny, potem mężczyzn wpędzili do szkoły a kobiety z dziećmi do kościoła. Starszyzna ukraińska zarządziła: „Lachy, widdajte hodynnyki i zołoto, a to zaraz was wybijem” („Polacy, oddajcie zegarki i złoto, a jak nie, to zaraz was wybijemy”). W szkole zamknęli kilkuset mężczyzn, którzy rozpoczęli pieśń „Kto się w opiekę odda Panu swemu”. Oprawcy bijąc kolbami wyprowadzali grupkami mężczyzn po kilku: do okólnika Jana Trusiuka, za sad gospodarza Suszki (81 zwłok), oraz w okolicę kuźni Edwarda Bałandy (około 20 osób), gdzie ich mordowali uderzeniami w tył głowy siekierą lub wielkimi maczugami drewnianymi. W czwartej mogile znajdowało się 5 zwłok, w pobliżu kościoła. Ksiądz Stanisław Dobrzański został zamordowany przez odcięcie głowy w okólniku Jana Trusiuka, którą następnie wbili na pal. Wiele osób zabili w mieszkaniach, w obejściach gospodarskich, na polach i drogach oraz wrzucili do studni, np. 90‑letniego Władysława Kuwałka. Po dwóch godzinach, gdy mężczyźni byli już wybici, modlące się i śpiewające pieśni religijne kobiety z dziećmi i starcami zamierzali spalić, ale w okolicy pojawiły się samochody z Niemcami. Wobec czego oprawcy w pośpiechu wyprowadzili tę grupę liczącą ponad 300 osób i popędzili na rżysko pod las Kokorowiec w pobliżu wsi Sokół. Tutaj brali po 10 osób, najczęściej rodzinami, kazali kłaść się twarzami do ziemi i mordowali strzałami w tył głowy oraz uderzeniami bagnetów. Oczekujący na swoją kolej dokładnie widzieli rzeź poprzedników. Wśród morderców rozpoznano znajomych Ukraińców z sąsiednich wsi. Po rzezi oprawcy sprawdzili, czy wszyscy są zabici, rannych dobijali. Pomimo tego ocalało 13 lub 25 osób, w tym 10 dzieci w wieku lat od 3 do 16. W Ostrówkach Ukraińcy zamordowali około 520 Polaków. W święto Narodzenia NMP, 8 września 1943 roku, Ukraińcy ze wsi Równo spalili drewniany kościół p.w. św. andrzeja apostoła wybudowany w 1838 r. wraz z wystrojem wnętrza i paramentami. W 1992 roku Polska uzyskała zgodę i ekshumowano jedną mogiłę zbiorową na okólniku Jana Trusiuka wydobywając szczątki 80 Polaków, w tym dwojga dzieci w wieku około 6 lat. Wówczas pozostałych mogił nie odnaleziono, w tym mogiły kobiet i dzieci pod wsią Sokal, a miejscowi Ukraińcy nie chcieli jej wskazać. O następne ekshumacje strona polska prosiła stronę ukraińską przez kilka lat. Taki był skutek przyjacielskiego obściskiwania się kolejnych prezydentów Polski z prezydentem Ukrainy Juszczenką, który Ukrainę budował na ideologii banderowskich ludobójców. Dopiero w 2010 roku dokonał ekshumacji na tzw. Trupim Polu dr Leon Popek z IPN w Lublinie. Świadek aleksander Pradun relacjonuje: „Na placu szkolnym było dużo spędzonych ludzi, przeważnie kobiet z dziećmi i staruszków. Młodzież i mężczyźni byli w szkole. Tych, których przyprowadzono, wpuszczano do środka, ale na zewnątrz nie wypuszczano nikogo. Z placu też trudno było odejść, gdyż bulbowcy pilnowali z każdej strony. Ludzie byli przestraszeni i zdeterminowani. Niektórzy próbowali ucieczki, ale tylko nielicznym się udała. Widziałem, jak ktoś przebiegł przez łąkę Kloca do zabudowań Dąbrowy, ale zaraz nastąpił strzał. Przerażeniu ludzie zaczęli mówić, że został zabity jakiś mężczyzna i wówczas wszyscy zrozumieli, po co zostaliśmy zwołani. Był to pierwszy mord dokonany na oczach ludzi. Na placu szkolnym zobaczyłem brata Staśka. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać, podeszła do nas mama i zapytała, czy nie widział ojca. Niestety, nie miał żadnych informacji o nim. Zaczęliśmy z mamą namawiać brata do ucieczki. W tym momencie zobaczyliśmy, jak przez łąkę Kloca przechodził Czesiek Kuwałek, kolega brata. Szedł w kierunku zabudowań. I znów zaczęliśmy go namawiać, żeby gdzieś się skrył. Mama mówiła: «Patrz, Czesiek poszedł i nie było strzału. Widocznie nie zauważyli. Idź wolno, jeśli zobaczą, to zawrócą». ale brat nie posłuchał naszych rad i poszedł do szkoły. Już go więcej nie zobaczyliśmy. Wokół szkoły zaczął zaciskać się pierścień Ukraińców. Siłą zapędzili mężczyzn i młodzieńców do szkoły. Kobiety, dzieci i starców pozostawili na placu. W tym momencie wyszła ze szkoły Blatowa ze swym synkiem. Stanęła przed zebranymi i powiedziała: «Ludzie, już wiemy, po co nas zwołali, klękajmy i módlmy się». Wszyscy uklękli, a ona zaczęła pieśń «Pod Twoją obronę». Po krótkich modłach padł rozkaz przejścia z placu szkolnego w pobliże kościoła. Niektóre kobiety i dzieci zaczęły płakać. Droga z placu do kościoła wynosiła około 200 metrów. Była obstawiona po obu stronach bulbowcami. Niektórzy z nich byli z psami. Trzymali na smyczy wilczury i szczuli nimi ludzi. Psy wyrywały się i mocno szczekały. Ludzie zaczęli krzyczeć, a bulbowcy śmiali się i krzyczeli: «Beri Lachiw». Po drugiej stronie ulicy, za szkołą stała grupa ukraińskich chłopów. Byli uzbrojeni w siekiery. Pijani, śmiali się głośno. Musieli to być główni oprawcy. Starsi mówili, że to oni będą nas mordować. Kiedy zapędzono nas do kościoła, zamknięto za nami drzwi i nagle rozległy się wokoło wybuchy, jakby eksplozje granatów. To też musiało być na postrach, bo do wnętrza kościoła nic się nie dostało. Ludzie zaczęli modlić się i śpiewać. Niektórzy powchodzili na chór. Widziałem, jak ktoś wszedł na strych. Prawdopodobnie przeżył. Dobrze znałem obejścia w kościele, bo służyłem do Mszy św. Zacząłem mówić mamie, by odstawić płótno przy wielkim ołtarzu i schować się. Był tam obszerny grób z podobizną Pana Jezusa. Bez trudu pomieściłby cztery osoby. Mama odpowiedziała, że w kościele nie ma gdzie się ukryć. Powiedział też po raz drugi, że: «Co będzie ludziom, to i nam». Po około godzinie otworzyły się frontowe drzwi i do kościoła zajrzało kilku bulbowców. Skierowali w naszą stronę trzymaną w rękach broń i kazali nam wychodzić. Przestrzegali także przed próbą ucieczki. Po wyjściu na zewnątrz zobaczyliśmy, że ulica z kościoła do szkoły jest obstawiona. Bulbowcy stali jeden przy drugim z bronią gotową do strzału w ręku. Byli bardzo podenerwowani. Niektórzy pytali między sobą, gdzie nas popędzą i dlaczego tak nagle wszystko się dzieje. Doszliśmy do szkoły. W kilku miejscach zaczęła palić się wieś. Płonął też okólnik Trusiuka – czyli zabudowania ciotki. Ciotka była z nami, bo gdy ludzie zrozumieli, co ich czeka, zaczęli grupować się rodzinami. Chcieli być blisko siebie. Wówczas ciotka powiedziała do mamy, że widziała, jak w jej zabudowaniach coś kopano. Mówiła, że to na pewno dół dla mężczyzn, bo szkoła była pusta, a drzwi pootwierane. «Teraz podpalili, żeby śladu nie było» – i zaczęła mocno płakać. Jej syn, Jan Trusiuk zakopał się w słomie w stodole. Bała się, że spali się żywcem. Ukraińcy zaczęli pędzić nas groblą, która prowadziła koło cmentarza ku Woli Ostrowieckiej. Droga była obstawiona bulbowcami. Stali co kilkanaście metrów. Krzykiem i biciem popędzali nas do szybszego marszu. Gdy byliśmy na grobli, usłyszeliśmy strzelaninę od strony Borowy. Strzelano z broni maszynowej. Kule świstały jak rój pszczół ponad naszymi głowami. Słyszeliśmy też wybuchy i wnet za nami, około 200 metrów w lasku koło cmentarza, zaczęły rwać się pociski. Ludzie mówili, że to chyba Niemcy. Polacy się nie kryli, natomiast bulbowcy szli chyłkiem, niektórzy przypadli do ziemi i groźnie nawoływali do szybkiego marszu. Ktoś zaproponował, żeby wykorzystać sprzyjający moment i uciekać do wsi. Mówili, że wszystkich nie zabiją, a gnać za nami nie będą, bo się boją. Kilka osób zawróciło. Byli to w większości starsi mężczyźni. Nie uszli daleko, bo zaraz padły strzały, a oni osunęli się na ziemię. Może ta ucieczka udałaby się, gdyby wszyscy jednocześnie zawrócili i rozbiegli się po krzakach. Było to jednak niemożliwe, bo szły prawie same kobiety, w większości z małymi dziećmi na rękach. Cóż więc biedni mieliśmy począć. Zdaliśmy się na łaskę Bożą. Ciotka i mama mówiły, że najpierw wymordowali Żydów, a teraz przyszła kolej na nas. «My, to już my, ale te dzieciątka, tylko żyć. Jakich czasów doczekaliśmy, cóż komu jesteśmy winni» – rozpaczały. Bulbowcy miotali się, krzyczeli, popychali nas i bili. Ludzie starali się iść jak najwolniej, licząc na wybawienie ze strony d Tuż przed cmentarzem droga wchodziła w wąwóz. Po obu jego stronach było wysokie piaszczyste wzniesienie, które zasłaniało widok od strony zachodniej, skąd padały strzały. Gdy zrównaliśmy się z cmentarzem, niektórzy starsi ludzie nie chcieli iść dalej. Mówili: «Wiemy, gdzie nas pędzą i co nas czeka. Lepiej zostać na cmentarzu niż gdzieś w krzakach. Cmentarz to zawsze miejsce poświęcone». Po tych słowach kilka osób wyszło z kolumny, kierując się w stronę cmentarza. Starali się szybko przekroczyć jego bramę. Padły strzały i martwi osunęli się na ziemię. Nie znam ich nazwisk, bo nie można było się dowiedzieć, gdyż bulbowcy zaczęli strzelać. Bijąc i wrzeszcząc, zmuszali nas do szybkiego kroku. Tuż przed cmentarzem droga wchodziła w wąwóz. Po obu jego stronach było wysokie piaszczyste wzniesienie, które zasłaniało widok od strony zachodniej, skąd padały strzały. Gdy zrównaliśmy się z cmentarzem, niektórzy starsi ludzie nie chcieli iść dalej. Mówili: «Wiemy, gdzie nas pędzą i co nas czeka. Lepiej zostać na cmentarzu niż gdzieś w krzakach. Cmentarz to zawsze miejsce poświęcone». Po tych słowach kilka osób wyszło z kolumny, kierując się w stronę cmentarza. Starali się szybko przekroczyć jego bramę. Padły strzały i martwi osunęli się na ziemię. Nie znam ich nazwisk, bo nie można było się dowiedzieć, gdyż bulbowcy zaczęli strzelać. Bijąc i wrzeszcząc, zmuszali nas do szybkiego kroku. Byłem światkiem strasznej sceny. Stary organista Radoń szedł o krok od nas, trzymając pod rękę swoją żonę. Nagle wystąpili z kolumny i powiedzieli, że dalej nie pójdą, bo i tak nas zabiją, więc woli umrzeć na cmentarzu. Zdążyli tylko wejść za bramę, gdy padły strzały. Oboje upadli. Widziałem, jak konwulsyjnie wzdrygały się ich ciała. Patrząc na to wszystko, kobiety i dzieci zaczęły głośno płakać i krzyczeć z przerażenia. Za cmentarzem skręciliśmy w krzaki w kierunku lasu Kokorawiec, położonego na północny wschód od naszej wsi. Ludzie poruszali się powoli, mimo ciągłego popędzania do szybszego marszu. Mieli nadzieję na wybawienie przez Niemców. Im się jednak nie spieszyło. Jak się później okazało, byli to rzeczywiście Niemcy. Jechali niby na odsiecz, zagrożonym przez bulbowców mieszkańcom wsi: Ostrówki, Wola Ostrowiecka i Jankowce (Kąty były już wymordowane). Zamiast jechać bezpośrednio z Lubomla do Ostrówek, podążali okrężną drogą, przez Jagodzin, Wilczy Przewóz, Równo i Borowę. Gdy z daleka zobaczyli, że we wsi są jeszcze bulbowcy, zaczęli strzelać na postrach. Obejrzałem się za siebie parę razy. Ukraińcy z obstawy, którzy leżeli z bronią maszynową, zaczęli wycofywać się za nami. Popędzani, szliśmy wolno do przodu, bo już każdy wiedział, co z nami zrobią. Starsze kobiety i dzieci zrzucały z siebie cieplejszą odzież. Wiedzieli, że już nie będzie im potrzebna. Za idącą kolumną ludzi, okrążoną gęsto przez bulbowców, pozostawała szeroka droga zmiętego łubinu, ziemniaków i traw, na której leżała porzucona odzież. Szliśmy na przełaj, z krzaków wychodziliśmy na pola i odwrotnie. Widok był przerażający. Kiedy znaleźliśmy się w połowie drogi między cmentarzem a miejscem kaźni, zarządzono postój. Spędzono nas w jedną grupę. Starsi i matki z dziećmi na ręku zaraz posiadali na ziemi, aby trochę odpocząć. Bulbowcy stali wokoło nas. Było ich dużo, patrzyli na nas jak sępy na swą zdobycz. Broń trzymali gotową do strzału. Niektórych Ukraińców rozpoznawano. Pochodzili z Huszczy i Przekurki. Starsi ludzie znali ich i ich rodziców. Zaczęli więc pytać, co z nami zrobią, dokąd nas pędzą i za co chcą nas mordować. Patrzyli na nas jak wilki i odchodzili na bok. Jeden z bulbowców stał naprzeciw nas. Poznała go matka mego stryja, Łukasza Praduna. Według niej pochodził z Przekurki. Zapytała go po imieniu i nazwisku: «Za co będziesz nas zabijać. Twoich rodziców znam dobrze, żyliśmy w zgodzie». Popatrzył na nią, rozejrzał się nieznacznie i odpowiedział: «Ja was byty ne budu». Staruszka rzekła: «ale drudzy wybiją», a on na to: «To ja wrze ne znaju, ja toże muszu buty z nemi, takij rozkaz» i odszedł. Postój był krótki, może 5 minut. Z krzykiem kazano nam wstawać. Zaczęli nas pędzić dalej w stronę Sokoła, bliżej lasu Kokorawiec. Szliśmy polem obsianym łubinem. Był dość wysoki. Nagle zauważyliśmy, że obok nas leżał w łubinie młody chłopiec – Edward Soroka. Starsi go znali, ja też z widzenia. Pochodził z Woli Ostrowieckiej. Uciekł ze wsi przed bulbowcami i tutaj się ukrył. Kryjówka była dobra, ale nasz przypadkowy kierunek nie ominął go. Leżąc na wznak w łubinie, położył palec na ustach i patrząc na nas pokazał, aby się nie oglądać i nie patrzeć na niego. Obok gęsiego szli bulbowcy z obstawy. Ludzie, którzy go widzieli, mówili po cichu innym, żeby się nie oglądali, że może Bóg da, chłopaka nie zauważą i przeżyje. Przeszliśmy, a on pozostał. Okazało się później, że niezauważony ocalał. Odeszliśmy z tego miejsca może z kilometr i dotarliśmy do niedużej polanki koło lasu, otoczonej z trzech stron olszyną. Tylko od wschodu było nieduże pole, na którym rósł łubin. Na tej polance znów nas zatrzymali, a wśród bulbowców powstało ożywienie. Na uboczu stało kilku Ukraińców lepiej ubranych. Mieli przy sobie krótką broń. Musiała to być starszyzna. Przez krótką chwilkę radzili. Po naradzie postanowili dalej nas nie pędzić, ale tu wymordować. Tak też się stało. Było nas dużo, bo wszystkie kobiety z Ostrówek, dzieci do lat 15, kilku dziadków i część kobiet z Woli Ostrowieckiej. Byliśmy obstawieni gęsto przez bulbowców. O ucieczce nie było mowy. Ludzie stali, niektórzy z dziećmi na ręku siedzieli, bo było im ciężko je utrzymać. Modlili się, bo już było wiadomo, że na tej polance rozegra się tragedia. Po krótkiej chwili padła komenda, żeby ludzie zrzucili z siebie grubszą odzież. Ukraińcy krzyczeli, by wychodzić na środek polany po 10 osób. Początkowo nikt nie chciał dobrowolnie iść na śmierć. Powstał płacz, lament i błagania, aby nas puścili, bo nikomu nic złego nie zrobiliśmy. ale oni nie słuchali, tylko robili się coraz bardziej wściekli. Rzucili się na nas jak mocno wygłodzone zwierzęta i zaczęli wyciągać z tłumu stojących z brzegu. Schwytani zostali odprowadzeni na środek polany, gdzie kazano im kłaść się w koło, twarzami do ziemi. Następnie zaczęli strzelać ofiarom w tył głowy, a my musieliśmy na tę tragedię patrzeć. Po chwili wszyscy bulbowcy rzucili się na nas. Było im widocznie pilno, bo każdy odrywał z grupy parę osób i rozstrzeliwał na środku polany. Ludzie, lamentując, żegnali się ze sobą. Matki brały swe dzieci i kładły obok siebie, obejmując je rękami. Tak odchodzili z tego świata. Ja, mama, ciocia i bliżsi znajomi byliśmy razem w grupie, wciąż odwlekając moment rozstania się z tym światem. Chcieliśmy jeszcze pożyć choć chwilę dłużej. Widziałem okropne sceny. Rozstrzeliwani w pośpiechu ludzie byli nieraz trafieni niecelnie. Zranieni podrywali się konwulsyjnie i znów opadali na ziemię. Dobijano ich, ale najczęściej w męczarniach kończyli żywot. Z jednej grupy popędzonej na miejsce kaźni po serii strzałów poderwała się mała dziewczynka, może sześcioletnia, i zaczęła mocno krzyczeć: «Mamo, mamo», ale matka już nie żyła. Widząc to Ukrainiec podniósł karabin i strzelił do niej. Dziewczynka upadła, ale natychmiast poderwała się i, krzycząc, zaczęła iść po trupach, padając i wstając. Bulbowiec znów strzelił. Tym razem aż trzykrotnie. Dziewczynka wciąż podnosiła się i krzyczała. Zdenerwowany Ukrainiec podbiegł do niej i dobił ją kolbą karabinu. Ludzie na ten widok odwracali się z płaczem. I tak, grupę po grupie, wyciągali i zabijali. Tworzył się duży krąg, gdyż kazali kłaść się jeden obok drugiego w nogach pomordowanych. Widać było pośpiech, bo, głośno krzycząc, coraz szybciej wyciągali ludzi na pobojowisko, nie żałując przy tym razów. Mama, ja, ciotka Trusiukowa, moja babcia Maria i ciotka Wikta z małym dzieckiem byliśmy razem. Mama powiedziała, żebyśmy poszli sami, bo po co mają nas szarpać i tak nas śmierć nie ominie. Przyglądać się tej zbrodni już dłużej
ie było można. Wstaliśmy, pożegnaliśmy się z sobą i z najbliższymi. Z płaczem i z okropnym żalem, że trzeba opuszczać ten świat, oddaliśmy się w ręce oprawców. Popędzono nas w miejsce kaźni. Bulbowcy krzyczeli: «Lachajte Lachy chutko» – szybko kładźcie się Polacy. Mama jeszcze raz przycisnęła mnie do siebie. Płakała i mówiła jakby do siebie: «Tyle dzieci wybiją, cóż one są winne». Nie mogłem płakać, zacisnęła mi się krtań i zrobiłem się zupełnie nieswój, obojętny z przestrachu. Kładąc się obok siebie, półgłosem odmawialiśmy pacierz. Mama objęła mnie mocno za szyję, a ja zakryłem twarz dłońmi i z okropnym strachem wypowiedziałem na koniec: «Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus». Padły strzały z lewej i z prawej strony. Leżałem prawie w samym środku. Strzały zaczęły zbliżać się ku mnie. Zrobiło mi się mocno żal. Pomyślałem, że mam dopiero 13 lat, a tu za chwilę czeka mnie śmierć. Bliziutko padł strzał i poczułem podmuch powietrza. To musiało być w ciotkę, bo słyszałem mocne chrapanie. Okropnie przeżywałem ostatnie chwile. Zdawało mi się, że we mnie wszystko ustaje. Następny strzał padł w mamę. Ziemia rozbryzgła się po mojej głowie. Poczułem, że coś ciepłego spływa po moim karku ku lewemu policzkowi. Usłyszałem chrapanie i poczułem raptowny skurcz ciała. Ręka mamy przycisnęła mnie mocniej do siebie, ale tylko na chwilę. Nadeszła moja kolej. Oczekiwałem z napięciem, prawie martwy z przerażenia. Usłyszałem koło mnie strzał, szum w uszach i znów piasek posypał się po mojej głowie i rękach. Krótkie chrapanie, ale tym razem z prawej strony. Zbiciem serca oczekiwałem na następny strzał, tym razem we mnie, ale strzały zaczęły się oddalać. Po chwili zapadła cisza i usłyszałem, że w naszych nogach Ukraińcy układają następne ofiary. Kiedy wystrzały dobiegły z tyłu, troszeczkę mi oddało. Zacząłem w duchu modlić się i Pana Boga o przeżycie tego potwornego ludobójstwa. Krótko to wszystko trwało, bo Ukraińcy rozstrzeliwali ze zdwojoną szybkością. Spieszyli się bardzo. Leżałem żywy między trupami i słyszałem błagania, lamenty, pisk zabijanych dzieci. Myślałem, że nie wytrzymam i zerwę się do ucieczki, ale po chwili przychodziła myśl, że jeśli to zrobię, to zabiją mnie na miejscu. W czasie układania się na pobojowisku, nikt nie wybierał sobie miejsca. Każdy kładł się, gdzie popadło. Leżąc wśród trupów poczułem nagle, że wciska mi się na wysokości żołądka zmurszały pniaczek. Najgorsze było to, że znajdowały się w nim czerwone mrówki. Pień uciskał tak dokuczliwie, że zaczęło mi brakować powietrza, a mrówki rozlazły się po twarzy. Zacisnąłem powieki i zamknąłem usta, ale po chwili musiałem je otworzyć, by nabrać powietrza. Nie mogłem głęboko oddychać, bo to zdradziłoby mnie. Myślałem, że nie wytrzymam – brak normalnego oddechu, mrówki i okropny strach przed śmiercią. Gehenna. Instynkt nakazywał cierpieć, aby nawet najmniejszym poruszeniem nie zdradzić, że żyję. Leżałem, cierpiałem i słuchałem, co się wokoło dzieje. Trwało to około godziny. Naraz ustały krzyki, płacz i tylko od czasu do czasu padł strzał. Ukraińcy rozmawiali między sobą głośno: «O dywysia, tsmtoj szcze żywe, dobej». Leżałem w tym pobojowisku i prosiłem Boga, aby mnie nie wykryto. O chwili nastała zupełna cisza, tylko jakiś bulbowiec zawołał: «No cłopcy, idemo. Ot dywyte, tut morda polska leżyt». Nastąpiło ożywienie miedzy nimi. Zaczęli odchodzić w krzaki w stronę Sokoła. Słyszałem z tamtej strony cichnące odgłosy. Leżałem jeszcze dłuższą chwilę. Była grobowa cisza, bo nawet ptactwo, wystraszone strzałami, nie dawało żadnego głosu. Chciałem wstać i uciekać, ale bałem się, że Ukraińcy z ukrycia patrzą, czy ktoś nie przeżył. Leżałem więc dalej, a mrówki gryzły mnie po całym ciele. Upłynęło około pół godziny. Nadal panowała niczym nie zakłócona cisza. Podjąłem decyzję. Postanowiłem ostrożnie podnieść głowę i spojrzeć przed siebie, by zobaczyć, co dzieje się na placu zbrodni. W dodali dostrzegłem, że jakaś kobieta ucieka w pobliskie krzaki. Opuściłem głowę z powrotem i słuchałem, czy nie będą za nią strzelać, ale nadal była cisza. Leżałem jeszcze chwilę i postanowiłem wstać i uciekać. Po raz drugi pomalutku podniosłem głowę, spojrzałem na trupy i zobaczyłem, jak wstaje kobieta z dwojgiem dzieci. Złapała dziewczynkę i chłopczyka za rączki i pobiegła w krzaki. Nasłuchiwałem, czy nikt nie będzie strzelał. Panowała cisza. Po raz trzeci podniosłem głowę i popatrzyłem na mamę i ciotkę. Leżały martwe. Mama miała oderwany kawałek czaszki. To jej mózg rozlał mi się po karku i twarzy. Bóg zaślepił wzrok Ukraińców, bo zobaczywszy mnie zalanego krwią i mózgiem pomyśleli, że jestem zabity. Wstałem i powiedziałem półgłosem: «Kto żyw, niech ucieka». Odbiegłem około 50 metrów od pobojowiska i skryłem się w łubinie. Położyłem się z brzegu, ale tak, by nie być widocznym i zacząłem rozglądać się po polanie i po trupach. Zobaczyłem, że ktoś wstał i zaczął biec w moją stronę. Był to mój brat cioteczny, Paweł Jesionczak. Podniosłem się nieco i zacząłem machać ręką. Podbiegł i położył się obok mnie. Po chwili dostrzegliśmy kobietę z dzieckiem uciekającą w kierunku zarośli. Zaczęliśmy się ostrożnie czołgać w stronę krzaków. Gdy byliśmy parę kroków od nich, szybko w nie wskoczyliśmy. W zaroślach spotkaliśmy kobietę, która wcześniej przybiegła z dwojgiem dzieci. Dołączyliśmy do niej. Płakała i mówiła, że nie wie, jak sobie poradzi z malutkimi dziećmi. Chłopak był nieco starszy od dziewczynki. Przekonaliśmy się, że musimy się dostać do Jagodzina. Z pobojowiska ocalała też, ranna w głowę, Janina Kuwałek (po mężu Martosińska). Opowiadała później, że ciotka Wikta była ciężko ranna i poprosiła ją o pomoc, ale ona osłabiona nie mogła jej nawet podnieść z ziemi. Pozostawiona bez pomocy wkrótce zmarła. Wzięliśmy dzieci na plecy i zaczęliśmy powoli i ostrożnie iść. Doszliśmy do Ostrówek. Usiedliśmy w krzakach i rozglądaliśmy się. Przed nami było piaszczyste pasmo, zwane Borowiną, z rzadka porośniętą jałowcem. Zobaczyłem, jak od strony wsi, między jałowcami szedł szybko mężczyzna, niosąc coś na plecach. Kierował się w stronę Sokoła. Musiał to być Ukrainiec, który przyszedł po łup. Cofnęliśmy się głębiej w krzaki i patrzyliśmy, czy nie ma ich więcej. Poczekaliśmy chwilę i zaczęliśmy ostrożnie, od krzaka do krzaka, pokonywać odkryty teren. Na skraju zarośli, w tzw. Borku, zatrzymaliśmy się. Widzieliśmy stamtąd Ostrówki. Wieś paliła się. Nie było widać ludzi, chodziły tylko krowy i konie. Z daleka dobiegało wycie psów. Zwróciliśmy się do kobiety, żeby tu zaczekała, a my pójdziemy bliżej wsi i zobaczymy, jaka jest sytuacja (byliśmy od niej około 500 metrów, w stronę Lubomla). Umówiliśmy się, że gdy będzie wszystko dobrze, to wrócimy i pójdziemy dalej razem. W przypadku niebezpieczeństwa miała ukryć się z dziećmi w krzakach. Ostrożnie doszliśmy do skraju zarośli. Rzekłem do Pawła: «Idziemy, ale nie razem. Ja pójdę pierwszy i pilnie patrz wokoło. Jeśli coś zobaczysz, krótko gwizdnij. Jeżeli ktoś będzie biegł w moim kierunku, krzyknij i uciekaj. Gdy będzie cisza i spokój, przebiegnę ze 100 metrów i położę się. Będę obserwował, a ty chyłkiem dobiegniesz do mnie. I tak na zmianę». Uścisnęliśmy sobie ręce, spojrzeliśmy w oczy i wyszedłem z ukrycia. Rozejrzałem się i zacząłem biec do wsi. Po około 200 metrach padłem na ziemię. Leżąc, obserwowałem okolicę. Panował spokój, paliły się tylko niektóre zabudowania i wyły psy. Po chwili dobiegł do mnie Paweł. Odpoczęliśmy chwile i chyłkiem pobiegłem aż pod zabudowania. Z bijącym jak młot sercem nadsłuchiwałem. Nic, grobowa cisza. Tylko trzask ognia i spadające opalone bale. Wstałem, oparłem się plecami o ścianę stodoły i machnąłem ręką w kierunku Pawła. Poderwał się i przybiegł do mnie. Postanowiliśmy wejść do wsi i rozejrzeć się. Szliśmy koło ścian i płotów, bacznie nasłuchując i rozglądając się. Szczęśliwie dotarliśmy do rowu. Przykucnęliśmy w nim i zaczęliśmy obserwować wzdłuż wsi i poza budynkami, czy ktoś się tam nie kręci. Nie było widać nikogo, tylko niektóre budynki dopalały się, na drodze leżało parę trupów, a psy żałośnie wyły. Postanowiliśmy wrócić do kobiety, wziąć dzieci i uciekać razem do Jagodzina. Wyskoczyliśmy szybko z rowu i pochyleni szybko biegliśmy koło zabudowań w kierunku Borku. Kobieta tak się ukryła, że musieliśmy ją po cichu wołać. Po odszukaniu poszliśmy w kierunku Jagodzina. Kiedy minęliśmy wieś i zbliżyliśmy się do łąki zwanej Brzeziną, ujrzeliśmy mężczyznę idącego w naszym kierunku. Był jeszcze daleko. Stanęliśmy jak wryci i pomyśleliśmy, że to może bulbowiec. Mieliśmy już uciekać, gdy zaczął nam dawać znaki ręką i zawołał, żeby się go nie bać. Ruszyliśmy pomału w jego stronę. Gdy zbliżyliśmy się do siebie, poznałem, że był to Józef Muzyka, mój sąsiad. Dopytywał się o swoją żonę i dzieci, których ukrył w lochu po ziemniakach i zamaskował, a sam czołgając się do swej kolonii położonej koło Strycharza, cudem ocalał. Powiedziałem, że nie ma po co iść, bo zostali zabici przez Ukraińców. Widziałem ich na placu szkolnym, w kościele i na polanie pod Sokołem. Jego żona była z córką Grażyną i synkiem. Kiedy to wszystko usłyszał, wziął twarz w dłonie i zaczął głośno płakać, a my razem z nim. Po krótkiej chwili uspokoił się, spojrzał na mnie i powiedział: «Oleś, twój ojciec żyje i stryj Łukasz z żoną i dziećmi: Felkiem, antkiem i Jankiem. Pół godziny temu rozmawiałem z nimi. Poszli do Jagodzina». Nagle zobaczyliśmy, że od strony dworu Konczewskich jedzie kilka furmanek, a obok nich idzie sporo mężczyzn. Już mieliśmy uciekać, gdy Muzyka powiedział, że to Polacy z Jagodzina jadą do Ostrówek. Chwilę popatrzyliśmy na nich i poszliśmy razem do Jagodzina, gdzie spotkałem swoich najbliższych. Wieczorem przyjechali z Ostrówek ludzie z samoobrony (z Jagodzina i Rymacz) i przywieźli spod Sokoła żonę Kality i mamę Pawła. Obie były trafione w szyję. Kule wyszły ustami. W chwili zabierania z polany jeszcze żyły, ale w drodze zmarły. Przywieźli także chłopca, którego wyciągnęli z rowu. Był uderzony siekierą”..
źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa – sierpień oraz lato 1943 roku”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
źródło: Pradun Aleksander, „Wołyński Testament”; w: Towarzystwo Przyjaciół Krzemieńca i Ziemi Wołyńsko-Podolskiej, Lublin, 1997
źródło: „Na Rubieży”, w: nr 3/1993
Świadek Tomasz Trusiuk: „W nocy z 29 na 30 sierpnia 1943r. od strony Ostrówek długo strzelała w niebo łuna pożaru. Domyślaliśmy się, że gdzieś za Zapolem płoną zabudowania. Nie było słychać strzałów ani tez innych odgłosów świadczących o walce. Byliśmy przyzwyczajeni do nocnych pożarów, które od marca 1943 r. wybuchały tu i ówdzie. Nic też dziwnego, że późno po północy wszyscy ściągnięci z opłotków i pobliskich kolonii warty — poszli spać. Ze snu zostaliśmy obudzeni salwami strzałów, niosących się od strony zarośli i pobliskich lasów: Kokorawca, Byrek, Brzeziny, Obelnika. Poranna poświata, seria wystrzałów, przecinające się w powietrzu smugi pocisków i świadomość zaniedbania własnego bezpieczeństwa paraliżowały ruchy. Wszyscy wybiegli z mieszkań, starając się szukać schronienia. W myślach kłębiły się różne pomysły, a serce zdawało się wołać: «Pagórki przykryjcie nas». Pierścień okrążenia złożony z setek Ukraińców zaciskał się coraz szczelniej. Nikt nie był w stanie wydostać się poza obręb własnych opłotków, nie mówiąc już o ucieczce ze wsi. Najeźdźcy szli pieszo, jechali konno i zapędzali wszystkich na zebranie do szkoły. Przygnano z Brzezin (oddalonych od Ostrówek ponad kilometr) rodzinę Stefana Jurczaka, właściciela kolejnej cegielni. Jadący na koniu Ukrainiec doprowadził do Ostrówek dziesięć osób, w tym ośmioro małych dzieci. Podobnie było też w Woli Ostrowieckiej. W Ostrówkach wszystkich mężczyzn spędzono do szkoły, a kobiety i dzieci do kościoła. Wśród nich były kobiety i dzieci z Woli Ostrowieckiej, które noc z 29 na 30 sierpnia 1943 r. ze względów bezpieczeństwa pędziły u rodzin w Ostrówkach. Miałem wówczas 14 lat z matką i ojcem zostałem zapędzony do szkoły w Ostrówkach. Małe pomieszczenia szkolne nie mogły pomieścić kilkuset osób, dlatego tez Ukraińcy rozkazali nam kłaść się na boisku szkolnym, którego obszar zamykał się w prostokącie o bokach 30 x 40 metrów. Po krótkiej chwili zmieniono rozkaz i zarządzono, by kobiety i dzieci udały się do kościoła, a mężczyźni do szkoły. Po wydaniu tego rozkazu, szosa od strony Lubomla wszedł do wsi duży oddział UPA. Gdy dotarł w pobliże szkoły, wyszedł mu na spotkanie oficer. Ukrainiec był niskiego wzrostu, krępej budowy ciała, ubrany w niebieski mundur, w czapce okrągłej oblamowanej srebrnym kordonkiem, z pistoletem u boku i w skórzanych rękawiczkach. Był to Maśluk, były policjant w służbie niemieckiej, pochodzący z Połap lub Wilczego Przewozu. Obok niego w stronę kolumny podążało kilku innych Ukraińców ubranych podobnie. Po chwili padł rozkaz: «Pulemetczyki ta bombemtczyki stanowyś!» Wojsko stanęło posłusznie. Następnie wydano komendę do zajęcia stanowisk wokół szkoły i kościoła. Gdy to uczynili, do wejścia na plac szkolny zbliżył się najstarszy szarżą ukraiński oficer. Stanął przed szkolnym gankiem i z imienia oraz nazwiska zaczął wywoływać Polaków. Gdy wyszli zażądał: «Lachy, widdajte zołoto!» W odpowiedzi usłyszał: «jesteśmy biednymi mieszkańcami wsi i złota nie mamy». Padło następne żądanie: «Widdajte zroju, jaku majete w waszych chatach i sarajach!». Odpowiedź była podobna. Zdenerwowany Ukrainiec krzyknął: «Widdajte wse i hodynnyki, a to wseh wybierno!». Po tych słowach z gardeł około stu pięćdziesięciu osób zgromadzonych w szkole wydobył się płacz i pieśń: «Kto się w opiekę odda Panu Swemu». Oprawcy rozkazali zamknąć okiennice, a następnie do wnętrza weszli uzbrojeni Ukraińcy i zaczęli wyprowadzać po kilka osób (od czterech do ośmiu w grupie). Zabranych ze szkoły mężczyzn prowadzili przed sobą, bijąc ich, gdy w szkole zostało zaledwie kilku, oprawcy weszli do środka i strzelili w ich kierunku. Wśród nich byli: Stefan Trusiuk, Wacław Gryc (lat 14) i Ulewicz. Jednym z pocisków został ugodzony Wacek. Stefan z płaczem w głosie zawołał do Ulewicza: «Dajmy mu wody!» Usłyszał to stojący w pobliżu Ukrainiec, który krzyknął «Ne treba, bude pyty swoju krow !» Wywlekli następnie tę trójkę na zewnątrz i za progiem szkoły zabili Wacka, a pozostałych popędzili w stronę zbiorowej mogiły u Ilków. Tam też ich zabili. Gdy szkołę opuściła ostatnia grupa mieszkańców Ostrówek, do wnętrza wbiegli inni oprawcy i zaczęli plądrować pomieszczenia zajmowane przez kierowniczkę szkoły Marię Blat z rodziną. Inny zaś Ukrainiec wspiął się po drabinie, stojącej przy ścianie korytarza, po której wcześniej wszedłem na strych, gdzie ukryłem się i zawołał donośnym głosem: «Je tam kto, wychod, a to szkołu spałym». Ukraińcy zrealizowaliby swój zamiar, ale przeszkodzili im w tym Niemcy, którzy kolumną jechali od strony Huszczy do Ostrówek. Widząc ich, bandyci zarządzili odwrót. Ucieczkę przyspieszył niemiecki ostrzał. Ukraińcy nie zdążyli wymordować kobiet i dzieci zgromadzonych w kościele. Wyprowadzili zebranych ludzi i popędzili poza cmentarzem parafialnym w kierunku ukraińskiej wsi Sokół, gdzie ich zamordowali. Po ucieczce Ukraińców z Ostrówek wyszedłem z kryjówki na zewnątrz szkoły. Okazało się, że oprócz mnie w budynku byli ukryci: aleksander Trusiuk, aleksander Kuwałek, Czesław Suszko i Bolesław Wasiuk, którzy schowali się w szkolnej piwnicy. Poszedłem następnie do Jagodzina, a stamtąd do Lubomla, gdzie zostałem złapany przez Niemców i wywieziony do obozu przy ulicy Krochmalnej w Lublinie”.
źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa – sierpień oraz lato 1943 roku”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
źródło: Trusiuk Tomasz, „Byłem świadkiem”, oprac. Henryk Komański; w: „Na Rubieży”, w: nr 44/2000
Świadek Zofia Kieruj: „Zofia Kieruj właśnie kończy 85 lat. Czternaście lat swojego długiego życia mieszkała na Wołyniu. Patrząc z naszej, zachodniej strony, powiedzielibyśmy, że tuż za Bugiem. Ona mówi, że do rzeki było blisko, około ośmiu kilometrów. Przed II wojna światową i w czasie wojny, do 1943 roku, wraz z rodzina mieszkała w Ostrówkach w powiecie lubomelskim. To najbardziej na zachód wysunięta część byłego województwa wołyńskiego. Mieszkała tam z mamą Marianną Suszko i rodzeństwem. Ojciec Wincenty Suszko zmarł wcześnie, bo w 1931 roku. Miała trzech braci i siostrę Karolinę, która była najstarsza, urodziła się w 1920 roku, brat Józef w 1924, Czesław w 1927 roku, a ona z bratem antonim (byli bliźniakami) urodziła się w 1929 roku. Z Ostrówkami sąsiadowała wieś Wola Ostrowiecka. Tam w czasie wojny mieszkała z rodziną najstarsza siostra pani Zofii. Te dwie miejscowości dziś są wymieniane jednym tchem obok siebie, kiedy historycy mówią o nich jako o miejscach tragedii polskiej ludności w czasie rzezi wołyńskiej. O tych wydarzeniach opowiedziała nam też Zofia Kieruj […] To co działo się przed 30 sierpnia tamtego roku, zaciera się trochę, miesza, ale od tego jednego dnia kilkunastoletnia Zofia zaczyna widzieć tak okropne rzeczy, które tak wryły się w pamięć, że dziś mówi o nich z detalami. Bardzo wstrząsającymi zresztą. To była ostatnia niedziela sierpnia. – Ksiądz na ambonie powiedział, że koło Hołowna, koło Kowna ubiegłej niedzieli Ukraińce podczas mszy napadli, zamknęli kościół i podpalili. Benzyną oblali i spalili, bo to były drewniane kościoły. Spalili razem wszystkich, którzy się tam znajdowali. Ksiądz Stanisław Dobrzański powiedział nam, że nie mamy się bać i że nas nie opuści. W razie czego, gdyby nas napadli, to mieliśmy się bronić. Wierni rozeszli się do domów. Pani Zofia również. Gdy tylko weszła do domu, zdała relację z tego, co usłyszała na mszy, swojej mamie. Jeszcze tego samego dnia poszła do sąsiedniej wsi, do Woli Ostrowieckiej, w której mieszkała jej siostra z mężem i dwoma synami. W tym czasie jeden z chłopców był w szpitalu. Matka miała zabrać syna ze szpitala w poniedziałek, ale zabrała go już w sobotę do domu, do Woli Ostrowieckiej. – Moja mama mówi: «Leć Zosia i zobacz, co tam słychać». I ja poleciałam do tej siostry. Jak doszłam, to do szwagra przyszli koledzy. Telewizorów wtedy nie było, więc ludzie się odwiedzali i wspólnie spędzali wolny czas. Grali w karty. Na to przyszła siostry teściowa z wioski. I mówi tak: «Wy chłopaki gracie w karty, a czy wy wiecie, co ma się dziać?». I choć jestem tutaj, to mam tę scenę przed oczami i widzę, jak trzymają karty i patrzą na nią, co ona mówi. a ona mówiła, że przyszedł Ukrainiec i ostrzegł, że mamy się pilnować, bo mają przyjść w nocy Ukraińcy i nas wymordować. Teściowa kazała synowej z synami i jej siostrą pójść do Ostrówek, a stamtąd mieli jechać do Jagodzina, wsi, w której stacjonowali Niemcy. Siostra pani Zofii stwierdziła, że nie zamierza się tułać, a poza tym za co Ukraińcy mieliby mordować. Już w marcu tego roku Ukraińcy, którzy byli w partyzantce w lesie, przychodzili do Polaków i prosili o jedzenie lub podwiezienie do lasu. Więc myślano, że oddziały ukraińskie znów chcą coś do jedzenia i poproszą o transport. Pani Zofia po powrocie do domu zdała relację z tego, co usłyszała u siostry. Została przez swoją matkę nawet zrugana za to, że powtarza zasłyszane bzdury. Matka kazała jej coś zjeść i pójść spać. – I poszłam. Mamy trzeba słuchać. Położyłam się, ale byłam wystraszona. Mężczyźni już warty trzymali. Po dwóch. Brat też poszedł wartę pełnić. a ja mam strach i nie śpię. Za chwilę wszedł brat Józek i powiedział, że jednak ma się coś dziać, bo kobiety z dziećmi są na naszym polu. Mama nas i brata wzięła za rękę i razem poszliśmy na to pole. Rozmawiamy, a muchy i komary gryzą. Cicho było. Mąż jednej z kobiet przychodził kilka razy i pytał, czy coś się dzieje. Za trzecim razem, kiedy już było widać łunę wschodzącego słońca, przyszedł i powiedział, że mamy wstawać. Bo skoro w nocy nie przyszli, to w dzień nie przyjdą. Kobiety się podniosły i z dziećmi poszły – opowiada Zofia Kieruj. Marianna Suszko z dziećmi minęła swój dom położony w sadzie i wraz z innymi mieszkańcami poszła do wioski. Pani Zofia wraz z koleżanką, swoją imienniczką, po drodze uzgodniły, że kiedy już będzie bezpiecznie, pójdą się pomodlić do kościoła. Po drodze spotkali mężczyzn na trzech wozach, Polaków, mieszkańców Woli Ostrowieckiej, którzy mieli bronić wsi. Matka z dziećmi postanowiła wrócić. Kiedy przeszli około dwieście metrów, usłyszeli strzały. Ukraińcy zbliżali się do Ostrówek po cichu, ponieważ liczyli, że mieszkańcy wsi jeszcze śpią i zaskoczą ich we śnie. Pani Zofia mówi, że były ich tysiące. Strzał padł w kierunku spotkanych wcześniej wozów. Mama pani Zofii wzięła ją i brata za ręce i zaczęli uciekać. Biegli do sąsiedniej wsi przez pole. Przebiegli około kilometra. Ludzie zaczęli krzyczeć, że już z nimi koniec, bo jadą za nimi konno Ukraińcy. – Obróciłam się, a oni już przed nami. Jeden na karym koniu, drugi na siwym. Wyjechali jak Lucypry z tymi karabinami maszynowymi, co kółka te mają. Do dziś tę scenę widzę. Zaczęli krzyczeć: «Stój polska mordo. Dziś będziemy wam Polskę budować. Dziś do was Sikorski przyjechał» – relacjonuje mieszkanka Królikowa. Konni jeźdźcy otoczyli biegnące matki z dziećmi i tak jak kowboje zaganiają bydło, tak oni zaczęli spychać ludzi w kierunku wsi Ostrówki. Tam też już było pełno Ukraińców. Zaczęli do nich strzelać. Ludzie padli na twarz. Trzy raz padali i trzy razy wstawali. Kobiety szły śpiewając Pod Twoją obronę i Serdeczna matko. Najeźdźcy prowadzili je w kierunku kościoła. Było to około trzystu osób. Ksiądz miał trzy sady oddzielone od drogi płotem zbudowanym z dwóch poprzecznych pali (tak jak na ranczu), więc można było pod nim przejść. Tym bardziej, że na wąskiej drodze konni Ukraińcy zostali z tyłu. Zofia Kieruj z mamą i rodzeństwem znaleźli się na wysokości sadu. – Zaczęłam płakać i krzyczałam: «Mamo, odejdźmy», a mama: «a gdzież my odejdziemy, jak ich tylu jest». I drugi raz płaczę: «Mamo odejdźmy». a mama mówi: «No to się nachylajcie». Nachyliliśmy się pod tymi żerdziami i lecimy szybko w kierunku domu. Jak kobiety przeszły, to Ukraińcy zobaczyli nas, że biegniemy. W tym czasie mama mówi: «Gdzie nasze chłopcy?». a ja tak patrzę, widzę, jak biegną i mówię do mamy: «O tam». Oni tak jak my przebiegli kilometr, a potem w proso popadali i leżeli jak my – mówi pani Zofia. Ukraińcy widząc trójkę uciekinierów, zaczęli strzelać. Seria z karabinów przeleciała nad ich głowami. Oni upadli i leżą. antoś po prawej strony matki, a Zosia po lewej. Napastnicy pomyśleli, że nie żyją, dlatego też przestali strzelać. Matka kazała leżeć dzieciom cicho w nadziei, że tylko Matka Boska może uchronić ją i jej dzieci od śmierci. – Ze strachu zęby mi zaczęły dygotać. Trzęsłam się. Potem tak skamieniało serce i ciało ze strachu, że jakby ktoś bił, to by się człowiek nie ruszył. Tak się cisnęłam do tej ziemi, żeby mnie było jak najmniej widać. Mrówki zaczęły mi do nosa wchodzić, ale nic mi nie przeszkadzały. Nic, tylko leżymy – relacjonuje pani Zofia. Ukraińcy pognali kobiety przed kościół. Zwyzywali je. Było słychać płacz. Jedni doły kopali, drudzy grabili dobytek mieszkańców wsi. Potem pani Zofia, jej brat i matka zobaczyli, że dwóch Ukraińców idzie w ich stronę, bo świnia, którą zabrali proboszczowi, uciekła im. Jednak tak byli zaabsorbowani zwierzęciem, że na leżących nie zwrócili uwagi. W stronę matki z dziećmi zaczęła się zbliżać inna dwójka najeźdźców. Leżący pomyśleli, że to już koniec. – Mieli ci banderowcy czarne mundury z trupimi naszywkami. I mówi do nas: «Rozciągła się stara k. i leży». My myślimy, że nas zabiją. Patrzyłam spode łba na nich. To był cud boży, bo on tylko tak powiedział i poszli do naszego domu – opowiada Zofia Kieruj. Napastnicy wybili szyby karabinami, bo dom był zamknięty. Potem weszli do stodoły. Krowy wyprowadzili, konia zaprzęgli do wozu, krowy przywiązali i odjechali. Około dziesiątej rano do uszu leżących dobiegł głuchy odgłos: trach, trach. W tym czasie zaczęła się palić stodoła sąsiada. Dwaj bracia pani Zofii, którzy niezauważeni leżeli cały czas w prosie, zauważyli pożar. Starszy Józef chciał wstać, aby ratować dobytek, aby pożar nie przeniósł się na ich stodołę. Młodszy Czesław chciał leżeć, ale uległ namowom brata. Obaj wstali i zaraz wpadli w ręce napastników. Bracia pani Zofii jako ostatni z mężczyzn zostali zabrani do miejscowej szkoły. Kobiety zostały zamknięte w kościele, a mężczyźni w szkole pod pretekstem zebrania. Mężczyzn wywoływano na zewnątrz. Pierwszego sołtysa i grupę kolejnych, w tym braci pani Zofii. Józef wyszedł, a Czesław został wepchnięty z powrotem, bo był jedenastym mężczyzną w grupie. Został oddzielony od brata. Ci, co zostali, widzieli przez okno dół. Tych, których wyprowadzono, stawiano przed dołem i rąbano im czaszki. Nie rozstrzeliwali, tylko tłukli tępymi narzędziami (siekiery, młoty, trzonki), stąd do uszu czternastoletniej Zosi dochodziły te dziwne odgłosy: trach, trach. Chciała się podnieść, ale matka kazała jej leżeć dalej. Kobiety z kościoła Ukraińcy pognali na cmentarz. Leżący usłyszeli warkot samochodów. Ciężarówkami przyjechali Niemcy. Zatrzymali się naprzeciwko domu rodziny pani Zofii. Zabrali gęsi i odjechali w stronę Jagodzina. – Jak Niemcy odjechali, to my usiedliśmy, a taki swąd w całych Ostrówkach. Tylko psy wyją, koty miauczą, bydło ryczy. Mama zapytała, gdzie my teraz pójdziemy, a potem jeszcze zastanawiała się, czy może nie lepiej byłoby pójść z kobietami. Posiedzieliśmy z dziesięć minut i poszliśmy do domu – relacjonuje mieszkanka Królikowa._x000D_
Czternastoletnia Zosia zobaczyła, że w domu wszystko jest poprzewracane. Wyszła do matki, zapytała o coś do jedzenia. Wróciła do domu. Otworzyła szufladę, wyciągnęła masło z serem. Ujrzała na podłodze rzeczy koleżanki i wtedy za domem zobaczyła górę ziemi. Ktoś tam stękał. Zawołała matkę i brata. Podeszli, a tam w dole leżeli świeżutko porąbani ludzie, mężczyźni, których gonili po wsi. Jeden czternastoletni chłopak, rówieśnik Zofii i antoniego, był przywalony innymi ciałami. Próbował się wydostać. Starszy mężczyzna miał stopy odrąbane. – Wzięłam go za rękę i na brzeg go przyciągnęłam, a temu chłopcu – Bolek mu było na imię – pobiegłam do studni po wodę, do domu najpierw po rondel, to musiałam nadepnąć na plecy temu zabitemu, żeby podać tej wody – mówi z dużym wzruszeniem pani Zofia. To był jeden dół. Kolejny był usytuowany z drugiej strony szkoły. Rodzina Suszków odeszła od dołu i udała się w kierunku zgromadzonej grupki osób. Tam dowiedzieli się, że to ocalałe kobiety. Z kościoła zostały zaprowadzone w okolice lasu. Tam dowódca ukraiński odczytał im akt oskarżenia, w którym główny zarzut polegał na tym, iż od czterystu lat Polacy zamieszkiwali ziemie ukraińskie i za to przysługuje kara śmierci. Zofia Kieruj wyjaśniła, że Ostrówki były wsią typowo polską, założoną w XVI wieku. Jej mieszkańcami byli ludzie z Mazowsza, zwani potocznie Mazurami. Jako jedyni w okolicy cały czas posługiwali się językiem polskim. Nawet Polacy z innych miejscowości nie używali języka polskiego, ci w Ostrówkach i Woli Ostrowieckiej tak. Kobiety, jak usłyszały wyrok, zaczęły błagać o życie. Nie ubłagały oprawców. – I każda matka musiała brać swoje dzieci, a oni szli i tak rąbali wkoło. Nasza sąsiadka z dwójką dzieci, chłopak pięć, a dziewczynka trzy lata, wzięła je pod siebie. Jak oni rąbali, to cała była obryzgana tą krwią, jeden uderzył ją karabinem, ale była tak nieruchoma, że myśleli, że nie żyje. ale przeżyła. Byłam potem u niej pod Wrocławiem. Po 49 latach. Ci, co mogli, zaczęli się podnosić i uciekać. Niektóre osoby przeżyły cudem. Jeden ośmiolatek stracił całą rodzinę, a sam wyszedł z rzezi żywy. Matka pani Zofii z dwójką najmłodszych dzieci wraz z innymi poszła do Jagodzina. Cały czas myślała, że w szkole zginęli obaj jej starsi synowie. W Jagodzinie przenocowali na dworcu kolejowym. Następnego dnia poszli do Lubomla. Tam dowiedzieli się, że syn Czesław jednak żyje. Okazało się, że kilka osób schowało się w szkole pod podłogę. Jak Ukraińcy wszystkich wywołali, to na wieko nasunęli ławki, by ci, którzy byli schowani, nie mogli wyjść. ale do szkoły weszli Niemcy i Polacy słysząc język niemiecki zaczęli pukać, i Niemcy ich wypuścili. Kazali ocalałym jechać do Jagodzina. Brat pani Zofii Czesław poszedł tam do swojej ciotki. Rodzina odnalazła się po dwóch tygodniach od pogromu. Cała czwórka spotkała się na Okopach koło Dorohuska. – Jak żeśmy doszli, to się ucałowaliśmy i popłakaliśmy. Nie wszyscy mogli się spotkać. Oprócz zabitego brata Józefa, śmierć dosięgła najstarszą siostrę, która mieszkała w Woli Ostrowieckiej. Oddziały ukraińskie w nocy 30 sierpnia najpierw weszły do wsi Kąty, potem nad ranem do Ostrówek i Woli Ostrowieckiej. W Kątach mieszkała ciotka i babcia pani Zofii. Ciotkę w ciąży wrzucili do studni. W Woli Ostrowieckiej siostra z dwojgiem dzieci i szwagier zostali spaleni żywcem w szkole. – Jak wszystkich pozganiali, to słomy nanieśli i granaty wrzucali. Mąż siostry jak zaczęło się palić, to uciekał i go zastrzelili. Okoliczni mieszkańcy przyjmowali na noc te osoby, które w wyniku pogromów zostały bez domów. Ludzie, którzy z dnia na dzień zostali bez dachu nad głową, nie mieli się nawet w co ubrać. Pani Zofia mówi, że oprócz sukienki nic do ubrania nie miała. Była boso. Dopiero jesienią 1943 roku dostali drewniane dyby i ubrania. Potem dostali pracę w majątku w Srebrzyszczach koło Chełma. Tam dostali mieszkanie w piwnicy po więźniach. Stały tam drewniane prycze. Jak szli spać, to po nich zaczynały chodzić pluskwy. Rodzina Suszków dowiedziała się, że mają wysłać ich do Niemiec na roboty. Uciekli pod osłoną nocy do Okopów. Na zimę 1943/1944 wrócili do Jagodzina, na drugą stronę Bugu. Tam przeczekali do 1945 roku. Po ponownym przejściu frontu i wkroczeniu armii Czerwonej na te ziemie, zaczęły się przesiedlenia ludności […] W 1992 roku dowiedzieli się z telewizji, że w Ostrówkach będą ekshumacje. Pani Zofia po 49 latach wróciła do rodzinnej wsi. Z Chełma trzy autokary wyjechały. – Jak jechaliśmy, to ukraińskie kobiety i mężczyźni powychodzili i się gapili. Ja się tak bałam, tak mi serce zaczęło pukać jak młotem. Myślałam, że nas pobiją. ale jechaliśmy pod eskortą żołnierzy i się uspokoiłam. Jak dojechaliśmy, to zobaczyłam, że ten bruk, co był w Ostrówkach, to te Ukraińcy, takie dziady, że ten bruk wyjęli i sobie założyli. W Ostrówkach został tylko krzyż, który partyzantka polska w krzakach znalazła. Została figura Matki Boskiej z odrąbaną głową. Nie ma już żadnych zabudowań. Na miejscu kaźni został postawiony pomnik i zbiorowa mogiła. Pani Zofia co roku w rocznicę tych tragicznych wydarzeń jeździ do swojej rodzinnej wsi. Osobą, która bada dzieje tych wydarzeń i jednocześnie jest organizatorem wyjazdów, jest Leon Popek. To są pielgrzymki tych, co przeżyli i ich rodzin do miejsc kaźni”...
źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa – sierpień oraz lato 1943 roku”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
źródło: Konieczka Remigiusz, „Wołyń - rana niezabliźniona”, Wspomnienia Zofii Kieruj; w: „Pałuki”, w: nr 24/2014, 26 czerwca 2014 — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.03.30]
Świadek Czesław Wasiuk: „Na placu przed szkołą było już dużo ludzi, a Ukraińcy leżeli z karabinami maszynowymi gotowymi do strzału. Tutaj nas rozdzielono. Mężczyzn zamknięto w szkole, a kobiety z dziećmi w kościele. Kobiety modliły się po cichu, głośno płakały jeszcze inne modliły się leżąc krzyżem przed ołtarzem. Koło południa kościół otworzyli i kazali wychodzić. Poprowadzili w kierunku cmentarza, po lewej stronie paliły się zabudowania w odległości 150 m. Przy cmentarzu niektóre kobiety nie chciały iść dalej. Tutaj zostały zabite. Matka nie pozwoliła na to patrzeć. Zasłaniała sobą i mówiła idź szybciej. Ukraińcy kilkanaście strzałów oddali w kierunku wsi, a nas pognali dalej. Za cmentarzem skręciliśmy w prawo, później w lewo przez pola uprawne 2–3 km. Zatrzymali na dróżce przed krzakiem olszyny, a na lewo było ściernisko. Wszystkim kazano usiąść na ziemi. Po chwili przyjechał na białym koniu jakiś starszy i zrobi krótką naradę. Później jeden Ukrainiec wziął dziesięć osób od czoła wyprowadził dalej na ściernisko kazał się kłaść i zabijał bagnetem na karabinie. Z następną dziesiątką to samo zrobił. Wziął trzecią dziesiątkę zabił pięć, sześć osób i mówił: Ja sam nie budu byty i odszedł na bok. Wtedy z grupy wyszedł inny wziął następną dziesiątkę, zaczął bić doszedł drugi i we dwóch wybili tę dziesiątkę. dalej bili na stojąco strzelając z tyłu, po trzech, czterech i na zmianę. Ja byłem z matką w ostatniej niepełnej dziesiątce. Przede mną poszły trzy osoby, a ja za nimi, ale matka zawołała: «Czesiek chodź do mnie», poszedłem do matki pocałowała mnie w czoło, odwróciłem się i poszedłem na zabicie, jakieś cztery metry na brzeg ścierniska. Widziałem jak pierwsza osoba padła, do drugiej strzelał inny, a ten co zabił pierwszą, zachodził zabić trzecią, ja byłem czwarty. Przyszłą mi myśl udawać trupa. Zakryłem twarz i oczy rękami, żeby nie pokłuć twarzy o ściernisko, upadłem jak zabici padali. Nie ruszając się zacząłem pomału oddychać, jak zabrakło powietrza to szybciej i znów pomału. Bałem się, że mnie plecy będą się ruszać i dobiją, jak inni dobijali pokazując go się rusza i omdlałem. Przez sen usłyszałem, jak kobieta mówiła: «uciekajmy». Ukraińcy już poszli. Podniosłem się na rękach i zobaczyłem, jak trzy kobiety uciekały w krzaki. Chciałem biec za nimi, ale ostatnia cofnęła się z krzaków i mnie ręką pogroziła. Popatrzyłem na matkę, nie miała lewego ramienia. Brat leżał z drugiej strony matki, a siostra w poprzek z otwartymi oczami. Zrzuciłem z nóg ciało i położyłem się jak przedtem i straciłem świadomość. Po obudzeniu się wstałem, słońce było już nad zachodem”.
źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa – sierpień oraz lato 1943 roku”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
źródło: „Relacja świadka Czesława Wasiuka”; w: „Na Rubieży”, w: nr 3/1993
Świadek Władysław Tołysz: „Pan Władysław pamięta wszystko z najdrobniejszymi szczegółami i trudno się dziwić. Stałe zagrożenie śmiercią sprawiało, że tamtejsze wydarzenia mocno odcisnęły mu się w pamięci. Szczególnie zaś zapamiętał potworny mord dokonany tydzień po wizycie matki w gajówce, na obrzeżu polskiego skupiska przez ukraińskie bandy w Ostrówkach, Woli Ostrowieckiej i Kątach. — Wioski te leżały pod lasem i stanowiły najłatwiejszy łup dla zbrodniarzy — ocenia Władysław Tołysz — Tu było im najporęczniej. Gdy tylko przyszła informacja o tym, że Ukraińcy zaczęli rżnąć Polaków w naszej gminie, natychmiast w plutonie, do którego należałem został zarządzony alarm. Każdy chwycił broń i na furmankach wyruszyliśmy do mordowanych Ostrówek. Gdy znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni, dostaliśmy się nagle pod ostrzał Niemców, jadących samochodami do Lubomla. Natychmiast rzuciliśmy się na pole ziemniaków, szukając schronienia w radlinach. Gdyby nie one, Niemcy by nas wytłukli do nogi. Po krótkim ostrzale Niemcy uznali, że stanowimy małą grupkę i pojechali dalej. Dopiero pod wieczór udało się nam dostać do Ostrówek. Udało się nam znaleźć jeszcze kilku żywych rannych, będących świadkami mordu. Ukraińcy zasypywali ziemią jeszcze żywych sądząc, że w ten sposób zatrą za sobą ślady. Wydobyliśmy z grobu jeszcze kilka matek z dziećmi, które jeszcze żyły. Matki z dziećmi Ukraińcy popędzili w stronę cmentarza w Ostrówkach i tam ich zamordowali. Bardzo to przeżywałem, bo wśród zamordowanych było wielu moich kolegów i znajomych ze szkoły w Rymaczach. Uczniów i nauczycieli. Uratował się późniejszy podporucznik «Cień», który zagrzebał się w jakimś dole, udając zabitego. Przeżył także dyrektor Jeż, który z Rymacz został przeniesiony na Ostrówki. Dał on nura do przepustu kanału pod drogą. Tak jednak w nim ugrzązł, ze później nie można go było wyciągnąć. Zakleszczył się w nim całkowicie. Jakoś jednak udało się nam go wyciągnąć. Oglądając miejsce zbrodni od razu zauważyłem, że nie tylko bliskość lasu zdecydowała, że Ukraińcy zaatakowali Ostrówek i pozostałe miejscowości. Wsie stanowiły bowiem ulicówki. Bardzo łatwo było je, jak mówią Rosjanie, w krótkich abcugach zamknąć, uniemożliwiając wszystkim ucieczkę. Nowy Jagodzin np. był osadą rozrzuconą na przestrzeni czterech kilometrów i gdyby chcieli go zniszczyć, musieliby użyć ogromnych sił. Dlatego też uderzyli na ulicówki. W Ostrówku i Woli Ostrowieckiej bandytom udało się bestialsko zamordować ponad tysiąc osób. Wśród nich znaczną część stanowiły kobiety i dzieci. Obrazy, które tam zobaczyłem śnią mi się ciągle po nocach. Zezwierzęcenie Ukraińców osiągnęło tam swoją pełnię. Dzieci były nabite na sztachety. Niektóre zwyrodnialcy wrzucali też wprost do studni, znajdując w tym upust dla swojego sadyzmu. Mam w swoich zbiorach relację jednego z mieszkańców Ostrówek, który przyprowadzony nad wykopany dół w stodole, do którego Ukraińcy wrzucali swoje ofiary, zobaczył swoich sąsiadów zabitych siekierą, kołkiem, czy młotkiem do cechowania drzewa, przeskoczył jednak dół i zdołał uciec do lasu. Był wysportowany i pobiegł do przodu. Dostał pięć kul, ale przeżył. Dobiegł do Bugu i tam dopiero padł. Okoliczni mieszkańcy przewieźli go na drugą stronę i dostarczyli do Chełma do szpitala. Umarł jakieś osiem lat temu. Wcześniej zawsze dawał świadectwo prawdzie jako ofiara, która stała nad własnym grobem i zdołał ujść oprawcom”.
źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa – sierpień oraz lato 1943 roku”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
źródło: Tołysz Władysław, „Najłatwiejszy łup dla zbrodniarzy”; w: Koprowski Marek A, „Wołyń. Epopeja polskich losów 1939-2913”, w: akt II, Warszawa 2013, s. 223—225
Ukrainka Ołena Pilipiwna ze wsi Ostrówki koło Lubomla 2 września 2012 r. opowiadała:
„Mieszkańcy wsi, Polacy, Ukraińcy, jedni drugich zawsze gościli. A później w czasie wojny stało się coś takiego, sama nie wiem, jak to powiedzieć, taka nienawiść — zaczęli się mordować, mordowali dzieci. To było straszne, zabijali maleńkie dzieci, topili je w studniach, zagarniali do stodoły, tam palili […] U nas ukrywała się jedna Polka, w stodole. Była taka kupa słomy, ona w tej słomie się schowała i przeczekała […] Mam nadzieję, że nic już takiego się nie powtórzy, że już zawsze będziemy tylko przyjaciółmi — Ukraińcy i Polacy. Bo Polacy to taki sam przecież naród jak my, oni nie są winni niczego, nikomu, tak samo jak Ukraińcy. A dlaczego tak się stało — nie wiem”.
źródło: Waldemar Michalski, „Wołyń – dwa oblicza jednej zbrodni”; w: portal: Akcent, w: nr 4 (134) 2013 — internet: akcentpismo.pl [dostępny: 2021.05.22]
źródło: Zińczuk Aleksandra (pomysł, wybór, redakcja), „Pojednanie przez trudną pamięć. Wołyń 1943”, Stowarzyszenie „Panorama Kultur”, w: Lublin 2012, s. 95
Spis alfabetyczny zamordowanych dn. 30 sierpnia 1943 r. w parafii Ostrówki, dekanatu lubomelskiego na Wołyniu — wieś Ostrówki, wieś Piotrówka, dwór i kolonia Obelnik
Brol Andrzej
Bernard Edward
Bernard Wojciech
Blatowa Stanisława z Drzymałów, ur. 1903, c. Piotra i Heleny (pozostawiła męża Michała)
Blat Cezary, ur. 1935, s. Michała i Stanisławy z Drzymałów
Bałanda Edward
Bałanda Katarzyna
Bałanda Jadwiga
Bałanda Jan
Czabanowa Maria Zofia z Adamowiczów, ur. 17 IV 1907 (pozostawiła męża Antoniego i córkę Danutę)
ks. kan. Dobrzański Stanisław, proboszcz
Dzwoniarz Anastazja
Dzwoniarz Józef
Dzwoniarz Elżbieta
Dzwoniarz Łucja
Dzwoniarz Aleksander
Dzwoniarz Feliks
Dzwoniarz Leokadia
Dąbrowa Aleksander, lat 50
Dąbrowa Ewa z Pradunów, żona Aleksandra, lat 50
Dąbrowa Wiktoria, lat 27, c. Aleksandra i Ewy
Dąbrowa Jan, lat 18, s. Aleksandra i Ewy
Dąbrowa Karolina z Łysiaków, lat 35, c. Kajetana i Franciszki
Dąbrowa Emilia, lat 7, c. Karoliny
Dąbrowa Henryk, lat 4, s. Karoliny
Giec Paweł, lat 33, s. Mikołaja i Marceliny z Rabusiuków?
Giec Jan, lat 21, s. Mikołaja i Marceliny z Rabusiuków
Giec Bronisław, lat 16, s. Mikołaja i Marceliny z Rabusiuków
Giec Anna, lat 2½, c. Mikołaja i Marianny z Kloców
Giec Marianna, lat 5, c. Pawła i Karoliny z Morcisiów
Giec Kazimierz, lat 10, s. Pawła i Karoliny z Morcisiów
Giec Zofia, lat 13, c. Pawła i Agnieszki z Kudanów
Giec Mikołaj, lat 56, s. Wojciecha i Katarzyny
Giec Marianna z Kloców, lat 43, c. Pawła i Rozalii
Giec Jan
Giec Bronisław
Giec Feliks, lat 10, s. Mikołaja i Marianny z Kloców
Giec Stanisław, lat 13, s. Juliana i Marceliny z Fronczaków
Giec Jan, lat 9, s. Juliana i Marceliny z Fronczaków
Gracz Agnieszka z Gieców, lat 28, c. Mikołaja i Marceliny z Rabusiuków
Gracz Aleksander, lat 40, s. Andrzeja i Karoliny (pozostawił żonę Zofię i córkę Leokadię ???)
Gracz Julian, lat 50, s. Andrzeja i Karoliny (pozostawił żonę Agnieszkę z Muzyków i syna Jana)
Gracz Jan, wdowiec, lat 48
Gracz Stanisław, lat 19, s. Jana
Gracz Longina z Palców, lat 18, c. Stanisława i Katarzyny
Gracz Łukasz
Gracz Agnieszka
Gracz Anna, lat 10, c. Juliana i Agnieszki z Gieców
Gracz Marianna, lat 10, c. Juliana i Agnieszki z Gieców
Gracz Kazimiera, lat 8, c. Juliana i Agnieszki z Gieców
Gracz Czesława, lat 6, c. Juliana i Agnieszki z Gieców
Gracz Jadwiga, lat 3½, c. Juliana i Agnieszki z Gieców
Gracz Marianna z Ulewiczów, lat 53, c. Łukasza i Katarzyny (pozostawiła męża Jana)
Gracz Stanisław, lat 32, s. Jana i Marianny z Ulewiczów (pozostawił żonę Agnieszkę)
Gracz Antoni, lat 20, s. Jana i Marianny z Ulewiczów
Hormata Elżbieta
Hormata Józef
Hajdamaczuk Stanisław
Fotek Henryk, ur. 1885 (pozostawił żonę Marię, córkę Eugenię i Janinę oraz syna Tadeusza)
Fotek Romuald, ur. 1923
Fotek Czesław, ur. 1932
Fronczak Stefan
Fronczak Andrzej
Fronczak Karolina
Fronczak Łucja
Fronczak Feliks
Fronczak Józef
Fronczak Stanisław
Fronczak Katarzyna
Jesionczak Józef
Jesionczak Marianna z Trusiuków, lat 42, c. Mikołaja i Rozalii (pozostawiła syna Feliksa)
Jesionczak Antoni, ur. 1927, s. Łukasza i Marianny z Trusiuków
Jesionczak Anna, lat 13, c. Łukasza i Marianny z Trusiuków
Jesionczak Stanisław, lat 8, s. Łukasza i Marianny z Trusiuków
Jesionczak Helena
Jesionczak Jan
Jesionczak Maria
Jesionczak Andrzej
Jesionczak Maria
Jesionczak Stanisław
Jesionczak Bolesław
Jesionczak Jan
Jesionczak Wacław
Jurczyk Jan
Jurczyk Maria
Jurczyk Sabina
Jurczyk Jan
Jurczyk Edward
Jurczyk Wanda
Jurczyk […?]
Jurczyk […?]
Jurkowicz Maciej, ur. 1885, s. Tomasza i Franciszki
Jurkowiczowa Waleria z Bieleckich, ur. 1893, c. Juliana i Franciszki z Walaskich?, ż. Tomasza (pozostawili córki: Zofię i Janinę oraz syna Faustyna)
Kudan Franciszka
Kudan Zofia
Kudan Marianna
Kudan Janina
Kudan Krystyna
Kudan Julian
Kudan Karolina
Kudan Stanisław
Kudan Janina
Kudan Anastazja
Kudan Jan
Kudan Ludwika
Kudan Helena
Kudan Stanisława
Kudan […?] (małe dziecko)
Kudan Józef
Kudan Feliks
Kruk Michał
Kruk Karolina
Kruk Edward
Kruk Zofia
Kruk Antoni
Kruk Tadeusz
Kruk Kazimierz
Kruk Marcelina
Kruk Edward
Kruk Eugenia
Kruk Stanisław
Kruk Wiktoria
Kruk Stanisław
Kupracz Marcin
Kupracz Anna
Kupracz Rafał, lat ok. 28–30, s. Jana i Marianny z Kosteckich?, z Kolonii Piotrówki
Kalita Stefania z Lipniaków, ur. 11 stycznia 1911, c. Jana i Katarzyny z Popków (pozostawiła męża Wincentego)
Kalita Regina, ur. 1 sierpnia 1933, c. Wincentego i Stefanii z Lipniaków
Kalita Leokadia, ur. 1941, c. Wincentego i Stefanii z Lipniaków
Kloc Apolonia z Trusiuków, ur. 1906, c. Wojciecha i Scholastyki z Trusiuków (pozostawiła męża Łukasza oraz synów: Stanisława, Jana, Czesława)
Kloc Stanisław, lat 11
Kloc Jan, lat 6
Kloc Czesław?, lat 3
Kloc Mikołaj, ur. 1902, s. Pawła i Apolonii z Ulewiczów
Kloc Franciszka z Łysiaków, ur. 1898, c. Michała i Karoliny z Kuwałków (pozostawiła męża Karola i syna Wacława)
Kloc Zofia, lat 16, c. Karola i Franciszki z Łysiaków
Kloc Katarzyna, lat 8, c. Karola i Franciszki z Łysiaków
Kloc Tomasz, lat 48, s. Kajetana i Magdaleny z Pradunów
Kloc Marianna z Łysiaków, ur. 1902, c. Adama, ż. Tomasza
Kloc Jadwiga, lat 20, c. Tomasza i Marianny z Łysiaków
Kloc Wiktoria, lat 17, c. Tomasza i Marianny z Łysiaków
Kloc Aleksander, lat 18, s. Tomasza i Marianny z Łysiaków
Kloc Petronela z Ulewiczów
Kloc Jan, ur. 1914, s. Józefa i Petroneli z Ulewiczów
Kloc Łukasz, lat 46, s. Tomasza
Kloc Karolina z Jesionczaków, lat 42, ż. Łukasza
Kloc Agnieszka, lat 22, c. Łukasza i Karoliny z Jesionczaków
Kloc Zofia, lat 19, c. Łukasza i Karoliny z Jesionczaków
Kloc Leon?, s. Łukasza i Karoliny z Jesionczaków
Kloc Helena, c. Łukasza i Karoliny z Jesionczaków
Kuwałek Karolina z Pradunów, lat 64, c. Józefa i Marianny (pozostawiła męża Karola)
Kuwałek Kazimierz, ur. 1904, s. Karola i Karoliny z Pradunów (pozostawił żonę Rozalię i syna Wacława)
Kuwałek Agnieszka
Kuwałek Kazimiera
Kuwałek Jan
Kuwałek Józef
Kuwałek Władysław, ur. 1910, s. Karola i Karoliny z Pradunów (pozostawił żonę Katarzynę)
Kuwałek Ewa
Kuwałek Henryk
Kuwałek Marianna
Kuwałek Stanisław
Kuwałek Karolina
Kuwałek Józef
Kuwałek Maria
Kuwałek Edward
Kuwałek Władysław
Kuzikowski Stanisław
Kuzikowska Wiktoria
Kuzikowski Jan
Kuzikowski Jan
Kuzikowska Aniela
Kuzikowski Stefan
Kuzikowska Anastazja
Kuzikowski Antoni
Kuzikowski Józef
Kuzikowska Anna
Kuzikowska Stanisława
Kuzikowska Maria
Łysiak Adam
Łysiak Konstanty
Łysiak Karolina
Łysiak Jan
Łysiak Agnieszka
Łysiak Maria
Łysiak Zofia
Łysiak […?]
Łysiak Paweł
Łysiak Antoni
Łysiak Rozalia
Łysiak […?] (małe dziecko)
Łysiak Michał, lat 60, s. Grzegorza i Anny
Łysiak Karolina
Łysiak Karolina z Kuwałków, ur. 1919, c. Michała i Karoliny
Łysiak Jan
Łysiak Paulina
Łysiak Stanisław
Łysiak Franciszek
Łysiak Aleksander
Łysiak Rozalia
Łysiak Jan
Łysiak Anastazja
Łysiak Stanisław
Łysiak Jan
Łysiak […?]
Łysiak Jan
Łysiak Maria
Łuszyńska Janina
Muzyka Mikołaj
Muzyka Magdalena
Muzyka Bronisław
Muzyka Jan
Muzyka Anastazja
Muzyka Rozalia
Muzyka Michał
Muzyka Ignacy
Muzyka Mikołaj
Muzyka Jadwiga
Muzyka Jan
Muzyka Karolina
Muzyka Edward
Muzyka Józef
Muzyka Kazimierz
Muzyka Anastazja
Muzyka Wiktoria
Muzyka Leokadia
Muzyka Katarzyna
Muzyka Jan
Muzyka Antonina
Muzyka Feliks
Muzyka Stanisław
Muzyka Helena
Muzyka Maria
Muzyka Jadwiga
Muzyka Leokadia
Muzyka Bonifacy
Muzyka Stanisław
Muzyka Marianna
Muzyka Anastazja
Muzyka Agnieszka
Muzyka Regina
Muzyka Zofia
Muzyka Jan
Muzyka Julia
Muzyka Jan
Muzyka Julian
Muzyka Józefa
Muzyka Tadeusz
Muzyka Aleksander
Muzyka Marian
Muzyka Helena z Łysiaków, lat 36, c. Adama i Agnieszki
Muzyka Anastazja, lat 19, panna
Muzyka Zofia z Kudanów, lat 21, c. Jana i Anieli, synowa Heleny
Muzyka Stanisław, 8 miesięcy
Muzyka Maciej, lat 87, wdowiec
Muzyka Marianna ze Szwedów, lat 55, wdowa, synowa Macieja
Niziuk Lucjan
Niziuk Lucyna
Niziuk Anna
Niziuk Tadeusz
Niziuk […?]
Palec Paweł
Palec Franciszka
Palec Julian
Palec Marianna
Palec Jan
Pieńkowski Aleksander
Pieńkowska Marianna
Pieńkowski Jan
Pieńkowska Zofia
Pieńkowski Henryk
Pieńkowski Antoni
Pieńkowski Wiesław
Stefanowska [.]
Pradun Antoni
Pradun Anastazja
Pradun Marianna
Pradun Stanisław
Pradun Wiktoria
Pradun Paweł
Pradun Wiktoria
Pradun Maria
Pradun Stanisław
Pradun Łukasz, lat 64, s. Józefa
Pradun Anastazja z Łysiaków, lat 56, ż. Łukasza
Pradun Zofia, lat 24, panna, c. Łukasza i Anastazji z Łysiaków
Pradun Aniela z Muzyków, lat 30, c. Mikołaja i Marianny
Pradun Jan, lat 4
Radoń Jan, organista, ur. 1903, s. Władysława i Apolonii
Radoń Karolina z Fryszkiewiczów, ur. 1903, c. Józefa i Zofii z Wochów (pozostawili syna Edwarda)
Rybaczyński Bronisław
Rybaczyńska Wincentyna
Ryszkiewicz Stanisław
Ryszkiewicz Katarzyna
Ryszkiewicz Jan
Ryszkiewicz Zofia
Ryszkiewicz Wacław
Ryszkiewicz Andrzej
Suszko Józef, lat 18
Szwed Franciszek
Szwed Antoni
Szwed Łucja
Szwed Wacław
Szwed Łukasz, lat 64, s. Franciszka
Szwed Aniela, lat 46, c. Łukasza
Szwed Bronisław, ur. 1923, s. Jana i Ewy z Kloców
Szwed Agnieszka, ur. 1926, c. Jana i Ewy z Kloców
Szwed Marianna, ur. 1930, c. Jana i Ewy z Kloców
Szwed Anna, c. Jana i Ewy z Kloców
Szwed Antoni
Szwed Feliks
Skibiński Franciszek
Skibińska Helena
Skibiński Edward
Trusiuk Mikołaj
Trusiuk Anastazja
Trusiuk Helena
Trusiuk Zofia
Trusiuk Jan
Trusiuk Łukasz
Trusiuk Apolonia
Trusiuk Marian
Trusiuk Aleksander
Trusiuk Agnieszka
Trusiuk Karolina
Trusiuk Marianna
Trusiuk Katarzyna
Trusiuk Józefa
Trusiuk Mikołaj
Trusiuk Helena
Trusiuk Stanisława
Trusiuk Marcelina z Kloców, wdowa, lat 42, c. Wojciecha i Anastazji
Trusiuk Urszula, lat 23, c. Bronisława i Marceliny
Trusiuk Edward, s. Urszuli
Trusiuk Łukasz
Trusiuk Marianna
Trusiuk Stefan
Trusiuk Józefa
Trusiuk Zofia
Trusiuk Aleksander
Trusiuk Marcelina
Trusiuk Marcelina
Trusiuk Stanisław
Trusiuk Katarzyna (Marianna) (pozostawiła męża Stefana)
Trusiuk Bronisław
Trusiuk Piotr
Trusiuk Marianna
Trusiuk Helena
Trusiuk Łucja z Kloców, lat 24, c. Wojciecha i Scholastyki z Trusiuków
Trusiuk Piotr
Trusiuk Marianna
Trusiuk Antoni
Trusiuk Łukasz
Trusiuk Zofia
Uszyńska Janina z Ambroziewiczów, lat 52, c. Franciszka i Franciszki (pozostawiła córkę Emilię)
Ulewicz Wiktoria
Ulewicz Bronisław
Ulewicz Katarzyna, ż. Józefa
Ulewicz Rozalia
Ulewicz Eugeniusz
Ulewicz Aleksandra
Ulewicz Stanisława
Ulewicz Stanisław
Ulewicz Aleksandra
Ulewicz Katarzyna
Ulewicz Bronisław
Ulewicz Jan
Ulewicz Andrzej
Ulewicz Katarzyna z Lubczyńskich, lat 74
Ulewicz Jan, ur. 1904, s. Wacława i Katarzyny z Lubczyńskich (pozostawił żonę Zofię i syna Wacława)
Ulewicz Grzegorz, ur. 1903, s. Łukasza i Katarzyny z Łysiaków (pozostawił żonę Agnieszkę z Kloców, syna Jana i córkę Annę)
Ulewicz Maria
Ulewicz Stanisław
Ulewicz Jan
Uszaruk Michał
Uszaruk Zofia
Uszaruk Danuta
Uszaruk Jan
Uszaruk Marcelina
Uszaruk Agnieszka
Uszaruk Wiktoria
Walczak Jan
Walczak Aniela
Walczak Franciszka
Walczak Wincentyna
Wasiuk Emilia z Trusiuków, lat 60, c. Mikołaja i Rozalii (pozostawiła syna Piotra i córkę Agnieszkę)
Wasiuk Aleksander, ur. 1906, s. Józefa i Emilii z Trusiuków
Wasiuk Stefan
Wasiuk Jadwiga
Wasiuk Feliks
Wasiuk Helena
Wasiuk Marianna
Wasiuk Stanisław
Wasiuk Helena
Wasiuk Józef
Wasiuk […?]
Wereszko Józefa ze Szpotanów, lat 46, c. Jana i Józefy (pozostawiła męża Jana, synów: Jana i Zygmunta)
Wereszko Franciszek, ur. 1924, s. Jana i Józefy ze Szpotanów
Wereszko Jadwiga, ur. 1931, c. Jana i Józefy ze Szpotanów
Wereszko Leon, ur. 1933, s. Jana i Józefy ze Szpotanów
Wereszko Genowefa (Eugenia), ur. 1939, c. Jana i Józefy ze Szpotanów
Ulewicz Józef, lat 63, s. Antoniego i Agnieszki
Ulewicz Józef, ur. 1863, s. Tomasza i Marianny (pozostawił syna Antoniego)
Ulewicz Agnieszka z Łysiaków, lat 74 (pozostawiła syna Antoniego)
Ulewicz Łukasz, ur. 1905, s. Józefa i Agnieszki z Łysiaków
Ulewicz Rozalia z Soroków, ur. 1915, c. Zygmunta i Agnieszki z Lewczuków (pozostawiła męża Antoniego)
Ulewicz Eugeniusz, ur. 1938, s. Antoniego i Rozalii z Soroków
Walecek Marianna z Gieców, lat 30, c. Mikołaja i Marceliny z Rabusiuków
Walecek Andrzej, lat 32, s. Pawła
Walecek Jan, lat 17, s. Andrzeja i Marianny z Gieców
Walecek Edward, lat 13, s. Andrzeja i Marianny z Gieców
źródło: Żurek Waldemar W., „Pomordowani 30 sierpnia 1943 r. w parafii Ostrówki na Wołyniu”; w: „Rocznik Lubelskiego Towarzystwa Genealogicznego ”, w: nr 3/2011, s. 138—150 — internet: bazhum.muzhp.pl [dostępny: 2021.09.12]
sprawcy
Ukraińcy
ofiary
Polacy
ilość
w tekście:
476 – 520
min. 476
max. 520
nr ref.:
02994
data:
1943.09.08
lokalizacja
opis
dane ogólne
Ostrówki
W święto Narodzenia NMP Ukraińcy ze wsi Równo spalili drewniany kościółek pw. św. Andrzeja Apostoła z 1838 roku wraz z całym wyposażeniem wnętrza i gospodarstwa polskie oraz zamordowali Marcina Kurpacza.
źródło: Żurek Stanisław, „75.rocznica ludobójstwa: wrzesień 1943”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
sprawcy
Ukraińcy
ofiary
Polacy
ilość
w tekście:
1
min. 1
max. 1
Autorzy niniejszego opracowania informują, że każda korespondencja wysłana na podany poniżej adres portalu Genocidium Atrox może zostać opublikowana — verbatim w całości lub części, wraz z podpisem — chyba że zawierać będzie explicite odnośne zastrzeżenie. Adres Emajl nie będzie publikowany.
Jeśli na Państwa urządzeniu działa klient programu pocztowego — taki jak Mozilla Thunderbird, Windows Mail czy Microsoft Outlookopisane m.in. w Wikipedii — by skontaktować się z Kustoszem/Administratorem i wysłać korespondecję proszę spróbować wybrac link poniżej:
LIST do KUSTOSZA/ADMINISTRATORA
Jeśli natomiast Pan/Pani nie posiada takowego klienta na swoim urządzeniu lub powyższy link nie jest aktywny proszę wysłać Emajl za pomocą używanego przez Pana/Panią konta — w stosowanym programie do wysyłania korespondencji — na poniższy adres:
jako temat podając:
GENOCIDIUM ATROX: OSTRÓWKI