Rzymskokatolicka Parafia
pw. św. Zygmunta
05-507 Słomczyn
ul. Wiślana 85
dekanat konstanciński
archidiecezja warszawska
LUDOBÓJSTWO dokonane przez UKRAIŃCÓW na POLAKACH
Opisy zbrodni (dane za okres 1943–1947)
Miejscowość
II Rzeczpospolita
Kisielin
współcześnie
Zbrodnie
Sprawcy:
Ukraińcy
Ofiary:
Polacy
Ilość ofiar:
min.:
121
max.:
512
wydarzenia
nr ref.:
00513
data:
1943.04.12
lokalizacja
opis
dane ogólne
Kisielin
Ukraińcy uprowadzili 2 Polaków do lasu świnarzyńskiego koło wsi Moczułki pow. Kowel. Jeden z nich zdołał uciec, drugi o nazwisku Olichwer został zamordowany.
źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – kwiecień 1943”; w: portal: Wołyń — internet: btx.home.pl [dostępny: 2021.02.04]
sprawcy
Ukraińcy
ofiary
Polacy
ilość
w tekście:
1
min. 1
max. 1
nr ref.:
00966
data:
1943.05
lokalizacja
opis
dane ogólne
Kisielin
Ukraińcy zamordowali 2 Polaków; wdowę Burczakową z 14‑letnim synem Tadeuszem.
źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – maj 1943, wiosna 1943”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
sprawcy
Ukraińcy
ofiary
Polacy
ilość
w tekście:
2
min. 2
max. 2
nr ref.:
01601
data:
1943.07.11
(„Krwawa Niedziela”)
lokalizacja
opis
dane ogólne
Kisielin
„Ukraińscy powstańcy” zaatakowali Polaków w kościele, po zakończeniu mszy świętej. Spędzili do nawy głównej część Polaków, rozebrali do naga i rozstrzelali z karabinu maszynowego, rannych dobijali różnymi narzędziami, najczęściej zakłuwali bagnetami. Zginęło co najmniej 109 Polaków w kościele i wokół niego. Jedna grupa przez kilka godzin skutecznie broniła się m. in. rzucając w napastników cegłami.
Relacja anieli Dębskiej:
„Dzień 11 lipca 1943 r. był pochmurny. Około godziny jedenastej zaczął padać deszcz. Ludzie szybko wchodzili do kościoła. Nabożeństwo odbyło się bez przeszkód, normalnie. Ja jak zwykle poszłam na chór, należałam bowiem do kościelnego chóru, który zawsze śpiewał podczas nabożeństw. Na koniec jak zwykle wykonaliśmy «Żegnaj Królowo».
Po mszy św. jako jedna z pierwszych wyszłam z kościoła, razem z mężczyznami, którzy jak zwykle spieszyli się na papierosa. Gdy stanęłam przed świątynią i spojrzałam w stronę ogrodu księdza, zobaczyłam idącą tyralierę. Obróciłam się w drugą stronę, gdzie znajdował się park hrabiowski i tam też zobaczyłam uzbrojonych Ukraińców. Jak zobaczyłam Ukraińców, idących w stronę kościoła, to nie miałam żadnych wątpliwości, że przyszli nas wymordować. Od razu, tak jak wszyscy, cofnęłam się do świątyni. Mój przyszły mąż, czyli Włodzimierz Sławosz Dębski, jako członek konspiracji też wiedział, co się święci i zaczął zamykać drzwi w kościele. Ludzie byli przerażeni. Niektórzy stali nieruchomo pod ścianami kościoła. Część pobiegła na chór, a nawet na strych. Po chwili rozległ się okrzyk:
«Otwórzcie drzwi, oni tylko kogoś szukają. Zabiorą go i pójdą sobie!»
Mnie wtedy zamroziło. Okazało się, że niektórzy Polacy, ratując swe życie, byli skłonni wydać na śmierć kogoś ze swoich sąsiadów. Jak zaobserwował to mój mąż, pierwszym człowiekiem, który wezwał do otwarcia drzwi był Tadeusz Różański, ochotnik w wojnie z bolszewikami z 1920 r. Miał on złudzenia, że Ukraińcy mają wobec Polaków dobre zamiary. Zaraz potem córka organisty, Bronisława Janaszkówna, zwróciła się do swojej stryjecznej siostry:
«Chodź Tereska! Otwórzmy!»
I poszły obie otwierać. Część ludzi, w tym ja, na komendę mojego przyszłego męża ruszyło przejściem z kościoła na piętro plebanii. Tam się zabarykadowaliśmy. Ukraińcy już wtedy zaczęli do nas strzelać. Celowali w okna w przejściu. Idący przede mną wysoki mężczyzna, którego zapamiętałam, bo bardzo ładnie śpiewał, dostał kulę i padł ranny. Nie wiem jak razem z siostrą zdołałyśmy go podnieść i zawlec na górę. Mój przyszły mąż wraz z innymi mężczyznami zabarykadował drzwi meblami, w rezultacie czego Ukraińcy nie mogli ich sforsować, mimo że kilkakrotnie ponawiali próby. Banderowcy w tym czasie wyprowadzali już z kościoła Polaków sądzących, że jak w nim zostaną, to ocalą życie. Wszyscy zostali później zamordowani. Ludzie zgromadzeni w kilku pokojach na piętrze plebani byli bardzo przerażeni. Dopiero zdecydowane komendy mojego męża postawiły ich na nogi. Obrona zaczęła samorzutnie ich porządkować. Przy każdym oknie stanęło po trzech, czterech mężczyzn.
Napastnicy początkowo strzelali w okna bezładnie. Pociski trafiały w sufit. Ksiądz Kowalski, znajdujący się w jednym z pokoi, chciał zasłonić okno poduszką, wierząc, że kula nie przebije pierza, ale bandyta strzelił, gdy kładł poduszkę i dostał kulę. Pocisk przebił poduszkę i ranił księdza. Myślałam, że nie żyje, ale okazało się, że nie. Mój przyszły mąż kazał mi się nim zająć. To był nasz pierwszy ranny. Wcześniej, co trzeba podkreślić, ksiądz wszystkim udzielił ostatniego rozgrzeszenia i przygotował każdego z nas na śmierć!
W którymś momencie zaczęły się ataki przez okna. Najpierw ostrzelali nas z broni palnej, aż tynk zaczął się sypać. Powstał wielki kurz, rozległo się dzikie «Hurra!» i jeden z napastników zaczął wchodzić po drabinie. Zaczęliśmy rzucać w niego cegłami, które wyjęliśmy z pieca. To poskutkowało, bandyta się cofnął. W kilki minut później ataki znowu się nasiliły. Nadal broniliśmy się, zrzucając na głowy napastników cegły i kafle z rozbieranych pieców. Powstało duże zagrożenie, gdy jeden z bandytów wlazł na dach obory, stojącej o kilka metrów od narożnika plebani. Usiadł okrakiem na kalenicy i zaczął nas ostrzeliwać. Widział nas bardzo dobrze. Gdyby jego ostrzał napastnicy skoordynowali z atakami z drabiny, to wdarliby się na górę. Na szczęście zaczęło lać i ten siedzący na dachu, porzucił swoje stanowisko.
Kolejny bandzior pojawił się nagle na daszku letniego ołtarza, przylegającego do plebani. Strzelał z bliska wprost w nasze okna. Romuald Rodziewicz zaryzykował, wychylił się z okna i uderzył napastnika w tył głowy cegłówką. Ten runął w dół, machając rękami. Później upowcy wzmogli ataki od strony zabarykadowanych drzwi i zaczęli strzelać w drewniany sufit księżowskiej spiżarni kulami zapalającymi. Według mojego męża na pomysł ten wpadł pewnie Iwan Fediuk, który przed laty służył u księdza i dobrze znał ten budynek. Sufit się jednak nie zapalił.
Przy obronie zabarykadowanych drzwi zginął Janek Krupiński. Dostał ukraińską kulę przez otwór wyrąbany w drzwiach. Umarł na rękach zrozpaczonej matki. Mój przyszły mąż został ranny w nogę odłamkiem granatu. Zajęłam się nim, wykonując tampon z grubo złożonych gazet i ciasno owinęłam, co zatamowało krwotok z przerwanej arterii. Ciężko ranny został też Władysław Kraszewski, który zmarł z upływu krwi. Upowcy, kontynuując atak, wrzucali do nas przez okna granaty, które staraliśmy się im odrzucać. Nie byli biegli w sztuce żołnierskiej i odbezpieczali granaty nieprawidłowo, dzięki czemu mieliśmy czas, by je odrzucać. Czyniąc to, wiele osób spośród nas otrzymało rany postrzałowe.
Późnym wieczorem Ukraińcy rozsierdzeni naszą obroną podpalili stodołę, oborę księdza, a także parter plebani i wnętrze kościoła. Chcieli sobie oświetlić plac boju. Liczyli też, że ogień przeniesie się na dach plebani. Nie był jednak na tyle intensywny, żeby go ogarnąć. Byliśmy okropnie zmęczeni i wyczerpani, ale walczyliśmy dalej. Wśród obrońców pałeczkę po moim mężu przejęli mój przyszły szwagier Jerzy Dębski, który mimo ran zachowywał się bardzo dzielnie, a także bracia Chmielniccy, Romuald Rodziewicz i Józef Bagnecki. Mężczyzn odpierających ataki wspierały też dziewczęta. Jedną z nich była moja siostra Tumiła, a także adela Ziółkowska, Teresa Świderska, Elzamina Romanowska i Teresa Masłowska. Wszyscy rzucali cegłami i czym popadnie w napastników, którzy ponownie zaczęli po drabinach wspinać się na zajmowane przez nas piętro. Pamiętam łapy bandziora, który chwycił za parapet okna, a także reakcję Bronka Kraszewskiego, który złapał z Janaszkiem maszynę do szycia i rzucili nią w napastnika. Zleciał w dół i został odniesiony przez swych kompanów na punkt zborny w pobliżu cerkwi. Tam, jak się później okazało, w jednym z domów na strychu siedział Stanisław Janaszek, bratanek organisty i przez szparę między deskami oglądał plac i rozpoznawał wszystkich Ukraińców, biorących udział w mordzie Polaków w kościele i w szturmie na piętro plebani.
Gdy zapadła noc, napór Ukraińców na kościół słabł. Strzelanina ustawała. W końcu około północy ktoś zauważył, że bandyci ustawiają się na rynku w kolumnę i zbierają się do odejścia. Nie wiedzieliśmy, czy to nie jest podstęp. Czterech mężczyzn spuściło się po linie na dół, żeby udać się do Rudni, Zaturzec i Mańkowa w celu ściągnięcia pomocy. Żaden z nich jednak nie wrócił. Rozpłynęli się we mgle. Po nich na dół po linach zjechały dwie kobiety, które rozpoznały sytuację i kazały wszystkim zjeżdżać na dół. Ja z moim przyszłym mężem, jego bratem i jeszcze jednym chłopakiem zostaliśmy do rana na plebani. Przez całą noc co pewien czas musiałam luzować opaskę uciskową, żeby krew dopływała do nogi. Przyszły mąż miał uszkodzoną tętnicę pod kolanem, co powodowało, że przy każdym popuszczeniu opaski strasznie krwawił.
Jakoś dotrwaliśmy do rana. Wtedy spuściliśmy Sławka na dół i ukryliśmy go w malinach. Następnie ogrodami zaczęłam przekradać się do naszego domu po konie. Szłam wolno, uważając, czy nie kręcą się w pobliżu jacyś upowcy. Gdy dotarłam do naszego domostwa, nie zastałam nikogo. Rodzice nie byli w kościele. Grupa upowców szła ich zamordować, ale ojciec w porę ich zobaczył i wraz z mamą zdążyli wyskoczyć przez okno i schronić się w zbożu, a później na cmentarzu żydowskim. Przesiedzieli w nim całe niedzielne popołudnie, noc i wyszli z ukrycia dopiero, gdy zaczęłam się kręcić po podwórku. Zwierzęta nie były nakarmione, krowy niewydojone. Ja zaprzęgłam konie do wozu i z tatusiem pojechaliśmy pod kościół.
Tam już było kilku Ukraińców, przeciwników mordów. Pomogli nam przenieść mojego przyszłego męża na wóz. Przywieźliśmy go do nas do domu, a ja poszłam szukać Dębskich. Jak ich znalazłam, przyszli i zrobili synowi profesjonalny opatrunek. Na wieczór zawieźliśmy go do Ukraińca zaprzyjaźnionego z Dębskimi. Nazywał się Parfeniuk. Ukrył Sławka w swojej stodole. Tu był najbezpieczniejszy. Doglądali go tu razem ze mną ojciec i matka. Po dwóch dniach musiał zostać przewieziony do szpitala w Łokaczach. Mój ojciec dał konie, a Ukrainka Paraska Padlewska podjęła się zawiezienia go. Tu amputowano mu nogę. Później przetransportowano go do Włodzimierza i dzięki pomocy kolegów z konspiracji dostał się do szpitala.
Moja rodzina ukrywała się u Ukraińca Sawy Kowtoniuka, który przechowywał nas w stodole i w zbożu. Nocami widać było łuny płonących, mordowanych przez upowców kolejnych polskich wsi. W dzień przez Kisielin bandyci pędzili stada krów zrabowane u polskich gospodarzy, które czując, że idą na rzeź, strasznie ryczały. Na trzeci dzień Sawa przyszedł rano do ojca i powiedział, że upowcy chcą z nim rozmawiać. On poszedł. Gdy wrócił, poinformował nas, że przekonywali go, że atak na kościół był nieporozumieniem, że to się już nie powtórzy. Sugerowali też ojcu, by z rodziną wracał do domu, bo nic jej nie grozi. Ojciec wahał się, ale Ukrainiec ostrzegł go, by nie wierzył w zapewnienia upowców. Jego zdaniem chcą oni wszystkich Polaków wymordować.
15 lipca 1944 r. przeprowadził nas do Zaturzec. Najpierw wziął kosę na plecy, poszedł przez swoje pole i łąkę do lasu i sprawdził, czy droga jest wolna. Po godzinie wrócił i powiedział, że można iść. Szybko ruszyliśmy do Zaturzec. Nie mieliśmy co zabierać z domu, bo wszystko zostało zrabowane. Tak jak my postąpiła większość mieszkańców Kisielina i okolicy. Dębscy zostali w Kisielinie.
Ojciec mojego przyszłego męża, Leopold, nie chciał się nigdzie ruszać. Wierzył, że jako lekarz jest niezbędny dla Ukraińców i ci go nie ruszą. Upowcy zabrali go z domu w końcu lipca i powieźli drogą do Twerdyń. Więcej go nikt nie widział. Jego żona zginęła wraz z nim. Według Ukrainek, Anny Parfeniuk i Ahniji Sidłowskiej, gdy Ukraińcy zabierali Dębskiego, jego żonie powiedzieli: «a ty idź, gdzie chcesz». Miała bowiem wpisaną w dowodzie narodowość ukraińską. Wpisał ją szef rejonu. Ona odpowiedziała, że miejsce żony jest przy mężu i razem z nim dobrowolnie poszła na śmierć.
Ukraińcy zamordowali jeszcze Wincentego i Józefa Biesiagów, Rudolfa Nowickiego i Salomeę Ziółkowską. Jak po latach ustalił mój mąż, Ukraińcy zamordowali w kościele w Kisielinie 17 osób, pochodzących z Kisielina, dwie osoby z Kisielina Zielonej, dziewięć z adamówki, jedną z Jachimówki, pięć z Janowca, trzy z Dunaju, dwie z Leonówki, jedną z Niedźwiedziej Jamy, osiem z Rudni, dwie z Trystaku, dwie z Twerdynia, dziesięć z Warszawki, pięć z Woronczyna, osiem z Zapustu, siedem z Żurawca. Łącznie zamordowali 82 osoby. Cztery osoby poległy w obronie świątyni. Dzięki obronie uratowało się zaś osiemdziesiąt osób. Mord w kościele był oczywiście dopiero początkiem czystki etnicznej, przeprowadzonej przez UPA w całej okolicy”.
źródło: „Dramat w Kisielinie”, fragment wspomnień Anieli Dębskiej ; w: Koprowski Marek A., „Wołyń. Wspomnienia ocalałych”, w: Zakrzewo 2016, t. 2, s. 312—313 — internet: http: [dostępny: 2020.01.01]
źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – lipiec 1943 rok”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
„Adamówka należała do parafii Kisielin. Z rodzinnego domu Henryka do kościoła w Kisielinie było ok. 7 km. W niedzielę 11 lipca 1943 r. na sumę na godzinę 11.00 od Pałków wybrali się ojciec Bolesław i córka Maria, która zresztą trochę się ociągała. Podczas śpiewu na wyjście, gdy przy ołtarzu był jeszcze celebrans otworzyły się drzwi i oddano starzał, który ranił p. Marka. Padł także rozkaz, aby wychodzić na zewnątrz czwórkami. Powstało zamieszanie, do Bolesława podbiegła córka z zapytaniem
— «Tato co robimy?»
Na chwilę postanowiła podejść jeszcze do znajomych, aby poznać ich zamiary. Niestety Maria do ojca już nie wróciła. W atmosferze zastraszenia i niepewności jedni szukali kryjówek w zakamarkach kościoła, inni zdecydowali się na opuszczenie budynku. Dużej części uczestników mszy udało się dostać na piętro plebani, która połączona była ze świątynią, gdzie zabarykadowali się i skutecznie bronili przez 11 godzin, aż do przerwania oblężenia i wycofania się Ukraińców.
Wśród ocalonych był także Bolesław, który wrócił do Adamówki w poniedziałek rano i powiadomił rodzinę o śmierci Marii. Jej zabójstwo widział z ukrycia Władysław Czernienko. Maria otrzymała dwa ciosy nożem, jeden w mostek drugi w brzuch. Banderowcy przed wyprowadzeniem ofiar na miejsce kaźni przymuszali je do rozebrania się. Następnie ustawiali nad wykopem i zakłuwali lub podrzynali nożami. Wiele osób skonało po jakimś czasie, niektóre zadusiły się dopiero po zasypaniu dołu ziemią”.
źródło: „Z Wołynia do Ziemi Iłżeckiej”, wspomnienie p. Henryka Pałki; w: portal: Iłża Serwis — internet: www.ilza.com.pl [dostępny: 2021.01.28]
źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – lipiec 1943 rok”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
„Z mojej rodziny bliższej i dalszej w kościele zamordowano w sumie 15 osób. Gdzie i jak została zamordowana nasza 17–letnia Czesia, nigdy nie udało się nam ustalić. Bardzo prawdopodobne, że odstawili ją na bok, żeby zgwałcić. Była ładną i niedostępną dziewczyną i wielu młodych Ukraińców wodziło za nią oczami. Inne dziewczyny, które Ukraińcy zamordowali i złożyli w płytkim masowym grobie, miały zdarte majtki, gdy je krewni potem odkopali. Świadczyłoby to o tym, że przed śmiercią były przez zwyrodnialców gwałcone […]
W zbrodniach tych uczestniczyli przede wszystkim młodzi Ukraińcy. Zdarzało się, jak później słyszałem, że wybierali oni z ofiar ładne dziewczęta, ładowali na wozy i zawozili do Moczułek, gdzie kwaterował sztab UPa, miały one służyć «kamandirom» do zabawy”.
źródło: Witwicki Roman, „By nasz ból nie umarł razem z nami”; w: Koprowski Marek A, „Wołyń. Epopeja polskich losów 1939-2013”, w: akt III, Warszawa 2013, s. 373—374
źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – lipiec 1943 rok”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
sprawcy
Ukraińcy
ofiary
Polacy
ilość
w tekście:
109 – 500
min. 109
max. 500
nr ref.:
01666
data:
1943.07.11
(„Krwawa Niedziela”)
lokalizacja
opis
dane ogólne
Kisielin
Świadek Irena Zając (ur. 1931 r. w Dymitrówce): „To był, pamiętam, ranek, o 10, może 11 [godzinie] nasi z naszej wsi [Świtaź] szli do Kisielina do kościoła. Ukraińcy naszą wioskę jakoś lubili, tak pod lasem mieszkaliśmy, było dwadzieścia parę numerów, zawracali nas: «Dzisiaj nie idźcie do kościoła, nie trzeba iść dzisiaj do kościoła». Więc niektórzy wracali, [a niektórzy myśleli] dlaczego on nam zabrania iść? — i poszli. O 12 straszny się zrobił krzyk, jęk, to było z 15 km przez las, ten kościół był […] Oni w tym czasie, jak już kościół podpalili, tu [ludzi] wybili, to szli po mieszkaniach i zabijali — dzieci małe… Była u nas dziewczynka z drugiej wioski, tak niedaleko, jakieś 1,5 km. Ona u nas była, jak już zaczęło się, jak każdy zaczął uciekać. Zabiegła do domu, a jej bracia spali na wozie, to mieli poderżnięte kosą gardła, tak się jeszcze rzucali. Opowiadała [to] później — bo uciekła i wróciła z powrotem do jednej Ukrainki. Ta Ukrainka ją wychowała, to znaczy pilnowała i jakiś czas później odesłała do Polaków”.
źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – lipiec 1943 rok”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
źródło: „Relacja z promocji”, 28 lipca 2012, Świtaź, nagranie:Ołeksander Dokhnuk, Magdalena Kowalska; w: Zińczuk Aleksandra (pomysł, wybór, redakcja), „Pojednanie przez trudną pamięć. Wołyń 1943”, Stowarzyszenie „Panorama Kultur”, w: Lublin 2012
sprawcy
Ukraińcy
ofiary
Polacy
ilość
w tekście:
nieznana
nr ref.:
02186
data:
1943.07
lokalizacja
opis
dane ogólne
Kisielin
Na początku lipca policjant ukraiński zabił swoją żonę Polkę i ich synów lat 10 i 12.
źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – lipiec 1943 rok”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
sprawcy
Ukraińcy
ofiary
Polacy
ilość
w tekście:
3
min. 3
max. 3
nr ref.:
02185
data:
1943.07
lokalizacja
opis
dane ogólne
Kisielin
W gminie Kisielin pow. Horochów upowcy zamordowali 6 Polaków: 30‑letnią kobietę oraz spalili żywcem 5‑osobową rodzinę.
źródło: Żurek Stanisław, „75 rocznica ludobójstwa – lipiec 1943 rok”; w: portal: Wołyń — internet: wolyn.org [dostępny: 2021.02.04]
sprawcy
Ukraińcy
ofiary
Polacy
ilość
w tekście:
6
min. 6
max. 6
Autorzy niniejszego opracowania informują, że każda korespondencja wysłana na podany poniżej adres portalu Genocidium Atrox może zostać opublikowana — verbatim w całości lub części, wraz z podpisem — chyba że zawierać będzie explicite odnośne zastrzeżenie. Adres Emajl nie będzie publikowany.
Jeśli na Państwa urządzeniu działa klient programu pocztowego — taki jak Mozilla Thunderbird, Windows Mail czy Microsoft Outlookopisane m.in. w Wikipedii — by skontaktować się z Kustoszem/Administratorem i wysłać korespondecję proszę spróbować wybrac link poniżej:
LIST do KUSTOSZA/ADMINISTRATORA
Jeśli natomiast Pan/Pani nie posiada takowego klienta na swoim urządzeniu lub powyższy link nie jest aktywny proszę wysłać Emajl za pomocą używanego przez Pana/Panią konta — w stosowanym programie do wysyłania korespondencji — na poniższy adres:
jako temat podając:
GENOCIDIUM ATROX: KISIELIN